[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Powrócił do żywiołu, z którego człowiek na początku uzyskał swój kształt i z którego na początku czerpał swą siłę.Nie potrafił określić, jak szybko biegnie, lecz w porównaniu z szybkością, z jaką człowiek normalnie biega, gdy pozostaje poza swym pierwotnym żywiołem - poruszał się niewiarygodnie prędko.Podniósł zamknięte oczy ku niebu i ujrzał, że nocne burzowe chmury przemykają zmącone nad nim jak na przyśpieszonych klatkach w „Bliskich spotkaniach trzeciego stopnia”.Słyszał jedynie niski, pomykający za nim odgłos gleby, przez którą się przesuwał szszszasz.szszszsz.szszszsz.i własny, spokojny oddech.Minął Okauchee, Waterloo, De Forest i Morrisonville.Był już nie dalej niż dwadzieścia mil od Dębów, gdy dobiegł do niego inny odgłos.Kroki, łomoczące za jego plecami.Ktoś drugi, pośpiesznie przesuwający się w ziemi.Ktoś szybki, mocny i zdecydowany go dogonić.Odwrócił głowę.Bliżej niż o milę uzmysłowił sobie goniącego go człowieka.Dwóch ludzi, trzech.Mieli pochylone głowy i biegli z przerażającym uporem.Nadchodzimy, by cię schwytać, ty skurwysynu.Rozerwiemy cię na sztuki.Jack rozpoznał głos.Gordon Holman, wariat, który przybił żonie język gwoździem do stołu i własny penis do drzewa i który podpalił dłonie ojca Bella.Gonił go Gordon Holman, a Gordon Holman był prawie tak szalony, jak Quintus Miller.Jack wziął głęboki oddech i zaczął biec z najwyższą prędkością, do jakiej był zdolny.Nie uznał za dziwne, że potrafi oddychać - bo przecież ryby mogą oddychać w wodzie, on zaś korzystał z powietrza zawartego w glebie niemal w taki sam sposób.Czuł, jak ziemia przesuwa mu się po twarzy.Teraz biegł już tak szybko, że napotykane przypadkowo kamienie i żwir uderzały w niego równie mocno, jakby ktoś nimi ciskał.Ale Gordon Holman i jego dwaj towarzysze doganiali go.Dłużej mieszkali w ziemi, ich ciała zostały w większym stopniu nasycone naturalną siłą ziemi.Jack zaczął odbierać wibracje ich biegu podeszwami stóp.Gonili go i mieli zamiar wykończyć.To jest nasz dzień - ryknął na niego Gordon Holman przez warstwę ziemi.- To jest nasz dzień!Jack wyczuwał, że zbliża się do Dębów.Nurt linii ley biegł szybciej, jak rzeki zbliżającej się do urwistego wodospadu.Gleba mijała go błyskawicznie, mijało go niebo, mijał go świat.Jack zaczął odczuwać, że jest bezradny, porywany prądem, biegnący w dół po zboczu góry, niezdolny do zatrzymania się.Nasz dzień, ty skurwysynu! Nasz dzień! Nasz dzień!W Dębach przecinały się linie ley z zachodu, ze wschodu, z południowego zachodu, z północy.Miejsce, na którym zbudowano Dęby, czerpało siłę ze wszystkich czterech stron Ameryki, ale i promieniowało siłą.Było jak podziemne słońce o potężnym przyciąganiu grawitacyjnym, a równocześnie wysyłające energię we wszystkich kierunkach.Jack czuł, że Dęby są bardzo blisko.Biegł przez las.Korzenie drzew wiły się ciemnymi cieniami w głąb gleby, jak macki meduz pływających w oceanie.Słyszał Dęby mruczące tonem tak niskim i tak potężnym jak dynamo.Ale równocześnie czuł, że Gordon Holman jest już blisko, mniej niż o trzydzieści stóp za nim.Pomyślał: Odwróć się.spojrzyj w twarz.uderz mocno.jesteś teraz tak silny jak on; walczysz w tym samym żywiole.Lecz gdy zatrzymał się i odwrócił, coś skoczyło mu na plecy, coś ciężkiego i miękkiego, a potem ktoś chwycił go za ręce, ktoś chwycił go za nogi i nim zdołał pomyśleć, rzucono go na kolana.Rozpaczliwie walcząc odwrócił głowę i wtedy je sobie uzmysłowił.Kobiety, dziesięć czy jedenaście kobiet, z dzikimi minami i dziko rozwichrzonymi włosami, niektóre ubrane w proste szpitalne fartuchy, niektóre w bawełnianych spódnicach lecz nagie do pasa, inne całkowicie nagie.Pchały jego głowę do przodu, aż wcisnęły ją między kolana, ramiona zaś odchyliły mu w górę i do tyłu.Pojękując z wysiłku próbował opaść głębiej w ziemię, by im uciec, ale jedna z nich wkręciła się w glebę poniżej niego - wielka, naga o tłustych ramionach, ogromnych piersiach i bliznach między udami po ogniu, którym podpaliła własne włosy łonowe.Zejdź niżej, moje kochanie - zachęcała, uśmiechając się do niego bezzębnym uśmiechem.- Zejdź niżej, jeśli chcesz!Jack skręcał się, dźwigał, ale nie mógł się uwolnić.Właśnie wówczas przybył Gordon Holman i stanął nad nim, nagi, jeśli nie liczyć kaftana bezpieczeństwa, zawiązanego w pasie jak brudnobiały szkocki kilt.Jego dwóch pomocników stało nieco dalej za nim, jeden nieustannie kiwał głową, drugi zaś nieruchomy, z koroną cierniową na skroniach ; pustym, błogim uśmiechem.Święty Pomyleniec.Ale najdziwniejsze ze wszystkiego było to, że owa konfrontacja miała miejsce dwadzieścia stóp poniżej powierzchni lasu, w ciemnościach wśród wijących się korzeni, pomiędzy Lodi i Okee, niedaleko od jeziora Wisconsin.Quintus powiedział, że chcesz przerwać nasze składanie ofiar - oświadczył Gordon Holman.- Quintus powiedział, że chcesz, abyśmy na zawsze pozostali w ziemi.Quintus jest szalony - oznajmił Jack.- Ta tak zwana ofiara to mój syn.Quintus powiedział, że chce cię widzieć martwego.Martwego, to właśnie powiedział, i powieszonego do wyschnięcia! Przynieście mi skórę tego człowieka, to właśnie powiedział! Przynieście mi jego wątrobę!Tłusta kobieta wiła się lubieżnie pod nim, liżąc jego powieki i wargi.Odwrócił głowę z obrzydzeniem.Chcę się kochać z tobą, gdy będziesz umierał - szepnęła.- Chcę cię mieć w sobie, gdy będą cię zabijać.Jedna z kobiet zaśmiała się i wrzasnęła:Pandora! Pandora! Pandora! - Powtarzała to w kółko, póki inna kobieta nie wczepiła jej się we włosy.Wypuśćcie go - rozkazał Gordon Holman [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •