[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pięknie.Kora na chwilę zamknęła oczy, powstrzymując łzy.Dlaczego te rzucone od niechcenia słowa tyle dla niej znaczyły?- A ty? - wyrzuciła z siebie.- Też wyglądasz starzej.Doroślej.Masz takie jasne włosy.Byłaś na słońcu?Wdzięk wykrzywiła się bez słowa.Przejechała dłonią po włosach, a niechlujnie ostrzyżone kosmyki stanęły dęba.- Och, Koro, tak.Wędrowaliśmy.Najpierw w Zachodniej Rubieży.zostawaliśmy długo w każdej wiosce.Pewnie po to, żebym się przyzwyczaiła do takiego życia.Potem przyjechaliśmy do Miasta Delta i uczyłam się wszystkich sekretów lemanów.Nie chodzi tylko o opisywanie tego, co widzisz.Nienawidziłam mia­sta, ale nie pamiętałam go takiego jak teraz, nie było takie zam­knięte i obojętne, takie cuchnące.Wtedy nikt nie próbował ukraść nam pieniędzy.Wtedy nikt nie mówił, że potrzebuje cudu, a kiedy weszliśmy do małej chatki, nie położył na stole worka świńskich odchodów i nie zapytał: „Możecie to zamienić w monety?”Kora skrzywiła się.Wiedziała, że rzadko miała okazję poznać prawdziwe życie Miasta Delta.- A potem pojechaliśmy do Kalwarii.Wędrowaliśmy jakieś siedem lat.- Podobało ci się? - „Bogowie, co za durne pytanie!”- Transcendencja mówi, że Kalwaria to dzieło jego życia.I moje też.Ja.Ja zrobiłabym wszystko, aby tam wrócić.- Dlaczego nie wracasz?Wdzięk potarła twarz.- Nie.nie sądzę, że mnie ze sobą zabierze.- A niby dlaczego nic?- Mamy.mamy tu zadanie.I boję się, że zatrzyma mnie, dopóki nie wypełnimy go, a potem powie, że jestem za stara na to, żeby być lemanką i że przyjechaliśmy tu, bo chce sobie znaleźć deltańskie dziecko na mojego następcę.Kora widziała, że siostra bardzo starała się zachować obojętny wyraz twarzy.A teraz, nagle, zgięła się wpół i schowała głowę w jej zielonej spódnicy, drżąc jak liść.Kora chciała ją pocieszyć, ale nie śmiała.Jakie to było uczucie, nie mieć na świecie nikogo prócz flamena, dzielić z nim tę rujnującą godność, która nie pozwalała nikomu dostrzec słabości takich związków? Wszyscy lemani, których znała, byli tacy pogodni, pełni wewnętrznego spokoju, nawet ci biedni, jak martwy Kość, który wcale nie starał się ukryć swej namiętności do Radosności.Ale być może miłość ich flamcnów nie była rezultatem tej równowagi, jak wierzy­ła, tylko osią ich egzystencji.Czy wszyscy załamaliby się jak Wdzięk, gdyby im tę miłość odebrano?„Jak możesz tak siedzieć i patrzeć, jak płacze? Jest twoją siostrą!”- Kochanie, tak mi przykro.- Kora spróbowała objąć Wdzięk.Dziewczyna odsunęła się, przytuliła do dywanu, który wybrzu­szył się niebezpiecznie.Kurz wypełnił powietrze i kłuł Korę w nos.- Zostaw mnie! Jesteś damą! - Skoro Wdzięk chciała tak myśleć.Kora sama była sobie winna, powinna być szczera od samego początku.- Chcę od ciebie tylko pomocy! - Miała martwe oczy.- Jestem twoją siostrą.Musisz mi pomóc.- Jesteś moją siostrą - powtórzyła Kora.- Znasz jakichś doradców z Elipsy? Jakichś ważnych flamenów? Kogokolwiek? Wiem, że nie mogę zmusić Transcendencji, żeby mnie znów pokochał, ale gdybym mogła z nim zostać.Tylko o to proszę, żeby z nim zostać.Może by przyszedł.Kora wzięła głęboki oddech.Pochyliła się powoli, aby nie przestraszyć Wdzięk.Falbanki na spódnicy wydęły się, wypełniły przestrzeń między ich kolanami.- Powiedz mi dokładnie, czego chcesz.Zobaczę, co się da zrobić.***Nie opowiedziała o tym Miło.Nie zdążyła.Ktoś zapukał w okno i Miło odskoczył.Afet Merisand przyciskał twarz do mokrej szyby, przypominał przestraszoną flądrę.- Ja? - wskazała na siebie Kora.Rykszarz potaknął i zamachał rękami.- Czego on chce? - Uro wstała i położyła ręce na ramio­nach Kory.- Gdybym była tobą, dziesięciu stóp bym w jego rykszy nie przejechała.- To ulubieniec Dywinarchy, Uro - rzekł Miło.Obrócił się do Kory - Czegokolwiek chce, lepiej chodźmy.Ogarnęła ją wdzięczność, która uspokoiła lęk, dławiący jej racjonalność jak chwasty zboże.Pójdzie z nią.Będzie się o nią troszczył.Ale kiedy wyszli, on mrużąc oczy w świetle słonecz­nym, ona otulona ażurowym szałem, który Algia narzuciła jej na ramiona.Afet pokręcił głową.Dyszał i parował w deszczu jak pies pociągowy.Cuchnął też jak pies.- Tylko pani Garden.Miło górował nad muskularnym deltańczykiem.Szczupły jak na auchresh, wyglądał iście bosko, gdy zagrzmiał:- Jestem Następcą! I nie potrzebuję twej żałosnej rykszy, aby się dostać tam, gdzie pragnę!- Rzeczywiście - odparł Afet.- Ale Dywinarcha chce widzieć tylko panią Garden.- Bogowie, Koro.- jęknął Ziniquel.- Ani słowa! - rozkazała.Jej głos zabrzmiał nadzwyczaj ostro.- Miło - wyciągnęła do niego rękę.- Lepiej będzie, jeśli pojadę.- Nie pozwolę ci - położył jej zaborczo dłoń na ramieniu.Strząsnęła ją i wsiadła do rykszy.Afet zasunął kotarę.Usły­szała jeszcze:- Koro!i.- Zniknął.W ten sposób udowodniła sobie, że nie należy do niego.Kocha go, ale nie potrzebuje, aby działać.- Jedziemy - powiedziała stalowym głosem.Bogowie, miasto cuchnęło jak padlina! To ta zimna pogoda.Wiatr niósł głosy.Ale po chwili pędzili po drewnianej rampie na dziedziniec Starego Pałacu.„Dokąd jedziemy?” zastanawiała się Kora.Wy­stawiła głowę zza kotary: otaczała ją ciemność.Coś przetoczyło się w odwrotnym kierunku, powiew powietrza potargał jej włosy i zrozumiała, że niemal straciła głowę.Ryksza stanęła; Merisand pomógł jej wysiąść.Stała na mokrym klepisku.- Jesteśmy w stajniach, od kiedy pada.Mam nadzieję, że nie macie nic przeciw temu, pani.- I tak nie mam nic do gadania.Jej oczy powoli przyzwyczajały się do mroku.Stali w szero­kiej, niskiej stodole podzielonej na boksy, rozbrzmiewającej kro­kami rikszarzy.Przeszli wśród odjeżdżających i przyjeżdżają­cych ryksz do małych drzwi między dwoma boksami i weszli w korytarz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •