[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rzucił strzałę przed nos Shanziego i mówił da­lej: - Sam nigdy byś nie dosięgnał tej strzały, ale człowiek łatwo ją wyciągnie.I pomyśl, jak bardzo przydadzą się dzisiaj ludzie, żeby pozbierać z pola wszystkie łupy, posegregować, naprawić, wyczyścić, wypolerować i przynieść tutaj.To nie robota dla smoka, Shanzie.Ty masz pilnować skarbu, a nie biegać po polu.Nie ruszaj się.ta utkwiła głęboko - ostrzegł czarodziej i mocno uchwycił drugą strzałę.Z cichym „puff” smok wypuścił mały obłoczek pary, kiedy strza­ła została usunięta, a potem powiedział:- Twoja rada brzmi rozsądnie, czarodzieju.Będę bronił Den­dorrik i jego mieszkańców.- Nigdy tego nie pożałujesz - zapewnił serdecznie czarodziej, klepiąc smoka po łuskowatym zadzie.- Pozostawiam szczegóły tobie i Hamarakowi, a sam zajmę się pozostałymi strzałami.Półsłodka zemstaOpuścili Dendorrik następnego dnia późnym rankiem.Kedrigern chciał wyruszyć wcześniej, ale tańce na ulicach trwały przez całą noc, głośne, wesołe i nieprzerwane, głównie pod oknami gospody.Dopiero przed świtem hałasy trochę przycichły, ale do tej pory Kedri-gern i Księżniczka porzucili wszelką nadzieję wypoczynku i pół­przytomni z niewyspania, zaczęli się pakować.Dzień był zimny i pogodny, czyste niebo prześwitywało spoza na­gich gałęzi.Małżonkowie jechali w milczeniu, zakutani w płaszcze, mru­gając zaspanymi oczami, zadowoleni pomimo zmęczenia.Dendorrik było bezpieczne na długi czas; Shanzie miał swój własny skarb; Berrian i Hamarak znaleźli miejsce na budowę nowego zamku.Kedrigern musiał przyznać, że ta kilkutygodniowa podróż okazała się bardzo pożyteczna; lecz wszystkie podróże, pożyteczne czy nie, stanowiły ciężką próbę w porównaniu z domowymi wygodami i ciepłem kominka.Cieszyła go świadomość, że domek na Górze Cichego Gromu znajduje się w odle­głości zaledwie dziesięciu dni drogi - o ile pogoda się utrzyma.Głos Księżniczki wytrącił go z zamyślenia, ale słowa brzmiały niewyraźnie.Czarodziej zsunął kaptur z głowy i odwrócił się do żony.- Mówiłaś coś, kochanie? Nie zrozumiałem.- Chciałam tylko zaznaczyć, że jednak miałam rację: brutalni mężczyźni naprawdę są głupi.- Nie mogę temu zaprzeczyć.Ale mówiłaś też, że nie będziemy musieli walczyć z czarodziejami - przypomniał jej Kedrigern.- Zielony Zagadkowicz nie był żadnym czarodziejem - odparła lekceważąco.- Nie najlepszym - przyznał Kedrigern.- W zagadkach też był kiepski, biedaczysko.- Nie żałuj tego łajdaka, Keddie.Zjadł Aszana i chciał to samo zrobić z nami.Albo coś jeszcze gorszego.- Na pewno masz rację, moja droga.Lepiej dla niego było zo­stać myszą.Szkoda, że zawędrował na łąkę haemonii.- Musimy pogodzić się z faktami - oświadczyła stanowczo Księżniczka, - Pewnie znajdą się tacy, którzy powiedzą, że dla Shan-ziego lepiej było zostać chłopcem, aleja się cieszę, że on jest smo­kiem.Wydaje się znacznie bardziej dojrzały, no i wygląda dużo le­piej.- A Dendorrik jest bezpieczniejsze.tylko.-Tak?Kedrigern z ociąganiem powiedział:- No, mam nadzieję, że Hamarak bez większych kłopotów uzy­ska dostęp do królewskiego skarbca.Smoki mają silnie rozwinięte poczucie własności.Księżniczka roześmiała się wesoło.- Hamarak nie będzie miał żadnych kłopotów.On już zabrał królewski skarbiec.Trzyma go w królewskim materacu.- Więc jakich skarbów pilnuje Shanzie?- Według Berrian niższe poziomy zamku pełne są rozmaitych rupieci.stare, pogięte miecze, dziurawe kolczugi i wyszczerbione tarcze, stosy zardzewiałego żelastwa.Ona i Hamarak przeszukali do­kładnie cały pałac, bo potrzebowali porządnych mebli, ale znaleźli same śmiecie.Widocznie smoki przepadają za takimi rzeczami, cho­ciaż to nie są żadne skarby.Berrian znalazła prawdziwy skarb za ob­luzowanym kamieniem w kominku, w trakcie robienia porządków.Tylko jedna sakiewka złota i kilka klejnotów, ale wystarczy na budo­wę nowego zamku i nawet zostanie trochę na nieprzewidziane wy­datki.- Bardzo mnie pocieszyłaś.Z przykrością myślałem o kłótni po­między Shanziem a Hamarakiem.Oboje zadumali się nad sytuacją w Dendorrik.Po chwli Księż­niczka wykrzyknęła:-I wszystko załatwiliśmy bez odrobiny magii!- To prawda, moja droga.Od wielu dni żadne z nas nie musia­ło używać magii.Szczerze mówiąc, czuję się silniejszy niż w dniu wy­jazdu.Pewnie to skutek haemonii.Zażywałaś ją?Księżniczka skrzywiła się ze wstrętem.- Próbowałam.Smakuje okropnie.- Zresztą nawet bez haemonii czuję się silniejszy.Chyba wchło­nąłem trochę magii w zaniku Luizy.-Możliwe.Mimo tego powinieneś jednak regularnie zażywać haemonię.Jak wrócimy do domu, wysuszę ją porządnie i będziemy jej używać jako przyprawy.Szczypta w zupie lub gulaszu i nawet nie zauważysz przykrego smaku, a dobroczynne skutki pozostaną.Kedrigern uśmiechnął się i powtórzył z rozkoszą:- Do domu.Nie mogę się już doczekać powrotu.- Chyba wspominałeś o jakimś skrócie, kiedy jechaliśmy do Dendorrik?- Możliwe.Wtedy nie chciałem tamtędy jechać, dopóki nie opa­dły liście z drzew.Nieprzyjemna okolica.Ale możemy oszczędzić co najmniej dwa dni jazdy, może trzy.- Więc spróbujmy.- Tamta droga ma złą reputację.Dziwne widoki i odgłosy, co naj­mniej jeden wilkołak, pogłoski o potworach i straszydłach.Chciał­bym oszczędzić na czasie, ale.no, to będzie ryzykowne.- Mamy magię do obrony.Chyba nie napotkamy niczego, z czym sobie nie poradzimy we dwójkę?Kedrigern zastanawiał się przez chwilę, odgrzebując z pamięci historie o okropnościach, czyhających na podróżnych w tamtej po­nurej okolicy, i wreszcie powiedział:-Nie.- Więc jedźmy tamtędy.Przy takiej pogodzie to żadna przyjem­ność nocować na dworze.Jeszcze tego samego dnia dotarli do rozstajnych dróg i skręcili na skróty.Oprócz nielicznych drzew iglastych i dębów uparcie za­chowujących resztki listowia, lasy stały nagie, ogołocone z zieleni.O tej porze roku w leśne ostępy docierało trochę więcej światła, lecz atmosfera pozostała mroczna i ponura.Niebo powlokło się jedno­stajną szarością.W powietrzu wisiał wilgotny opar; czarne konary ociekały wilgocią, mech porastający pnie sączył krople wody.Kopy­ta koni często grzęzły w błocie, nawet twardy grunt wydawał się nie­przyjemnie gąbczasty.Od czasu do czasu z mrocznych głębin lasu dobiegały niezwykłe dźwięki: przeraźliwe wrzaski, piskliwe świergo­ty, a raz coś, co zaczęło się jak płacz dziecka, a skończyło potężnym chrapliwym rykiem, od którego drżała ziemia.W nocy, bezpieczni za ochronnym czarem, podróżni widzieli potworne kształty przesu­wające się na tle gwiazd i tajemnicze światełka, rozbłyskujące i zni­kające bez ostrzeżenia.Lecz pomimo tych niepokojących zjawisk, nasilających się z każdą milą, nie spotkali nikogo aż do zimnego, dżdżystego poranka czwartego dnia.W nocy widzieli mnóstwo różnobarwnych światełek i ruchliwych kształtów na niebie, a tuż przed świtem ze wszystkich stron, nawet z głębi ziemi pod kocami, rozległy się żałosne jęki i zawodzenia, któ­rym towarzyszył słodkawy odór rozkładu.Po takiej nocy podróżni bez apetytu zjedli śniadanie, szybko zwinęli obóz i o świcie ruszyli w dro­gę.Jechali w szybkim tempie i dopiero wczesnym przedpołudniem zatrzymali się na skraju mglistego, parującego trzęsawiska, żeby zjeść trochę chleba z serem i łyknąć wina dla lepszego nastroju.- Ucieszę się, jak stąd wyjedziemy - oznajmiła przygnębionaKsiężniczka.Wzdrygnęła się z zimna i szczelniej owinęła płaszczem dla ochrony przed drobną, uporczywą mżawką.- Minęliśmy już półmetek [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •