[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Weszliśmy do domu.- A to cholera! - powiedział.- Nie mogłem dostać się do wina.Do mojego własnego wina, które sam zrobiłem.Cała radość zniknęła z twarzy madame Fontan.Fontan usiadł w kacie z głowa opartą na dłoniach.- Musimy jechać - powiedziałem.- Mniejsza o to wino.Wypijecie je za nasze zdrowie, kiedy nas nie będzie.- Gdzie ta wariatka poszła? - spytała madame Fontan.- A czy ja wiem? - odparł Fontan.- Nie mam pojęcia, gdzie polazła.Teraz pojedziecie bez wina.- Nie szkodzi - odrzekłem.- To na nic - powiedziała madame Fontan.Potrząsnęła głową.Musimy już jechać - powiedziałem.- Do widzenia i wszystkiego dobrego.Dziękujemy za miłe chwile.Fontan potrząsnął głową.Był w rozpaczy.Madame Fontan miała smutną minę.- Nie martwcie się tym winem - powiedziałem.- On tak chciał, żebyście się napili jego wina - odrzekła madame Fontan.- Może znów przyjedziecie w przyszłym roku?- Nie.Może w następnym.- A widzisz? - zwrócił się do niej Fontan.- Do widzenia - powiedziałem.- Nie myślcie już o tym winie.Wypijcie trochę za nas, kiedy odjedziemy.Fontan potrząsnął głową.Nie uśmiechał się.Wiedział, kiedy go spotyka klęska.- To cholera - rzekł do siebie.- Wczoraj miał trzy butelki - powiedziała madame Fontan, żeby go pocieszyć.Potrząsnął głową.- Do widzenia - rzekł.Madame Fontan miała łzy w oczach.- Do widzenia - powiedziała.Żal jej było Fortana.- Do zobaczenia - odpowiedzieliśmy.Wszystkim nam było bardzo przykro.Fontanowie stali w progu; wsiedliśmy do samochodu i zapuściłem motor.Pomachaliśmy im rękami.Stali obok siebie smutnie na ganku.Fontan wydawał się bardzo stary, a madame Fontan miała zmartwioną minę.Pomachała nam ręką, a Fontan wszedł do domu.Skręciliśmy na szosę.- Tak im było przykro.Fontan był zrozpaczony.- Powinniśmy byli pojechać do nich wczoraj wieczorem.- Tak.Trzeba było to zrobić.Przedostaliśmy się przez miasto na gładką szosę z rżyskami po obu stronach i górami po prawej.Wyglądało tu jak w Hiszpanii, ale to był Wyoming.- Mam nadzieję, że im się będzie dobrze powodziło.- Nie będzie - odrzekłem - a Schmidt też nie zostanie prezydentem.Asfaltowa szosa urwała się.Droga była teraz wyżwirowana; zostawiwszy za sobą dolinę jechaliśmy pod górę między dwoma wzgórzami.Droga zakręcała i zaczynała piąć się coraz wyżej.Ziemia na wzgórzach była czerwona, bożydrzew rósł tu szarymi kępami, i w miarę jak droga podchodziła wyżej, otwierał się widok nad wzgórzami i nad płaszczyzną doliny aż ku górom.Były teraz już dalej i jeszcze bardziej przypominały Hiszpanię.Droga wiła się i znowu pięła pod górę, a przed nami kilka pardw kąpało się w piasku na drodze.Kiedy podjechaliśmy bliżej, zerwały się, trzepocząc szybko skrzydłami, a potem poszybowały długim skosem i siadły na stoku wzgórza poniżej.- Takie są duże i ładne.Większe od kuropatw europejskich.- To dobry kraj na la chasse, jak mówi Fontan.- A jak nie będzie la chasse?- Wtedy już nie będą żyli.- Ten chłopiec będzie.Nie ma żadnej pewności, że będzie - odrzekłem.- Trzeba było pojechać do nich wczoraj wieczorem.- O, tak - powiedziałem.- Powinniśmy byli pojechać.Przełożył Bronisław ZielińskiSZULER, ZAKONNICA I RADIOPrzywieźli ich około północy i potem przez cała noc wszyscy wzdłuż tego korytarza słyszeli Rosjanina.- Gdzie on jest postrzelony? - zapytał pan Frazer pielęgniarki pełniącej nocny dyżur.- Zdaje się, że w udo.- A co z tym drugim?- O, obawiam się, że umrze.- Gdzie ma postrzał?- Dwa razy w brzuch.Znaleźli tylko jedną kulę.Obaj byli robotnikami pracującymi przy burakach, jeden Meksykaninem, a drugi Rosjaninem, i siedzieli popijając kawę w nocnej restauracji, kiedy ktoś wszedł i zaczął strzelać do Meksykanina.Rosjanin wlazł pod stół i w końcu został trafiony strzałem wymierzonym w Meksykanina, który już leżał na podłodze z dwiema kulami w brzuchu.Tak to opisano w gazetach.Meksykanin oświadczył policji, że nie ma pojęcia, kto do niego strzelał.Przypuszczał, że to przypadek [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •