[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Simon wrócił na korytarz, zasunąwszy za sobą drzwi od laboratorium.Jak długo nikt nie będzie poszukiwał laboran­ta? Czy jego pracy doglądał ktoś, kto ma za chwilę się pojawić, czy też Simon dysponował większą ilością czasu?Kolejna para drzwi nie poddała się jego wysiłkom.Ale przy końcu korytarza dostrzegł trzecie uchylone drzwi i znalazł się w pomieszczeniu, które mogło był jedynie pomieszczeniem mieszkalnym.Umeblowanie pokoju było skromne, funkcjonalne, ale dwa krzesła i podobne do pudełka łóżko okazały się znacznie wygodniejsze niż zapowiadał ich wygląd.Simona zaintereso­wał też inny mebel, który był biurkiem lub stołem.Po­stępowaniem Simona kierowało zdumienie, ponieważ jego umysł nie potrafił połączyć miejsca, w którym się właśnie znajdował, ze światem, który stworzył Estcarp, Gniazdo i pełen krętych uliczek Kars.Jedno należało do przeszłości, drugie do przyszłości.Nie potrafił otworzyć szufladek biurka, chociaż na górze każdej z nich znajdowało się zagłębienie z łatwością miesz­czące czubki palców.Zaskoczony, po daremnej próbie otwar­cia najniższej szuflady, przysiadł na piętach.W ścianach również znajdowały się schowki, z podobnymi zagłębieniami na palce.One także były zamknięte.Simon z uporem zaciskał szczęki zamierzając posłużyć się nożem jako podważającą dźwignią.Nagle poderwał się, przywierając plecami do ściany i roz­glądając się po pomieszczeniu.Tuż przed nim odezwał się głos mówiący w niezrozumiałym języku, najwyraźniej zadający jakieś pytanie, które wymagało natychmiastowej odpowiedzi.SZARA ŚWIĄTYNIACzy znajdował się pod obserwacją? Czy był to po prostu jakiś system radiofonizacji? Skoro Simon upewnił się, że nadal jest sam w pokoju, zaczął wsłuchiwać się w słowa, których nie mógł zrozumieć i które mógł interpretować jedynie na pod­stawie intonacji.Spiker powtarzał coś, w każdym razie Simon był przekonany, że rozpoznał kilka dźwięków.Ale czy to znaczyło, że ktoś go obserwuje? Jak długo potrwa, zanim niewidzialny spiker zarządzi poszukiwania? Czy stanie się to natychmiast, jeżeli nie otrzyma odpowiedzi? Bez wątpienia było to ostrzeżenie.Należało coś zrobić.Tylko co? Simon wyszedł z powrotem na korytarz.Z tej strony korytarz kończył się ślepą ścianą, należało spróbować drugiej strony, a to znaczyło przejście obok wszystkich drzwi.Ale wszędzie natykał się na niczym nie zakłóconą szarą ścianę.Mając w pamięci halucynacje z Estcarpu, Simon przeciągał dłońmi po gładkiej powierzchni.Jeżeli jednak znajdował się tam jakiś otwór, był ukryty znacznie lepiej niż mogłaby sprawić iluzja.Simon nabrał pewności, że Kolderczycy, kimkolwiek są, wywodzą się z innej rasy niż czarownice i że magia Kolderu ma inne pochodzenie.Opierają swe działania na umiejętnościach zewnętrznych, nie na wewnętrznej Mocy.Dla mieszkańców Estcarpu większość umiejętności tech­nicznych z jego własnego świata stanowiłaby czystą magię.I może właśnie spośród wszystkich Gwardzistów Estcarpu jedynie Simon mógł częściowo chociaż zrozumieć, co dzieje się na Gormie, był lepiej przygotowany, by zmierzyć się z tymi, którzy stosują maszyny i naukę niż jakakolwiek czarownica, która potrafiła stworzyć flotę z drewnianych okręcików.Przeszedł wzdłuż korytarza, obmacując rękami najpierw jedną ścianę, a potem drugą, w poszukiwaniu jakiejś nieregularności powierzchni wskazującej na istnienie wyjścia.A może drzwi wyjściowe znajdują się w którymś z pokojów? Los z pewnością nie będzie mu długo sprzyjać.I znów w otaczającej przestrzeni rozległ się ów głos wydający polecenia w nieznanym języku, jego gwałtowność nie ulegała wątpliwości.Simon, wietrząc niebezpieczeństwo, zamarł w bezruchu, oczekując niemal, że wciągną go jakieś ukryte drzwi lub że nagle znajdzie się w jakiejś sieci.W tym momencie zauważył wyjście, choć nie takie, jakiego się spodziewał, ponieważ w drugim końcu korytarza część ściany odsunęła się, a za nią widoczna była oświetlona przestrzeń.Simon wyciągnął nóż zza pasa, przygotowany na odparcie ataku.Ciszę przerwał znów dźwięk owego tajemniczego głosu, Simon przypuszczał, że władcy tego miejsca nie odkryli jeszcze jego prawdziwego statusu.A może, jeśli go widzieli, to w szarym fartuchu i czepku wydał im się jednym z ich ludzi, który zachowywał się dziwnie, toteż wzywano go, by się gdzieś zameldował.Postanowiwszy występować w tej roli jak najdłużej się da, Simon zbliżył się do nowo odkrytych drzwi z pewnością siebie godną komandosa, choć nierównie ostrożnie.Jednak omal nie wpadł w panikę, kiedy okazało się, że drzwi zamknęły się za nim i został uwięziony w pudełku.Dopiero kiedy dotknął jednej ze ścian i poczuł lekkie wibracje, domyślił się, że to winda, i odkrycie to, nie wiadomo dlaczego, poprawiło jego samopoczucie.Coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że Kolderczycy reprezentowali cywilizację zbliżoną do tej, jaką znał w swoim własnym świecie.Znacznie mniej dener­wujące było wjeżdżanie czy zjeżdżanie windą na rozprawę z nieprzyjacielem niż na przykład stanie w wypełnionym mgłą pomieszczeniu i obserwowanie, jak w ciągu sekundy przyjaciel przemienia się w obrzydliwego cudzoziemca.A jednak mimo uczucia, że wszystko, co go otacza, jest mu w jakiś sposób znane, Simon nie uspokoił się, nie osłabił czujności.Mógł zaakceptować wytwory Kolderczyków jako normalne, lecz nie atmosferę tego miejsca, które było mu zupełnie obce.I nie tylko obce, gdyż nie wszystko co obce musi być niebezpieczne, ale w jakiś sposób czuł, że jest ono nic do przyjęcia dla niego samego i jemu podobnych.Nie, nieobce, zdecydowała jakaś cząsteczka jego jaźni podczas krótkiej podróży do czekającego nań Kolderczyka, lecz nieludzkie, gdy tymczasem czarownice z Estcarpu były ludźmi, bez względu na to, jakie jeszcze niezwykłe zdolności mogły posiadać.Drgania ścian ustały.Simon stanął z dala od drzwi niepew­ny, w którą stronę się otworzą.Nie miał jednak wątpliwości, te się otworzą i rzeczywiście tak się stało.Tym razem z zewnątrz dochodziły jakieś dźwięki, stłumio­ny pomruk, ostry ton odległych głosów.Wyszedł ostrożnie do niewielkiej alkowy.I jeszcze raz ze zdwojoną siłą odczuł obcość tego miejsca, choć widok wydał mu się znajomy.Na jednej ścianie wyeksponowana była olbrzymia mapa.Drogi, głęboko wcięta linia brzegowa, ukształtowane trójwymiaro­wo góry - wszystko to już kiedyś widział.W niektórych miejscach mapy wpięte były różnokolorowe żaróweczki.lampki, wzdłuż wybrzeża, gdzie znajdowała się nie istniejąca już twierdza Sulkar, były fioletowe, na równinach Estcarpu paliły się światełka żółte, w Karstenie zielone, a w Alizonie czerwone.Mapa wisiała nad stołem, na którym w pewnych odstępach umieszczone były maszyny, od czasu do czasu wydające jakieś dźwięki lub zapalające małe światełka kontrolne.Pomiędzy każdą parą maszyn, odwróceni plecami do Simona, cał­kowicie zaabsorbowani urządzeniami na stole, siedzieli ludzie w szarych fartuchach i czepkach.Trochę z boku stał mniejszy stół czy biurko, przy którym siedziało trzech innych Kolderczyków.Środkowy z tej trójki miał na głowie metalowy kask, z którego zwieszały się rurki i cała pajęczyna przewodów prowadzących do stojącego za nim pulpitu.Jego twarz była pozbawiona wyrazu, oczy miał zamknięte.Jednak nie spał, ponieważ od czasu do czasu jego palce sprawnie dotykały guziczków i dźwigni na umieszczonej przed nim tablicy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •