[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dwóch z nich czekało na Susan przed drzwiami domu.Zadowolili się jednak kil-koma sloganami i odeszli.Kobiety, odprowadzane przez pana Entwhistle a, weszły dośrodka, a prawnik wrócił do  King s Arms , gdzie czekał na niego zarezerwowany pokój.Następnego dnia miał odbyć się pogrzeb. Mój samochód ciągle stoi koło kamieniołomu  rzekła Susan. Zapomniałamo nim kompletnie.Będę musiała go pózniej przyprowadzić. Nie za pózno  powiedziała panna Gilchrist. Niech pani nie wychodzi pozmroku.Susan spojrzała na nią z rozbawieniem. Chyba nie myśli pani, że morderca ciągle się gdzieś czai? Nie, raczej nie  odparła z zakłopotaniem panna Gilchrist.A właśnie że tak myśli  powiedziała do siebie Susan. To zdumiewające.Panna Gilchrist zniknęła w kuchni. Czy nie ma pani ochoty na wcześniejszą herbatę? Powiedzmy za pół godziny zaproponowała.Wprawdzie Susan uważała, że podawanie herbaty o wpół do trzeciej to stanowczoprzesada, ale nie oponowała.Pomyślała, że panna Głlchrist potrzebuje tego dla uspoko-jenia nerwów, a miała powody, by się jej przypodobać, zatem się zgodziła.W odpowiedzi z kuchni dobiegł ją brzęk naczyń.Panna Gilchrist rozpoczęła przy-gotowania, więc Susan przeszła do salonu.Nie minęło pięć minut, kiedy rozległ siędzwięk dzwonka, a po chwili  rytmiczne stukanie.W tej samej chwili Susan wyszła do hallu i w drzwiach kuchni ukazała się pannaGilchrist.Wycierając w fartuch umączone ręce, starsza kobieta spytała:68  Kto to może być? Pewnie reporterzy  odparła Susan. To musi być strasznie męczące dla pani, pani Banks. Trudno.Otworzę. Właśnie robię ciasto do herbaty.Susan podeszła do drzwi wejściowych, ale panna Gilchrist nie cofnęła się do kuch-ni.Dziewczyna zastanawiała się, czy tamta nie spodziewa się przypadkiem zaczajonegobandyty z siekierą.Okazało się jednak, że na progu stoi starszy mężczyzna.Widząc Susan, uniósł ka-pelusz i spytał: Czy mam przyjemność z panią Banks? Tak. Nazywam się Guthrie, Alexander Guthrie.Byłem dobrym znajomym, wła-ściwie przyjacielem pani Lansquenet.Pani jest chyba jej bratanicą, Susan, z domuAbernethie? Tak, to ja. Czy, skoro się znamy, mogę wejść? Oczywiście.Pan Guthrie wytarł starannie buty, zdjął płaszcz, kapelusz położył na kufrze i podą-żył za Susan do salonu. Szkoda, że spotykamy się z takiej smutnej okazji  rzekł pan Guthrie, któryz natury był raczej skłonny do radości. Tak, bardzo smutna.Akurat bawiłem tu prze-jazdem i pomyślałem, że jedyne, co mogę zrobić w tej sytuacji, to pójść na przesłucha-nie.I pogrzeb.Biedna Cora.biedna, niemądra Cora.Poznałem ją, pani Banks, gdy byłamłodą mężatką.Nieustraszona niewiasta, i tak poważnie traktowała sztukę.i swojegomęża, to znaczy jego malarstwo.Właściwie to nie był takim złym mężem.Błądził, wiepani, co mam na myśli, a więc błądził, ale na szczęście Cora traktowała to jako częśćjego artystycznej duszy.Był artystą, więc miał prawo być niemoralny.Wcale nie jestempewien, czy nie poszła jeszcze dalej: jest niemoralny, zatem musi być artystą.Nie miałapojęcia o sztuce, biedna Cora, choć w innych sprawach wykazywała dużo rozsądku.zadziwiająco dużo rozsądku. Wszyscy tak mówią  rzekła Susan. Ja jej prawie nie znałam. Odsunęła się od rodziny, ponieważ nie doceniali jej drogiego Pierre a.Nigdynie była ładna, ale coś w sobie miała.Była dobrym kompanem.Nigdy się nie wiedzia-ło, co powie i czy ta jej naiwność jest prawdziwa czy celowa.Nieraz się z niej śmialiśmy.Uważaliśmy, że jest jak dziecko i nigdy nie wydorośleje.Ostatni raz, kiedy ją widziałem(po śmierci Pierre a widywałem ją od czasu do czasu), nadal posiadała tę cechę.Susan zaproponowała panu Guthrie emu papierosa, ale odmówił.69  Dziękuję bardzo, moja droga.Nie palę.Zapewne zastanawia się pani, dlaczegoprzyszedłem? Powiem prawdę.Czułem wyrzuty sumienia.Już kilka tygodni temu przy-rzekłem Corze przyjść.Zazwyczaj zjawiałem się raz w roku, a ona ostatnio zabawiałasię kupowaniem obrazów na licytacji i chciała, żebym rzucił okiem na kilka z nich.Jestem krytykiem sztuki.Oczywiście, większość z jej nabytków to okropne bohoma-zy, ale zawsze jest szansa trafienia na coś ciekawego.Na takich wiejskich licytacjach ob-razy są niezwykle tanie i czasem same ramy warte są więcej niż cena zapłacona za obraz.Naturalnie na każdą większą licytację przyjeżdżają liczący się kupcy i mało jest prawdo-podobne, że trafi się na obraz mistrza.Choć parę dni temu na takiej wiejskiej licytacjimały obrazek Cuypa poszedł za parę funtów.Bardzo ciekawa jest historia tego obrazu.Otrzymała ją stara niańka od rodziny, u której służyła długie lata.Oczywiście, właści-ciele nie mieli pojęcia o wartości obrazu.Niańka dała go siostrzeńcowi, któremu podo-bał się koń, ale obraz uważał za stary rupieć, i do tego brudny.Tak tak, zdarzają się takierzeczy.A Cora była przekonana, że potrafi wypatrzeć arcydzieło.Bzdura! W zeszłymroku prosiła, bym przyjechał obejrzeć jej Rembrandta.Rembrandta! To nawet nie byładobra kopia! Ale kupiła całkiem niezły sztych Bartolozziego, szkoda, że zawilgoconyi z plamami.Sprzedałem go za trzydzieści funtów i to jeszcze bardziej ją zachęciło.Ostatnio napisała mi coś o włoskim prymitywizmie, a ja przyrzekłem, że przyjadę. To chyba ten obraz  rzekła Susan wskazując ścianę.Pan Guthrie wstał, nałożył okulary i podszedł do obrazu. Biedna Cora  powiedział w końcu. Jest tego więcej.Pan Guthrie przesuwał się badając powoli skarby pani Lansquenet.W końcu zdjąłokulary i podzielił się swoją opinią. To dziwne, pani Banks, ile romantyzmu może nadać szmirze powłóczka brudu.Obawiam się, że Bartolozzi to fuks początkującego.Biedna Cora.Przynajmniej miałacoś, czym się pasjonowała.Dzięki Bogu nie dożyła rozczarowania. Jest jeszcze trochę obrazów w jadalni.Ale to chyba tylko prace męża [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •