[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wstała i podeszła do lady, patrząc na mnie pytająco. Szukani informacji o pewnym malarzu zagaiłem. Urodził się tutaj.Nazywał się Bonifacy Rohlmann.Dostrzegłem jakiś błysk w jej oczach, kiedy wymieniłem nazwisko Rohlmann,ale potrząsnęła głową. Ja załatwiam tylko zwykłe sprawy powiedziała. Będzie pan musiałporozmawiać z moim mężem. Gdzie jest mąż pani? Na próbie.Teraz zajęty, gra w misteriach.40 Kiedy mógłbym się z nim zobaczyć?Spojrzała na mnie badawczo i coś we mnie najwidoczniej ją uspokoiło. On zawsze około piątej, przed powrotem do domu na kolację, wstępuje dogospody Eisenhut.Jeżeli pan wypije z nim piwo, może będzie rozmowniejszy.Uśmiechnęła się serdecznie i polubiłem ją. Chętnie z nim wypiję powiedziałem. Ale jeszcze nie wiem, jak sięnazywa. Zwyczajnie.Josef Paskert. Pan Josef Paskert.Będę pamiętał.Jaką rolę gra w misteriach?Uśmiech zniknął z jej twarzy.Jak miałem się przekonać, wszystko, co doty-czyło misteriów pasyjnych, traktowano we Friedheim bardzo poważnie, wszelkapłochość była niedozwolona. Jest Judaszem Iskariotą w głosie jej zabrzmiała jakaś obronna nuta zu-pełnie dla mnie zrozumiała.Człowieka łatwo można kojarzyć z rolą teatralną,jaką odgrywa, i jego żona oczywiście odczuwałaby skutki owych skojarzeń.To wspaniała rola, druga najważniejsza po Panu Jezusie. Na pewno, i trudna do zagrania. Tak. Patrzyła na mnie już mile wdzięczna za tę odrobinę sympatii.Josef, mój mąż, to doskonały aktor.Wprost nie do uwierzenia.Może dlatego, żema życie niezbyt ciekawe.Nie rzezbi w drewnie, nie wyrabia świetnych instru-mentów.Tylko to! Wyciągnęła obie ręce, jak gdyby chciała ogarnąć nimi całebiuro. Bóg zesłał mu wielki dar, może dlatego, że jemu właśnie czegoś takiegopotrzeba.Była osobą głęboko religijną i to miało swoją wymowę.Nie zdawała sobiesprawy, jak jest wzruszająca.Z samozaparciem myślała wyłącznie o mężu.Chcia-ła, żeby ludzie widzieli w nim to, co ona widzi, rozumieli w nim to, co ona rozu-mie.Zapragnąłem ją namalować taką, jaką ujrzałem w tej zatrzymanej chwili. Interesująca koncepcja powiedziałem. Będzie mi bardzo przyjemniepoznać męża pani.Wyszedłem znów na ulicę: między brodatych mężczyzn i dziwacznie ubranekobiety.%7ładne miasteczko w Ziemi Zwiętej nigdy nie wyglądało tak jak to tutaj;ludzie z biblijnych opowieści nie chodzili przyodziani w ten sposób i twarzy niemieli podobnych, ale wrażenie, ogólne wrażenie, było dziwnie biblijne.Jak gdybyidąc uliczkami Friedheim, człowiek cofał się o stulecia.Judaszowi mogłem postawić piwo dopiero o piątej, a z nikim innym jakoś niemiałem ochoty rozmawiać.Zwiedzanie nie pociągało mnie na razie, szperanie tak-że nie.Wziąłem więc moje składane sztalugi, wszedłem na dosyć strome wzgórzei usiadłem tam ponad panoramą Friedheim, gotów szkicować, jeżeli wpadnę wewłaściwy nastrój, albo też gotów zadowolić się samym patrzeniem, jeżeli nastrojutwórczego nie będzie.41Z początku widziałem tylko układ stromych dachów, przeważnie czerwonych,gdzieniegdzie szarych lub żółtych.Kościół z cebulowatą wieżyczką stał na zbo-czu, niejako dominował.Za kościołem i dachami lśniła zakręcająca rzeka.Uliczkiteż kręte tworzyły dziwaczne figury geometryczne.Nie należy jednak, zachwycając się rysunkiem tych uliczek, przypisywać bu-downiczym miasta Friedheim artyzmu czy dobrego gustu.To musiała być po-zostałość średniowiecza.W epoce pik, mieczów i konnicy proste ulice groziłyobrońcom takiego miasteczka zagładą, kręte natomiast sprawiały kłopot ataku-jącym, jeżeli obrońcy czekali za rogiem.Tyle o przyczynach.Wynik tego jestsztuką, czystym dziełem sztuki.Friedheim w tamtych dawnych czasach, chociaż mniejsze, wyglądało chybanie inaczej, kiedy szwedzki generał Oxenstar najechał na nie.Niemcy szczegól-nie w małych miasteczkach na ogół bardzo szybko odbudowują to, co zostałozburzone, przy okazji powiększają tereny miejskie.Dzięki temu charakter starychmiasteczek zachowuje się, pomimo że lata mijają.Leniwie patrzyłem na Friedheim, rad z samego tego widoku.Toteż nie zarazodkryłem, że ono ma kształt gwiazdy, gwiazdy pięcioramiennej.Ale kiedy jużto zobaczyłem, widziałem Friedheim tylko tak właśnie.Gwiazda bez wątpienia.Trudno byłoby uwierzyć, że taki kształt nadano temu miasteczku rozmyślnie.Pa-trząc z poziomu ulic, oczywiście zatraciłoby się poczucie owej gwiazdzistości.To było widać tylko z miejsca, w którym siedziałem, czy innego miejsca na tejwysokości, a prowincjonalnych miasteczek przecież nie planują i nie budują ma-rzyciele przebywający na wyżynach.Budują je robotnicy zmuszeni wymogamichwili, planują je ludzie praktyczni z myślą o przyszłości, a nie o pięknie formprzestrzennych.Nie mogłem sobie wyobrazić żadnego rozsądnego powodu, dlaktórego Friedheim powinno mieć kształt gwiazdy, nie mogłem więc też przyjąć,że ktoś kiedykolwiek tak je zaprojektował: to po prostu stało się przypadkiem.Ustawiłem sztalugi i przygotowałem się do naszkicowania uliczek i dachów,kościoła i rzeki.Już ogarniałem to wszystko nie patrząc, kiedy nagle usłysza-łem jakieś podzwanianie.Przedtem na zboczu wzgórza dzwięczały ciche dzwonkii wcale mi nie przeszkadzały.Ale ten pojedynczy dzwonek przeszkodził mi, ra-czej rozkazujący niż delikatny.Nieoczekiwanie spojrzałem w oczy najbrzydszejkrowie, jaką zdarzyło mi się widzieć.Wszystkie inne krowy na wzgórzu pasły się spokojnie, nie zwracając uwagiani na swoje towarzyszki, ani na świat wokoło.Ta wtargnęła w mój świat, i toz wyrazem pyska dosyć zdumionym.Przypisałbym jej nawet ową frustrację, doktórej rości sobie prawo tyle młodzieży w obecnych czasach, ową uciechę rzuca-nia sobie retorycznych pytań: Kto-ja-jestem, gdzie-ja-jestem i dlaczego-ja-jestem.Podeszła do mnie najwyrazniej bez celu, chyba że chciała popatrzeć na mnie, czyteż zmusić mnie, żebym ja popatrzył na nią.Była brudnobrązowa, pysk miałabiały, poznaczony nierównymi czarnymi plamkami i oczy w grubych czarnych42obwódkach.Dzwonek zwisał z powroza na jej szyi, zdobny w odbite rozetki i niewiadomo czemu krzyż.Zagapiliśmy się na siebie, ja i to stworzenie.Skapitulo-wałem. Dobrze powiedziałem krowie narysuję cię.Ani drgnęła.Pozowała mi w bezruchu, przy czym pomimo swej szpetoty zdo-łała zdobyć się na miły wyraz pyska.Kabotynka.W pewnym okresie życia po-znałem świetnie, co to jest kabotyństwo.Moja żona była aktorką, musiałem znaćsię na tym.Rysowanie krowy było zabawą, zadaniem bez celu, pracą ot, tak sobie.Do-kładałem jednak starań i przewrotnie ukochałem to swoje dzieło.Nie żałowałem,że nie zacząłem szkicować miasteczka w kształcie gwiazdy.Kiedy wstałem, żebywłożyć ten rysunek do teki, krowa spokojnie cofnęła się o kilka kroków.Stanęłai patrzyła na mnie.Zanim ruszyłem z powrotem do hotelu, pomachałem jej ręką
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-
Menu
- Index
- Fred Bergsten, John Williamson Dollar Overvaluation and the World Economy (2003)
- Paul Williams Mahayana Buddhism The Doctrinal Foundations, 2008
- Williams Tad Smoczy tron (SCAN dal 952)
- (eBook) James, William The Principles of Psychology Vol. I
- Chmielewska Joanna Dwie trzecie
- Haldeman Joe i Jack Nie Ma Ciemnosci (2)
- § Radziński Edward Stalin
- manuela gretkowska dom dzienny
- Saylor Steven Zagadka Katyliny
- Trylogia Hana Solo.03.Han Solo i utracona fortuna
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- niewolnicy.xlx.pl