[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale przynajmniej żył.Hellerianin nie miał takiego szczęścia.- Niezłe miejsce, jeśli chcesz zaznać lokalnego kolorytu - powiedział B’oosa, pociągając piwo.- Rozumiem teraz, dlaczego wolałeś to od muzeów.Kiwnąłem głową.Nie tknięte piwo stało nadal przede mną.Nie miałem ochoty rozmawiać.Było jeszcze coś, co musiałem zrobić, zanim odjedziemy.Musiałem kogoś odnaleźć.A to było zdaje się wła­ściwe miejsce.B'oosa próbował mnie rozruszać.Rzeczywiście, walka nie była fair, ale widział już gorsze rzeczy.Przystąpiliśmy do niej z własnej woli, Hellerianin również.Znaliśmy ryzyko.Biorąc wszystko pod uwagę, stwierdził, że było to nadzwyczaj pouczają­ce doświadczenie.- Pouczające? - spytałem.Jeden przyjaciel martwy, drugi ciężko ranny.- Czy takie są ko­szty nauki w dzisiejszych czasach?- Są takie, jakie jesteśmy skłonni ponieść - odparł, wpatrując się w ciemność.- Jedni ryzyku­ją bardziej, drudzy mniej.Życie w ogóle nie jest łatwe.Na Maasai’pya ta wiedza przychodzi wcześ­nie.Mój brat był młodszy od ciebie, gdy zginął.- Zginął? Nie.- Chodziło o sprawę dla niego ważną.Mnie wy­dawała się błaha.Ale dla młodego wszystko jest ważne.Być może mogłem go powstrzymać, liczył się ze mną.Ale już dawno zrozumiałem, że każdy musi sam toczyć swoje walki.Jeśli nie to, byłoby coś innego.On był nieustępliwy i głupi.Jednak miał prawo żyć tak, jak chciał.I tak umrzeć.- Przykro mi - powiedziałem.- Niepotrzebnie.Śmierć jest częścią życia.- Carl! - usłyszałem okrzyk od drzwi.To był Angelo.Mały Angelo.- Siadaj - powiedziałem, przysuwając mu krzesło.Zacząłem przedstawiać mu mego towa­rzysza.- Znam tego człowieka, już go widziałem - powiedział Angelo, potrząsając jego ręką.- Wal­czył kijem.Odważnie.Oglądałem was w holo.- Twój przyjaciel Markos.- zacząłem.- Był dobrym człowiekiem.Uczciwym na swój szorstki sposób.Miał wiele problemów, ale starał sieje rozwiązywać najlepiej jak umiał.- Chcę, abyś to wziął - powiedziałem, przesu­wając ku niemu paczkę.- Co to? - spytał.- Udział twojego przyjaciela.Markos uczciwie je zarobił.Weź te pieniądze.- Wiele rzeczy mógłbym uczynić dzięki nim.- Mógłbym ci coś doradzić? - zapytałem.- Si, amigo.Ciebie zawsze będę chętnie słuchał.- Zapomnij o tym, że chciałeś być gladiatorem.Tam nie ma chwały, tylko kanty i oszustwa.Ta planeta pełna jest ludzi takich jak Wolfe, gotowych w każdej chwili cię wykorzystać.Walki są czymś złym i niepotrzebnym.Cyrki istnieją tylko po to, by zaspokajać najgorsze instynkty ludzi na tej przelu­dnionej planecie.Kiedyś może były to szlachetne pojedynki, teraz już nie.Nie ma w nich nic heroi­cznego, tylko rozpacz.Ale nie wszędzie jest tak.Rozejrzyj się.Znajdź coś innego.- Sądzę, że masz rację.Pomimo tylu zwycię­skich walk, Markos zawsze mówił o powrocie na Perrin.Mówił, że tam jest lepiej.Chciał rozpocząć wszystko od nowa.On to wiedział najlepiej.Dzię­kuję ci.Dziękuję także w imieniu mojego przyjacie­la.Dziękuję podwójnie.- Żałuję tylko, że nie ma tego więcej - powie­działem - tak żeby starczyło na przelot na Perrin.- Myślę, że to powinno pokryć wszelkie związa­ne z tym wydatki - powiedział B'oosa, rzucając drugą paczkę na stół.- Co? - spytałem.- To są udziały moje i Pancho.Rozmawiałem z nim o twoim małym przyjacielu.W tej sytuacji uznaliśmy to za właściwe.- Moi przyjaciele z gwiazd - powiedział Angelo - jesteście przedziwni.Nie wiem, jak mam dzięko­wać.- To tylko pieniądze - powiedział B'oosa - a pieniądze powinny służyć użytecznym celom.Cie­szę się, że taki znaleźliśmy.- Spojrzał na zegarek.- Carl, lepiej ruszajmy do kosmoportu.Nie chciał­bym utknąć na tej planecie.- Niech was nigdy nie opuszcza szczęście - powiedział Angelo, obejmując nas.Nie wiedziałem, co powiedzieć, więc po prostu uścisnąłem go, myśląc o Markosie z Hell.Chciałem teraz jak najszybciej opuścić tę planetę,Gdy wyszliśmy w nocne, chłodne powietrze, od­wróciłem się do B'oosa.- Jedna rzecz mnie męczy - zacząłem.- Tylko jedna? Cóż to takiego?- Skoro twierdzisz, że każdy powinien sam sta­czać swoje walki, dlaczego pomagasz Angelo? Dla­czego pomogłeś mi?- Bo rozumuję logicznie - powiedział B'oosa śmiejąc się.- Nie oznacza to jednak, że muszę działać konsekwentnie.Roześmiałem się i poszliśmy dalej.Następnym przystankiem w naszej podróży ma być planeta Hell.Po Ziemi dla mnie będzie niebem.HELLProgram nauczania - Hell.UwagiHell jest czwartą planetą gwiazdy Delta Pavonis.Zasiedlanie rozpoczęło się w A.C.35, a trzon lud­ności stanowili żydowscy imigranci z Selvy.Ponad dziewięćdziesiąt procent imigrantów zginęło w okresie pierwszych dwóch lat; reszta z tych, którzy przeżyli, wiodła pełne niebezpieczeństw życie w pustynnych regionach, które chociaż praktycznie nie nadawały się do zamieszkania, były wolne od przerażającej fauny panującej nad resztą powierz­chni planety, włączając w to morza.W A.C.62 imigranci sprzedali swoje prawa kor­poracji Mercenarios Universal SA -firmie naje­mnych żołnierzy, którzy postanowili wykorzysty­wać pustynie jako tereny ćwiczeń.W ciągu nastę­pnych stuleci korporacja rozszerzyła swoje panowanie, dołączając obszary arktyczne i subtropikal­ne.Rozszerzono również pole działalności korpora­cji o szkolenie dowódców wojskowych z innych planet oraz w końcu o wynajmowanie spustoszo­nych obszarów Heli krajom, które chciały prowa­dzić pomiędzy sobą wojny, nie ryzykując zniszcze­nia własnych terytoriów.Studenci, którzy z powodu swoich religijnych bądź filozoficznych przekonań są przeciwni tego typu działalności, mogą, a nawet powinni pozostać na pokładzie Starschool na orbicie, w czasie gdy pozostali wezmą udział w krótkim szkoleniu.Dziekan kierujący drugą wyprawą prosił, aby zaznaczyć, iż był przeciwny włączaniu Hell w pro­gram nauczania.IMoje kolana w końcu poddały się i padłem ciężko na piach.Chciało mi się pić, kręciło się w głowie.Moja skóra przypominała pergamin.Oddałbym wszystko za szklankę wody.Gdy mówiono nam, jak ciężko jest na Heli, nie wierzyłem.Teraz uwierzyłem.Spróbowałem otrzeć usta z piasku i przetoczyłem się na grzbiet.To był błąd.Słońce niemalże wypa­lało oczy, a ból w boku nasilił się.Nie mogłem złapać tchu, a ta odrobina powietrza, która się dostawała do płuc, była sucha i rozpalona.Przez chwilę na tle słońca pojawiła się ogorzała, pomar­szczona twarz, przyozdobiona bliznami.Wyłoniła się znowu i przybliżyła, zatrzymując się dziesięć centymetrów od czubka mego nosa.Oddech tej twarzy kładł się na mnie jak trująca mgła.- Szajs, Springer! - usłyszałem, - Nie masz nic lepszego do roboty niż rozwalać się tutaj jak stara baba? Zbieraj dupę w troki i zacznij ruszać nogami! No już! Ruszaj się!Chciałem powiedzieć, że mam dosyć, że jestem wykończony, że chyba umieram.Jednak nie na wiele to by się zdało.Ten głos nie ucichnie, dopóki się nie ruszę.Nienawidziłem tego głosu i małpokształtnego kretyna, do którego należał.Wszyscy go nienawidzili [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •