[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ponieważ nikt tego nie był ciekawy, zapędzono Michałka do uprawy ogrodu każąc mu zamykać oczy, jeśli jego wiecznie spieszące się spojrzenie przeszkadza mu w tej pracy powolnej i wymagającej skupienia.Nie można mu było jednak zabronić używania obłąkanej właściwości jego własnych oczów na użytek prywatny, kiedy ogród spał w jesieni i w zimie.Wtedy śmieszny Michałek ciskał z nich spojrzenia, jak czasem żak rzuca migotliwe błyski lusterkiem, w które schwytał blask słoneczny.Wskutek tego na najbliższym terenie jego działalności nic się stać nie mogło bez jego wiedzy.Każdy wróbel został zauważony i nie mógł się wyprzeć „w żywe oczy”, że nie przelatywał z płotu na dach w południowej godzinie, każdy kamień i każda deska w parkanie zostały zapisane lewym lub prawym okiem Michałka—Sokole Oko.Nie zostało to stwierdzone, lecz mogło uchodzić za pewne, że wesoły ten chłopiec potrafi lewym okiem obserwować zjawiska na niebie, a prawym liczyć równocześnie grzebiące w ogródku kury.Dlatego to może najsprzeczniejsze wzruszenia mieszały się na jego jasnej, szczerej fizjonomii, jak gdyby kto mieszał mleko z atramentem, często się bowiem zdarzało, że lewe oko patrzyło na sprawy smutne, które malują oblicze żałością, prawe zaś tymczasem śmiało się z widoku rzeczy zabawnych i sprowadzało na twarz jaskrawą radość.Wskutek tego oblicze Michałka nigdy nie zaznało spokoju ani statecznej, nieruchomej powagi.Terenem jego migawkowych badań wzrokowych była najbliższa okolica, a najbliższa okolica była lotniskiem.Zawsze tam coś się działo, zawsze znalazł się jakiś żer dla jego łakomych oczu.Jako najbliższy sąsiad, co się urodził tuż za ogrodzeniem lotniska, miał specjalne przywileje na tym groźnym terenie, skąd wylatywały olbrzymie sępy ze stalowymi dziobami.W chwili, kiedy Michałek jednym okiem ujrzał po raz pierwszy swoją rodzoną matkę, drugim ujrzał zapewne aeroplan i odtąd zawsze — choćby tylko tym jednym okiem, przeznaczonym do badania sfer niebieskich — lustrował loty wielkich ptaków.Nic w tym dziwnego, że najlepszy znawca lotnictwa nie mógł wiedzieć o nich więcej niż ten chłopiec z rozbieganymi oczami.Michałek jednym krótkim spojrzeniem poznawał każdy samolot, jednym rzutem oka wypatrywał go na wysokościach, drugim zaś okiem przyglądał się startowi drugiego.Znał wszystkich lotników, a lotnicy znali tego śmiesznego wyrostka, swego sąsiada z dziwnym spojrzeniem, który pozwalał sobie czasem na „fachowe” uwagi.Zawarłszy przyjaźń z Ignasiem ukazywał mu z daleka skrzydlate życie lotniska.— Patrz, Ignaś — mówił z łaskawością starego wyjadacza, co naucza żółtodzióba — Lwów leci na cywilne z dziesięciominutowym opóźnieniem, bo ma wiatr z przodu.Ale gdzie jest trzynasty?— Jaki trzynasty?— Trzynasty gołąb.Nie widzisz gołębi, tam na prawo? To jednego szewca gołębie, ale wczoraj latało ich trzynaście, a dzisiaj jednego brakuje.Ignaś zdumiał się.— Jak ty możesz widzieć aeroplan ze Lwowa, co przylatuje z lewej strony, a daleko, po stronie prawej, liczyć gołębie?— To jest wielka sztuka — mówił Michałek z uśmiechom — ale można się nauczyć,— A skąd ty wiesz, że ten aeroplan spóźnił się o dziesięć minut?— Żadna sztuka! Po słońcu.Widzisz ten komin? Kiedy słońce jest nad tym kominem, Lwów powinien już siedzieć na lotnisku.Oni jadą, jakby zegarek chodził, i tak powinno być.Tutaj u nas jest porządek.I ten trzynasty gołąb już się znalazł, bo się odbił, głupi.A tam leci „potez”.Patrz w górę, gdzie ten obłok.Widzisz?— Nic nie widzę…— Bo ty masz jeszcze zdechłe oczy.Ja mogę patrzyć prosto w słońce, i nic!— Widzę, widzę! — szeptał Ignaś.— Boże, jak wysoko!— Jakie tam znowu „wysoko”! Będzie ze dwa tysiące metrów, ani mniej, ani więcej.— Skąd ty możesz wiedzieć?— Oko mam, bracie — odrzekł Michałek niedbale.Ignaś spojrzał z zazdrosnym podziwem na „człowieka—oko”, który usiadłszy na jakimś chylącym się parkanie i grzejąc się na słońcu nazywał dziwnymi imionami dziwne rzeczy i wyjaśniał ich przeznaczenie.Wykładowi temu brakowało systematyczności, kiedy bowiem Michałek utkwiwszy lewe oko w opasłym budynku objaśniał, co oznacza jego nazwa „hangar gościnny” — stało się właśnie coś w wielkiej od tego hangaru odległości, co niezwłocznie zauważyło prawe oko chłopca.Porzucał przeto czym prędzej temat i podejmował inny.Wielu też trzeba było dni, aby Ignaś w bystrym rozumie ułożył w należytym porządku to, co mu ten potężny wyjawił znawca [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •