[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dorota oderwała z dzikiej róży cierń i ukłuła się w ramię trzykrotnie, by sobie przypomnieć Trzy Osoby Trójcy Świętej, po czym wdrapała się na wrota i znowu dosiadła roweru.Spoza załamania żywopłotu zbliżał się czarny, bardzo zakurzony kapelusz z szerokim rondem.Był to ojciec McGuire, ksiądz rzymskokatolicki, także objeżdżający rowerem swoich parafian; bardzo masywny, krągły człowiek, tak pokaźny, że ośmieszał dosiadany przez się rower i zdawało się, że balansuje na jego ramie niczym piłka golfowa na gumowej podstawce.Jego twarz była różowa, komiczna i nieco płocha.Dorota nagle poczuła się nieszczęśliwa.Oblał ją rumieniec i odruchowo położyła dłoń w okolicach złotego krzyżyka pod sukienką.Ojciec McGuire pedałował w niezmąconym, nieśmiało pogodnym nastroju.Usiłowała się Uśmiechnąć i mruknęła niezgrabnie „dzień dobry".Ale przejechał bez gestu;prześlizgnął się pustym wzrokiem po twarzy dziewczyny i spojrzał za nią, w próżnię, z godnym podziwu udawaniem, że nie dostrzegł jej istnienia.Był to afront.Dorota - z natury (niestety!) niezdolna do czynienia afrontów - wsiadła na rower i odjechała walcząc z nieprzyjaznymi myślami, które nigdy jej nie omijały przy spotkaniach z ojcem McGuire'm.Przed pięcioma czy sześcioma laty, kiedy ojciec McGuire celebrował po­grzeb na cmentarzu przy kościele św.Athelstana (nie było cmentarza rzym­skokatolickiego w Knype Hill) odbyła się swoista dysputa z Proboszczem na temat stosowności przebierania się ojca McGuire'a w kościele, albo nie przebierania się w kościele, i obaj księża wykłócali się o to niegodnie nad otwartą mogiłą.Od tamtej pory nie rozmawiali ze sobą.To nawet lepiej, twierdził Proboszcz.Co do innych duszpasterzy z Knype Hill - pana Warda, kongregacjonisty, pana Foleya, metodysty, ryczącego „starszego" kościoła, łysola, który wypra­wiał orgie w kaplicy Ebenezera - Proboszcz nazywał ich kupą wulgarnych odszczepieńców i zabronił Dorocie, pod groźbą swego niezadowolenia, wcho­dzić z nimi w jakiekolwiek stosunki.5.Wybiła godzina dwunasta.W obszernej, zrujnowanej cieplarni, której szyby dachowe, na skutek działania czasu i brudu, były przyćmione, zielone i opalizowały niczym stare rzymskie szkło, trwała pośpieszna i hałaśliwa próba Karola I.Dorota nie brała w niej udziału, ale zajmowała się przygotowaniem kostiu­mów.Zawsze wykonywała kostiumy, albo przynajmniej większość z nich, do wszystkich sztuk granych przez dzieci szkolne.Ich przygotownie i reżyseria pozostawały w rękach Wiktora Stone'a; Wiktora, jak nazywała go Dorota - kierownika szkółki niedzielnej.Był to kruchy, pobudliwy, czarnowłosy mło­dzieniec lat dwudziestu siedmiu, odziany w ciemne, sutannopodobne ubranie, w tej chwili zwitkiem maszynopisu wymachujący zapalczywie nad szóstką otępiałych dzieciaków.Na długiej ławie pod ścianą czworo dalszych dzieci ćwiczyło na zmianę „zewnętrzne hałasy", trzaskając pogrzebaczami i handry-cząc się o upaćkaną, małą torebkę miętowych cukierków, czterdzieści za pensa.W cieplarni było potwornie duszno, wisiał w niej silny zapach kleju i kwaśnego potu dzieci.Dorota klęczała na podłodze z ustami pełnymi szpilek i nożycami w ręce, szybko tnąc arkusze pakowego papieru na długie wąskie paski.Garnek z klejem bulgotał na olejowym grzejniku obok; za nią, nachwiejnym, poplamionym atramentem stole roboczym czekały: sterta niedo­kończonych kostiumów, inne arkusze pakowego papieru, maszyna do szycia, zwitki pakuł, skorupy wyschłego kleju, drewniane miecze i otwarte słoiki z farbą.Połowę uwagi Doroty pochłaniały rozmyślania nad dwiema parami butów rybackich z siedemnastego wieku, jakie należało wykonać dla Karola I i Olivera Cromwella, drugą połową łowiła gniewne okrzyki Wiktora, który sam siebie wprawiał we wściekłość, jak to niezmiennie miał zwyczaj czynić podczas prób.Był urodzonym aktorem, a przeto znudzony do szpiku kości harówką przy ustawianiu nierozgarniętych dzieci [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •