[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mój syn może być biedny, ale nigdy brudny.nigdy!Cokolwiek robi, jest dumny i zawsze wygląda jak książę.Popatrzył na winogrona, udając, że zobaczył je dopiero teraz.- Co to? Winogrona?Wziął jedną jagodę i skosztował.-W życiu nie kosztowałem czegoś tak przepysznego, Nełlie.Opowiadając o tym doktorowi, płakałem.Nie mogłem opano­wać ściskania w gardle, które czułem wówczas, dawno temu.- Jakże ja ojca nienawidziłem, kiedy nazwał mnie małym meksykańskim brudasem.Jakże nienawidziłem go, kiedy powie­dział, że ten chłopiec nie jest jego synem.Tato, ty draniu głupi, kochasz mnie zależnie od mojego wyglą­du, od mojego zachowania? Nie kochasz mnie jako takiego? Mama nie stawia mi żadnych wymagań, dla niej nieważne, czy jestem umorusany.Ona nie kręci nosem, jeżeli cuchnę.A ty zgadzasz się na mnie tylko pod warunkiem, żebym zachowywał się i wyglądał jak książę.A ja to przecież ja, z całym lękiem, wstydem, tchórzostwem, słabostkami i smrodliwością dorastającego smyka.Czy nie możesz kochać mnie takiego, jaki jestem? Czy muszę zawsze przynosić ci dary, wielki Jehowo? Jakież jagnięta mam poświęcać na twoim ołtarzu? Z twoich lędźwi powstałem.Tyś mnie stworzył na podobieństwo swoje.Kim jesteś ty, do cholery jasnej, że wymagasz ode mnie więcej niż ty sam możesz dawać?Płakałem.Znów byłem tym dzieckiem, które pragnęło ukarać swojego ojca, pokonać jak diabli, za to, że zranił go, wyparł się go.Kiedyś przewyższę tego skurwysyna.Co mu się zdaje, do cholery jasnej, że tak zadziera nosa, kiedy jest tylko nielegalnym parszywym imigrantem z Meksyku jak my wszyscy? W pocie czoła wbijał haki w podkłady kolejowe, sam widziałem.Tyrał przy zbiorach owoców, sam widziałem.Za kogo on się ma.do diabła? Czym, do diabła, jest jego matka, jeżeli nie Meksykanką? Czy te dwie łyżki krwi irlandzkiej w żyłach stawiają go wyżej, czynią go lepszym od nas?„Mam dla taty wiadomość.Tata jest nie lepszy niż my wszyscy”.Doktor patrzył na mnie w milczeniu, kiedy usiłowałem zniszczyć mojego ojca.Dał mi się wykrzyczeć w duchu.- To dziwne, Tony.Przeważnie twoje opowiadania o ojcu są przykre, chociaż wciąż z nich wynika, że bardzo go kochałeś.- Tak, słusznie, doktorze.On w tych opowiadaniach chyba wydaje się dziwny.Patrząc wstecz, myślę, że może przeczuwał swoją rychłą śmierć i spieszył się, żeby uchwycić wszystko, zanim odejdzie.Spieszył się, chciał, żebym ja, jego syn, jak najprędzej wyrósł i był mężczyzną.Jakoś czułem, że pozostawał z nami tyłko ze względu na mnie.Kryło się coś tajemniczego w jego pobycie w stanie Pensylwania.Matka zawsze twierdziła, że znalazł taminną kobietę.Nie wiem, ale matka uważa, że tylko ze względu na mnie wrócił do El Paso.Nauczki dawał mi rzeczywiście brutalne, ale jakoś je rozumiałem.Wiedziałem, że wypływają z miłości.Czułem, że nasz dom to nie miejsce dla niego.Czułem, że on więdnie, kiedy jest z nami.Składał ofiarę i uświadamiałem to sobie.Na przykład po powrocie z plantacji na północy, z San Jose i Santa Paula, gdzie jeździliśmy od zbiorów do zbiorów - orzechówwłoskich, moreli, brzoskwiń, pomidorów, sałaty, groszku - cho­ciaż miałem wtedy cztery czy pięć lat, bolał mnie fakt, że ojciec zbiera te plony tak samo jak my.- W twoim przekonaniu zwykła praca była poniżej jego god­ności?- Doktorze, zrywanie owoców nie jest zwykłą pracą.Nie tylko wyczerpuje, ale uchodzi za najczarniejszą robotę.Upokarza.Biali zawsze biorą do tego mniejszości narodowe: Filipińczyków, Chiń­czyków, Murzynów i Meksykanów.Płacą marnie i warunki życia dają okropne.Harówka na klęczkach przez cały dzień jest poniża­jąca i niech to szlag, bolało mnie, że mój ojciec tak pracuje.- To, że tak pracują twoja matka i twoja babka uważałeś za rzecz normalną?- Nie próbuj mnie złapać, doktorze.Nikt nie powinien być zmuszony do pracy zarobkowej na klęczkach.Opowiedziałem doktorowi jeszcze coś.Kiedyśmy mieszkali na ulicy Dały, ojciec co sobota wieczorem -aż stało się to jednym z rodzinnych rytuałów - zabierał mnie do miasta.Szliśmy na Main Street koło Plaza i on spacerując szukał tam znajomych z Meksyku z czasów rewolucji.Na Plaza kręgiem stały małe zielone kramy.W kramach były piecyki, na których gotowano carne asada.Dziesięć centów kosz­tował czubaty talerz smażonej fasoli z ryżem.Przechodziliśmy z ojcem tamtędy, siadaliśmy na ławce i pucybut czyścił nam buty.Przyglądałem się robocie tego chłopca fachowym okiem, ponie­waż sam byłem bardzo dobrym pucybutem.Czasami nawet udzie­lałem mu wskazówek.W pewną sobotę spacerowaliśmy po parku i ojciec zatrzymał się, żeby porozmawiać z dwoma znajomymi.Potem oznajmił:- Dobrze, Słoniu, teraz pójdziemy zjeść.W drodze do kramu sięgnął po pieniądze.Kiedy wyciągał rękę z kieszeni, moneta wypadła mu na chodnik, brzęknęła i potoczyła się w rynsztok.Chciałem ją podnieść.Ujął mnie za łokieć.- Nie schylaj się.- Ale tato, pięćdziesiąt centów.Nie szkoda?- Chodź.Wprost konałem z głodu.Pachniały mi smażące się befsztyki, fasola z ryżem.Ojciec już odchodził tak, jak gdyby przed chwilą zjadł wspaniały posiłek.Poszedłem za nim, ale obejrzałem się, czy ktoś podnosi naszą pięćdziesięciocentówkę.Jacyś dwaj patrzyli na ojca jak na wariata i wiedziałem, że ledwie skręcimy za róg, podniosą tę monetę.- Ale, tato, dlaczego?- Synu, żadne pieniądze nie są warte aż tyle, żeby się po nie schylać.Doktor wyprostował się w fotelu, błyskawicznie jednak przy­wołałem inne wspomnienie.Pewnego dnia, kiedy Stella, moja siostra, miała sześć lat, a ja miałem dziewięć, zobaczyłem, że jakiś mężczyzna prowadzi ją do niedużego tunelu w pobliżu naszego domu, gdzie pod ulicą przepływała odnoga rzeki.Po cichu ruszyłem za nimi i patrzę, a on bawi się z moją siostrą, dotyka ją między nogami.Pobiegłem do domu i wziąłem siekierę.Zakradłem się tam i od tyłu walnąłem tego człowieka obuchem w głowę i dalej waliłem bez opamiętania.Stella uderzyła w krzyk, kiedy zobaczyła krew.Jacyś ludzie przybiegli, powstrzymali mnie i zabrali go do szpitala.Był na pół żywy.Tamtego dnia wieczorem ojciec ledwie wrócił z pracy, dowie­dział się od matki, co się stało.Policja już nas przesłuchała i oboje z matką wyjaśniliśmy policjantom, że ten człowiek napastował moją siostrę, więc zostawili mnie w spokoju.Ojciec podszedł do mnie i powiedział:- Wyjdźmy na dwór.Przed domem objął mnie.- Jestem z ciebie bardzo dumny - powiedział - masz dużo odwagi.To cudownie, że wyratowałeś Stellę, ja jednak cię zbiję.- Zdjął pasek od spodni.- Pierwszy raz walnąłeś tego drania za to, co robił twojej siostrze.To było w porządku.Drugi raz walnąłeś go w gniewie, i to może byłoby też w porządku, ale potem, trzeci i czwarty raz, waliłeś już tylko dlatego, że są w tobie zadatki na mordercę, więc ja cię zbiję, żebyś już nigdy nie wpadał w takązłość, że mógłbyś kogoś zabić.Przyjąłem to lanie po męsku.- Wiesz, Tony, twój ojciec był patriarchą.Ale jak sam mnie oświeciłeś, Meksykanie żyją w ciągłej rozterce pomiędzy patriar­chatem i matriarchatem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •