[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Co tu się dzieje?- Atak - odpowiedział zwięźle Coryphen.Odgłos rogów spotężniał i Vixa dostrzegła źródło przeraźliwego hałasu.Pośrodku marmurowego dysku na placu, jakby za sprawą czarów, pojawiła się trójka odzianych w białe szaty podmorców.Wszyscy dęli w wielkie muszle, od czego lądowcom pękały uszy i drżały kryształowe płyty sklepienia.Coryphen tymczasem zdążył wdziać na siebie pełen kirys.Spojrzawszy posępnie na przybyszów, powiedział: - Chodźcie.Łatwiej wam przyjdzie wszystko zrozumieć, jeśli zobaczycie, czemu musimy stawić czoło.Vixie i Armantaro nie dano właściwie wyboru.Wokół nich i lorda Urione utworzyła się zwarta falanga przynajmniej setki wojowników.Odprowadzani wszechobecnym rykiem muszli, wszyscy ruszyli na biały, marmurowy dysk.Gdy się na nim ustawili, znów całą przestrzeń wypełniło oślepiające światło.Vixa poczuła ponownie ogarniającą ją falę gorąca.Gdy blask przygasi, okazało się, że stoją na wiodącym w dół, spiralnym szlaku.Urionici ruszyli, wydając głośne okrzyki, wywijając orężem i przeraźliwie dmąc w muszle.Cały ten zgiełk zdumiał i zaskoczył qualinestyjską parę.Wyglądało na to, że oto posyła się ich w bój - zupełnie bezbronnych - by walczyli z bogom jedynie wiadomym przeciwnikiem.Morskie elfy rytmicznie skandowały.Z kakofonii dźwięków wypłynęło w końcu jedno, nieustannie powtarzane słowo.- Chilkity! - grzmieli Urionici.- Chilkity! Chilkity!Rozdział 6 - Grota NissiiWojownicy Dargonesti wywiedli Harmanutisa i Vanthanorisa za miasto, gdzie znów dano im muszle wypełnione powietrzem i opasano munsztukiem z rekiniej skóry, do którego przymocowano płaskie, kamienne dyski.Ciężar pasów i kamieni umożliwiał lądowcom swobodniejsze poruszanie się pod wodą, dając solidniejsze oparcie stopom.Ośmiu gwardzistów parło do przodu, najwidoczniej nie przejmując się tym, czy ich podopieczni dotrzymają im kroku, czy nie.Powód takiej beztroski był dość oczywisty.Zapas powietrza w muszlach był ograniczony i gdyby się skończył, Qualinestyjczycy utonęliby jak szczury.Uwięziono ich równie skutecznie, jak łańcuchami czy kajdanami.Morskie elfy porozumiewały się pod wodą seriami gwizdów i kliknięć, podobnymi do dźwięków wydawanych przez delfiny.Z karków za ich uszami wykwitły skrzela - i tak orszak pan przez mroczne wody.Vanthanoris i Harmanutis rozglądali się pilnie, usiłując cały czas znaleźć jakiś sposób ucieczki z podwodnego miasta.Opuściwszy miejską kopułę, trafili na obszar formacji koralowych.Wokół nich piętrzyły się wapienne konstrukcje, rozgałęzione i podobne do drzew o różnych rozmiarach i kształtach.Jedne sięgały wędrowcom zaledwie do kolan, inne wznosiły się na wysokość dwudziestu i trzydziestu stóp.Był to dość pospolity czerwony koral, gdzieniegdzie jednak wyrastały egzemplarze białe i lekko świecące żółtawe.Dwaj Qualinestyjczycy zobaczyli przepływające wśród gałęzi morskie elfy, zajmujące się koralem jak ogrodnicy.Koralowy ogród kończył się w odległości dwudziestu kroków od kopuły miejskiej.W mroczne głębie wiodła stąd brukowana droga, szeroka tak, że mogłoby nią maszerować pierś w pierś czterech rosłych wojowników.W kilku miejscach bruk pokrywały smugi drobnego piasku.Za Qualinestyjczykami płynęła jaskrawo pasiasta rybka, buszująca wśród strug wydychanych przez lądowców pęcherzyków powietrza.Vanthanoris trzepnął dłonią i ciekawska rybka śmignęła precz.Po pewnym czasie dostrzegli w oddali mroczny, wysoki i niewyraźnie zarysowany kształt.Dopiero po chwili Harmanutis pojął, że patrzy na ogromną podmorską górę, wysoką na setki - jeśli nie tysiące - stóp.Droga wiodła prosto ku niej.Po obu stronach drogi ustawiono rzędy kolumn.Widniały na nich jakieś inskrypcje wykonane ostrokątnym pismem.Gdy Qualinestyjczycy podeszli bliżej, przekonali się, że niektóre z kolumn służyły złowrogim celom.Przykuto do nich zwłoki o różnym stopniu rozkładu.Na niektórych dobrze jeszcze było widać ślady zębów morskich drapieżników, z innych zostały jedynie szkielety.W większości z nich Harmanutis rozpoznał szczątki ludzkie - świadczyła o tym grubsza budowa kośćca i szersze czaszki.Gdzieniegdzie widać było drobniejsze szkielety krasnoludów albo kenderów.W sumie Qualinestyjczycy naliczyli czterdzieści siedem przykutych do kolumn zwłok.Żadne nie należały do elfa.Właśnie wtedy Vanthanorisowi zaczęło brakować powietrza.Próbował oddychać bardziej oszczędnie, niewiele to jednak dało.Spojrzał z rozpaczą na Harmanutisa i przekonał się, że dziesiętnik ma dokładnie ten sam problem.Strażnicy niewzruszenie kroczyli dalej, jakby nieświadomi rozpaczliwej sytuacji więźniów.Lądowcy przyspieszywszy kroku, dopadli strażników i gwałtownymi gestami zaczęli podkreślać potrzebę oddechu.Strażnicy w odpowiedzi popchnęli ich dalej.Droga w tym miejscu wnikała do jaskini, której fronton ozdobiono kolumnami.Vanthanoris rozpaczliwie rzucił się ku wejściu.W górze przebiegały cienie, świadczące o bliskości powierzchni.Wiodły tam stopnie, ku którym zrozpaczony lądowiec rzucił się jak ku zbawieniu.Był na dziewiątym schodku, kiedy jego głowa wynurzyła się spod wody.Oderwał muszlę od zsiniałych już warg i pełną piersią zaczerpnął ożywczego, zimnego powietrza.Tuż obok niego wynurzył się Harmanutis, dyszący chrapliwie.Zaraz potem spod wody ukazali się niewzruszeni Dargonestyjczycy, którzy szybko zagonili dwu suchawców na szorstką, kamienną płaszczyznę.Vanthanoris zatoczył się jak pijany i upadł na twarz.Harmanutis nawet nie próbował wstawać - po prostu przeczołgał się, gdzie mu kazano.Leżąc i dysząc ciężko, badał wzrokiem otoczenie.Tuż za pochylnią otwierało się wejście do tunelu wiodącego prosto ku wnętrzu góry.Korytarz oświetlono kilkoma świetlistymi sferami, które nie były już tak oślepiające, jak te widziane przez nich w mieście.Wzdłuż ścian ułożono tu stosy wodorostów, płachty skóry, zwoje lin i wydobyte z wraków skrzynie.Pośrodku tunelu zostawiono otwarte przejście.Harmanutis zrozumiał, że znaleźli się w więzieniu przeznaczonym dla mieszkańców lądu.Jeden z gwardzistów odebrał im puste już muszle i cała eskorta bez słowa znikła w wodzie.Harmanutis pomógł towarzyszowi wstać.- Czy to nasz nowy dom? - spytał ochryple Vanthanoris.- Nie na długo, przyjacielu.Ufajmy, że nasza księżniczka i legat znajdą jakiś sposób, by nas stąd wyciągnąć.- Ha! Do miasta musi być mila albo i więcej.Nie przepłynie się tej odległości bez powietrza.Nie dziwota, że nie zadbali o kraty czy łańcuchy.Spróbuj ucieczki, a utopisz się niczym szczur!- Van, uciekniemy niechybnie.Nie zamierzam tu zdychać jako jeniec tych błękitnoskórych drani!Do ścian przymocowano tablice z nazwami zatopionych statków.Jeńcy odczytywali: Duma Sinaru, Smok Morski, Gwiazda Baliforu.Swoje podróże zakończyły tu statki z całego Ansalonu.- Zastanawiam się, czy „Wieczorna Gwiazda” ocalała? - mruknął Harmanutis.- Biedny Palathidel - sarknął Van.- Nienawidził ryb.Jaskinia ciągnęła się w głąb, jakby nie miała końca
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-
Menu
- Index
- Glen Cook Slodki srebrny blues
- Cook Robin Rok interny by sneer
- Cook Robin Dopuszczalne ryzyko by sneer
- Glen Cook Gorzkie Zlote Serca (4)
- Cook Robin Zabawa w boga by sneer
- Glen Cook Gorzkie Zlote Serca
- Cook Robin Zabojcza kuracja by sneer
- Rampa T. Lobsang Ty na zawsze
- Corel DRAW (3)
- rozwoj religii greckiej (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- galaxy-s.keep.pl