[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdzieś w mózgu zabrzmiało historyczne nazwisko, jedno, drugie, trzecie…Wtedy sobie przypomniał: w historii był już niejeden człowiek, który zamierzał wyhodować doskonałe, idealne społeczeństwo.Czyste.Tak, tego określenia używano: czyste… „Czysta rasa”.Jeśli ten ktoś miał władzę, próbował wcielić marzenia w czyn.Odsyłał upośledzonych — dzieci, kobiety, mężczyzn, starców — do specjalnych zakładów, z których nigdy nie wracali.Lub szli z nich wprost do obozów śmierci.Ten ktoś wyprzedzał swój czas i zatrudnił lekarzy do doświadczeń nad hodowlą nadczłowieka o idealnych genach, choć może nawet nie znał słowa „gen”.Odgórnie, politycznym nakazem, kojarzył ze sobą pary gwarantujące, że potomstwo ich będzie doskonałe.Tak, ktoś taki już był.Ktoś, kto szukał języka, w jakim Bóg stworzył życie, i zdecydował się z ich wielości — bo to nie może być jeden język! — wybrać tylko ten, który pasował do jego celów.Był ktoś taki…Adam nagle zrozumiał, że błądzi, lecz nie wiedział, w którym miejscu popełnia błąd.Marzenie o doskonałym człowieku wydawało mu się uprawnione.Pod koniec znaczącego roku 2000 eksplodowało ono z nową, ożywczą siłą.Rozszyfrowanie ludzkiego genomu dodało mu skrzydeł (czy tych samych skrzydeł, które Cohen i Yenter chcieli przydać ludziom?).Zatem dlaczego pół wieku wcześniej podobne marzenie doprowadziło do mordów popełnianych przez „doskonalszych” na — ich zdaniem — mniej doskonałych?„Jakie będzie to przyszłe społeczeństwo, całkowicie pozbawione ludzi ułomnych?”, zamyślił się.„Jaki będzie świat, zaludniony wyłącznie doskonałymi ludźmi? Czy równie doskonały?”Nie przywykł do takich myśli.Nie umiał stawiać tego rodzaju pytań ani na nie odpowiadać.Książki, które zgromadził, nie wyjaśniały tych wątpliwości.Do ich rozstrzygnięcia brakowało mu jakiegoś elementu.Nie wiedział, jakiego.Sami uczeni, mimo sukcesów w „rozszyfrowaniu języka Boga”, byli stropieni swoim odkryciem i trochę przerażeni jego konsekwencjami — tak jak Einstein i Oppenheimer przerazili się możliwości wykorzystania energii jądrowej.„Ale ja jestem zwykłym człowiekiem i po prostu chcę mieć zwykłe, normalne dziecko.Mam prawo tego chcieć”, pomyślał.Cichutko uchylił drzwi gabinetu i wyjrzał do holu.Myszka siedziała na podłodze, bawiąc się kupionymi przez niego lalkami.Próbowała stawiać je obok siebie, mrucząc coś półgłosem….nie, to nie było zwykłe mruczenie.„Ona śpiewa!”, zdziwił się Adam.W dziwacznym, irytującym mruczeniu Myszki rozróżnił nagle dźwięki znanej mu melodii.„Przecież to Mahler”, rozpoznał po chwili, zszokowany odkryciem.„Ona śpiewa melodię z symfonii, której często słucham! Słyszy ją tylko przez moje drzwi, ale zapamiętała…”Myszce udało się ustawić pionowo obie lalki, i teraz Barbie stała sztywno obok Kena, podając mu rękę, a oboje wyglądali tak, jakby mieli ruszyć na bal.Dziewczynka wybuchnęła chrapliwym i szorstkim, pełnym radości śmiechem.Zaklaskała w dłonie; jej okrągłą buzię rozjaśnił ten dziwny, ufny uśmiech, który Adam obserwował zza półprzymkniętych drzwi i który natychmiast znikał, gdy się do niej zbliżał (co widział kątem oka, usiłując wyminąć ją jak najszybciej).Dziewczynka ponownie się zaśmiała, zaklaskała w dłonie, potem wstała i wyrzuciła w górę obie rączki.Z jej ust znowu wydobyło się to dziwne, śpiewne mruczenie.Myszka wciąż śpiewała wpadającą w ucho frazę Mahlera.Nagle przestała śpiewać.— Taaaaaaa…! — zawołała grubym, donośnym głosem.— Taaaaa…! — i uśmiechnęła się jeszcze szerzej, wymachując rękami, a potem zaklaskała nimi rytmicznie.Adam zrozumiał: jego córka chciała, żeby lalki ze sobą zatańczyły.I wyobrażała sobie, że to robią.Znowu rozległ się jej gruby, chrypliwy śmiech.— Ona jest szczęśliwa… — zdziwił się.Usłyszał stąpanie bosych nóg Ewy, która pośpiesznie wyszła z łazienki na wołanie córki („jak pies Pawiowa”, pomyślał z irytacją), więc wycofał się w głąb gabinetu, przymykając bezszelestnie drzwi.„Czy świat powinien być pełen ludzi doskonałych genetycznie, czy ludzi szczęśliwych? Czy doskonałe geny dają szczęście?”, zamyślił się.Obawiał się, że stawia pytania, na które nie ma odpowiedzi.A może rozwiązanie jego problemów nie tkwi w nauce, lecz gdzie indziej.Gdzie…?— Myszka, co się stało? — dopytywała się Ewa w holu.— Laa stooo….taaa… — usłyszał przez drzwi odpowiedź córki.— Ustawiłaś lalki! Stoją! Jak pięknie! Mądra Myszka… dobra Myszka… — powtarzała Ewa, Adam zaś nagle zjeżył się w sobie, z trudem panując nad niezrozumiałym wybuchem gniewu.„Ona ją traktuje jak nierozumne zwierzątko! A przecież w środku, tam gdzie nikt nie potrafi zajrzeć, tkwi istota, która ma swoje uczucia i myśli, swój świat i własny język, który być może jest językiem Boga…”Po chwili opanował się.Własna reakcja rozśmieszyła go, ale też zażenowała.Nie wiedział, skąd się wzięła.Pewnie z tego Mahlera, i z mniemania, że ludzie wrażliwi na muzykę są wrażliwi w ogóle.Myszka była co najwyżej wyjątkiem potwierdzającym regułę.Ewa wie, co robi, gdy traktuje ją jak zwierzątko.„Nie będę się w to wtrącał, muszę być konsekwentny”, pomyślał, choć nadal czuł drobną, ostrą drzazgę urazy do Ewy i do całego świata, który traktował z góry takie istoty jak jego córka.I do samego siebie — ponieważ to akceptował.Usiadł w fotelu, odwracając się plecami do drzwi, za którymi był dom stworzony dziewięć lat temu dla żony i dziecka.Zrzucił na ziemię książki o genach i o szansach tworzenia idealnych ludzi; o przyszłym społeczeństwie, w którym nikomu nie zabraknie żadnego chromosomu, ani nikt nie będzie miał o jeden za dużo.Wszystko będzie idealne.Książki spadły z hukiem na podłogę, a on wszedł do Internetu, by połączyć się ze swoją firmą.„Liczby… Tylko liczby są pewne.Język Boga jest językiem matematyki”, pomyślał z przekonaniem.Myszka siedziała w kucki na strychu i kiwając się miarowo, śpiewała.Potęgę muzyki, która — tak jak taniec — zdolna była wyrazić wszelkie uczucia, odkryła przypadkiem, słuchając w holu, jak tata puszcza swoje płyty i taśmy.Mama ich nie lubiła.Wolała rytmiczne melodie z radia.Tata zawsze głośno puszczał ulubione kompakty.Przez drzwi jego gabinetu muzyka prześlizgiwała się odrobinę stłumiona, lecz piękna i przejmująca.Myszka słuchała jej i śpiewała.Teraz na strychu, patrząc na rozwieranie się czarnych zasłon, Myszka śpiewała Wagnera.Zasłony podchwyciły melodię i już po chwili nuciły razem z nią — delikatnie, drżąc i falując, co do Wagnera nie pasowało.Ale Myszka wiedziała, że zaraz otworzy się przed nią potężna, nieskończona przestrzeń, z ziemią i wodą, z nocą i dniem, z gwiazdami, z księżycem i słońcem — i tutaj Wagner był jak brakujący element.Obraz, ruch, dźwięk [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •