[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Był przekonany, że jest to Kio, ulubienica koszar,ale z pewnością nigdy nie widział tej kobiety.Nnanji uśmiechnął się i przywołał ją do światła.- Kupiłem i ją - powiedział dumnie.- Mamy wszystko, co nam potrzeba - florety i zapasowe ubrania -a Jja ma dziecko.Wallie był wyczerpany emocjonalnie i fizycznie, jednak poczuł własną reakcję na dziewczynę.Niesamowicie zmysłowa, odziana tylko w coś w rodzaju koronkowych wstążek, podkreślających jejwdzięki, a te były wystarczająco widoczne.Na Ziemi głowę by dał sobie odciąć, że takie wspaniałepiersi muszą być dziełem jakiegoś nie przestrzegającego etyki chirurga plastycznego.W Zwiecie tylkocud mógł je utrzymywać w podobny sposób.Jej obnażone ramiona i nogi były wprost sensacyjne.Kaskady jasnobrązowych falistych włosów otaczały doskonałą twarz - doskonale pustą - a wargi obarwie pączków róży wyginały się w bezmyślnym uśmiechu, zaś wielkie oczy były tępe jak kamyki.Kretynka.O, do diabła! W podnieceniu spowodowanym zdobyciem promocji Nnanji wpadł w amok.Najpierwbrat, teraz dziewczyna.Ona była niewiarygodnie podniecająca i niewiarygodnie nie na miejscu, jako żekażdy po paru dniach zmęczy się taką idiotką.Pasowałaby do jakiegoś zakątka pieszczot w dworkubogatego starca, nie do szermierczego wędrownego życia.Z pewnością nie nadawała się na szóstegoczłonka zespołu! Nigdy!- Przypuszczam, że powinienem był zapytać, seniorze.- Nnanji zauważył jego reakcję.- Tak, powinieneś! - warknął Wallie.Opadł z powrotem na swoje krzesło, pogrążony w czarnejrozpaczy.Wszystko rozłazi mu się w rękach.Gdy tylko myśli, że dosięgnął dna, opada na następnypoziom.- Jak ją nazywasż?- Cowie, seniorze - powiedział Nnanji.To, że władca Shonsu uznał imię za tak niewytłumaczalnie śmieszne, jeszcze bardziej go speszyło.Czas wlókł się niemiłosiernie.Nnanji chciał zabrać swą nową zabawkę na stosowną stertę słomy,Wallie złośliwie zabronił mu tego.Wyjaśnił sprawę Tarru i jego sieci, potem niechętnie wspomniał, żezabił Janghiukiego.Nnanji stał się mroczny jak sama piwnica i zgarbił się na stołku patrząc spode łba.Vixini obudził się rozdrażniony, głodny i znudzony.Katanji siedział na słomie i gapił się w pustkę.Jak uciec ż koszar, z terenów świątyni, z miasta, z wyspy? Wallie chciał wstać i chodzić tam i zpowrotem, ale w tym nędznym miejscu mógł tylko kucać, więc chodzenie było niemożliwe.Zostałzapędzony w kozi róg.Tarru popychał go cal po calu, jak gangster opanowujący kolejne obszary czyjak Hitler połykający po kawałku kontynent, nieubłaganie wyzyskując korzyści z pacyfistycznej niechęciWalliego do stosowania siły.Shonsu wiedział, co się zdarzy.Tak samo Wallie Smith.I pozwolił, by tosię zdarzyło.Mówił sobie, że gra na zwłokę, kiedy zwłoka pomagała bardziej przeciwnikowi niż jemu wtym kłopotliwym położeniu.Jego umysł zwijał się i skręcał próbując wymyślić jakiś sposób ucieczki.Nie mógł znalezć niczegopoza wątłą nadzieją, ze Honakura trzyma jeszcze jakieś karty w rękawie.Nnanji wydawał się coraz bardziej i bardziej ponury.Mógł oskarżać Tarru o zdeprawowanie strażyalbo mógł znów rozmyślać o człowieku, który powiedział, że nie zabija dopóki nie musi.Gość zabijającyswego gospodarza?Kto pierwszy popełnił czyn podły? Czy już przygotowywanie pułapki było czynem podłym, czy stajesię nim dopiero gdy pułapka się zatrzaśnie? Czy śledzenie gościa było dopuszczalnym zachowaniem?Wallie zauważył struty wyraz jego twarzy i zląkł się, by nie powrócił zabójca dżdżownic.Nnanji musiczuć się zdradzony po raz drugi - najpierw przez straż, teraz przez Shonsu.Tarru nie był jedynym,który miał moralne problemy.Nareszcie drzwi zaskrzypiały i do wnętrza wpłynął ogromny bezkształt Ani.Podeszła, zatrzymała sięprzed Walliem i ze smutkiem potrząsnęła głową.- Władca Honakura przyszedł? - zapytał szermierz, ale po wyrazie jej twarzy poznał, że spadł najeszcze niższy poziom.- Nie, władco - powiedziała.- On jest w więzieniu.To było mordercze południe, ptaki milczały wśród drzew, pracujący w ogrodzie niewolnicy poruszali siębezszelestnie, pozostając w cieniu i nawet owady nie brzęczały.Szeregi pielgrzymów klęczących nastopniach świątyni roztapiały się i jęczały pod razami sadystycznego słońca.Tylko Rzeka nieprzestawała poruszać się i hałasować, podczas gdy Zwiat cierpiał, modląc się o wieczór.Plac defiladbył pusty i rozpalony jak patelnia.Troje ludzi wyszło zza rogu koszar, przecbodząc przez placfechtunku.Teraz, gdy każdy człowiek ze straży szukał władcy Shonsu, nie było tu nikogo, kto mógłby dostrzec to trio.Niezauważeni maszerowali przez plac defilad w stronę więzienia, płynąc naswych cieniach w białym żarze.Prowadził szermierz czwartego stopnia, olśniewający w zupełnienowym pomarańczowym kiltem.Jego koński ogon był czarny jak atrament.Czerni tej dorównywałponurością wyraz jego twarzy.Był on bardzo bliski zbuntowania się swemu zaprzysiężonemu seniorowii nie powiedział ani słowa , od kiedy niewolnicy wysmarowali jego włosy sadzą i tłuszczem z lampy.Pochód zamykał niski, ciemnowłosy Pierwszy.Poruszał się niezdarnie, miecz miał przekrzywiony,twarzoznak nabrzmiały, jego kilt skrzył się bielą, a włosy były o wiele zakrótkie, co oznaczało, że był drapaczem.Prawdopodobnie zastanawiał się, czy w ten sposób powinnowyglądać życie szermierza, pewnie też obawiając się tego mordującego Siódmego.Wskazywał na tonawet oszołomiony wyraz jego ciemnych oczu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •