[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nalegam, by ten człowiek odwołał przyznanie się do winy.Nie dopuszczę do najlżejszej nawet skazy na moim Korpusie Oficerskim.Nie pozwolę!Kunze spojrzał prosto w wielkie, jasnoniebieskie oczy arcyksięcia.Był nieco niższy wzrostem od Fran­ciszka Ferdynanda, ale zgarbiona postura arcyksięcia niwelowała różnicę.„To nie jest jeszcze twój Korpus Oficerski” - pomyślał.- Za pozwoleniem Jego Wysokości.Skaza już istnie­je.Od śmierci kapitana Madera.Niczym nie da się usunąć - rzekł.Arcyksiążę podszedł z kolei do generała Wencla.- Kapitan najwyraźniej nie pojmuje, o co mi cho­dzi.A pan?Wencel wyprężył się w postawie na baczność.- Tak jest, Wasza Wysokość! Franciszek Ferdynand wzruszył ramionami.- Zatem nie widzę powodu do dalszej dyskusji.Jak wypadła podróż?- Bardzo przyjemnie - odparł skwapliwie Wencel.- Czy drogi do Beneschau są nadal pod wodą?- Niektóre.Nasz woźnica musiał zrobić parę ob­jazdów - i zaraz dodał skwapliwie, chcąc upewnić arcyksięcia, że jest zachwycony jego zaprosinami: - Co za piękny kraj! Wprost niezwykły.A jakie cudow­ne powietrze! Dosłownie aż przywraca siły.„Szczególnie jeśli człowiek nie zamarznie przedtem na śmierć” - pomyślał kwaśno Kunze.Mimo iż początkowo arcyksiążę był niezadowolony z niechętnego nastawienia do sprawy kapitana Kunze, zaprosił jednak obu przybyłych na obiad.Podano go w rodzinnej jadalni.Przy stole honory gospodyni czyniła księżna Hohenberg, z domu księżna Chotek, morganatyczna małżonka arcyksięcia.Była urodziwą, zgrabną kobietą o bardzo pięknie to­czonych kształtach i chłodnej, pełnej wzgardy godności zdetronizowanej królowej.W jej zachowaniu się względem gości i prawdopodobnie wszystkich ludzi kryła się pełna napięcia czujność.Odkąd przed dziesię­ciu laty wyszła za mąż, żyła wśród ludzi, którzy albo życzyli jej upadku, albo czekali, kiedy takowy nastą­pi.Ilekroć spojrzała na nową twarz, czy było to obli­cze monarchy, czy prostaka, z miejsca dopatrywała się niechęci ukrytej pod maską obojętności.Kiedyś była wesołą miłą dziewczyną, ale teraz w wieku lat czter­dziestu dwóch, mając za małżonka najlepszą partię w Monarchii, była zgorzkniałą wygnanką, miotającą się na skrawku ziemi niczyjej, między własnym światem, który utraciła na zawsze, a zamkniętym dla niej, jak sądziła, ostatecznie, światem małżonka.Konopiszt był jedynym miejscem, gdzie czuła się jak w domu.Tu była matką trojga dzieci i żoną człowieka, którego uwielbiała.Ale wystarczyło, że zrobiła krok poza swo­ją pustelnię, stawała twarzą w twarz wobec okrutnych i upokarzających nakazów hiszpańskiej etykiety, która wydawała się być stworzona po to, aby przypominać księżnej o jej niskim pochodzeniu.Do stołu zasiadło dziewięć osób: arcyksiążę, księżna, pułkownik Bardolff, kapelan zamkowy, dama do to­warzystwa księżnej, adiutant arcyksięcia, generał Wen­cel, kapitan Kunze i jeszcze jeden zaproszony gość: Linton, botanik z Anglii.Kapelan, zamiast odmówić krótką modlitwę, jak to było w powszechnym zwyczaju, wygłosił długie i za­wiłe kazanie.Arcyksiążę i księżna siedzieli nierucho­mo, z przymkniętymi oczami, jak gdyby w transie, z wyrazem pełnej uniesienia egzaltacji na twarzach.„Wielkie nieba - pomyślał Kunze.- Akurat muszą rozmawiać z Bogiem, gdy właśnie pora na obiad, kiedy smaczna gorąca zupa stygnie w talerzach”.Modlitwa dobiegła wreszcie końca, wszyscy się prze­żegnali z wyjątkiem Anglika, który, jak Kunze się do­myślił, był zapewne protestantem.Gospodarz i gospo­dyni także powrócili do realności doczesnego świata.Ze względu na pana Lintona rozmowę prowadzono po angielsku, którym to językiem arcyksiążę władał źle, za to księżna dość biegle.Botanika zaproszono do Konopisztu, by dopomógł arcyksięciu w spełnieniu je­go życiowej ambicji: wyhodowaniu czarnej róży.- Zeszłego lata prawie się nam udało - poinfor­mowała ich księżna [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •