[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I ty pij, Hagenau.Wiecie to, azali nie ostatnia to wasza wypitka? Na Węgry drogadługa i hazardowna.Kto wie, czy dojedziecie? Wszak mówią: nie wiadomo człekuranie, co mu się wieczorem stanie. Zwłaszcza  dodał zjadliwie Notker Weyrach  że pan Biberstein pewnierozesłał konnych po drogach.O córkę porwaną strasznie musi być na porywaczycięty. Nie uważaliście  beknął Paszko Rymbaba  com rzekł? Furda Biberste-in.Przecie ja się z jego córką żenię.Przecie. Milcz  przerwał mu Weyrach. Pijanyś.Znalezliśmy z Bukiem lepszekwestii rozwiązanie, lepszy i prostszy na Bibersteina sposób.Tedy się nam tuz twoim żenidłem nie pchaj.Niepotrzebne zgoła. Ale ona udała mi się.Zrękowiny.I pokładziny.Ej, wiwat, wiwat,ten miły. Zawrzyj gębę.330 Szarlej oderwał wzrok od oczu Buka, spojrzał na de Tresckowa. Czy pan, panie Tassilo  spytał spokojnie  pochwala plan kompanów?Również ma go za przedni? Tak  odrzekł po chwili milczenia de Tresckow. Jakkolwiek mi przy-kro, za taki go mam.Ale takie jest życie.Wasz pech, że tak udatnie pasujecie dołamigłówki. Udatnie, udatnie  wpadł w słowo Buko von Krossig. Jeszcze jak udat-nie.Z tych, co udział w napadzie wzięli, owych najsnadniej rozpoznają, co bylibez przyłbic.Pana Szarleja.Pana Hagenaua, co tak chwacko porwaną kolebkąpowoził.A wasz pachoł wyrwidąb też nie z tych, co to się zapomnieć dają.Roz-poznają tę gębę, ha, nawet u trupa.Wszystkich, nawiasem, będą rozpoznawać jakotrupy.Wyda się, kto na orszak napadł.Kto Bibersteinównę uprowadził. I kto ją zamordował?  dokończył spokojnie Szarlej. I zgwałcił  uśmiechnął się obleśnie Weyrach. Nie zapominajmyo zgwałceniu.Reynevan zerwał się z ławy, ale natychmiast siadł, przyduszony ciężkim ra-mieniem de Tresckowa.W tym samym momencie Kuno Wittram schwycił Szar-leja za barki, a Buko przyłożył demerytowi mizerykordię do gardła. Godzi się to tak?  bąknął Rymbaba. Oni nam wonczas na ratunek. Tak trza  uciął Weyrach. Wez miecz.Po szyi demeryta pociekła spod ostrza sztyletu strużka krwi.Mimo tego głosSzarleja był spokojny. Nie powiedzie się wasz plan.Nikt wam nie uwierzy. Uwierzą, uwierzą  zapewnił Weyrach. Zadziwiłbyś się, w co ludziewierzą. Biberstein nie da się wyprowadzić w pole.Położycie głowy. A co ty mnie straszysz, mniszy synu?  Buko pochylił się nad Szarle-jem. Kiedy tobie samemu świtu nie dożyć? Biberstein, mówisz, nie uwierzy?Może.Położę głowę? Wola boska.Ale wam i tak gardła poderżnę.Choćby dlagaudium, jak mawia skurwysyn Sagar.Ciebie, Hagenau, właśnie już choćby poto zakatrupię, by Sagara pognębić, boś mu konfrater, też czarownik.A względemciebie, Szarlej, niech się to zwie sprawiedliwością.Dziejową.Za Wrocław, za rokosiemnasty.Dali inni hersztowie buntu głowy katu na wrocławskim rynku, ty daszgłowę na Bodaku.Bękarcie. Drugi raz nazwałeś mnie bękartem, Buko. Nazwę i trzeci.Bękart! I co mi zrobisz?Szarlej nie zdążył odpowiedzieć.Z hukiem otwarły się drzwi i wszedł Huber-cik.Dokładniej, wszedł Samson Miodek.Otworzywszy sobie drzwi Hubercikiem.Wśród zupełnej ciszy, w której słychać było pohukiwanie latającego wokółwieży puszczyka, Samson dzwignął wyżej niesionego za kołnierz i spodnie gierm-331 ka.I rzucił go pod nogi Buka.Hubercik jęknął rozdzierająco w kontakcie z pod-łogą. Ten osobnik  przemówił wśród ciszy Samson  usiłował udusić mniew stajni lejcami.Twierdzi, że na pański rozkaz, panie von Krossig.Czy zechcepan mi to wyjaśnić?Buko nie zechciał. Zabić go!  wrzasnął. Zabić skurwego syna! Bij!Szarlej wężowym ruchem wyzwolił się z chwytu Wittrama, łokciem uderzyłw gardło de Tresckowa.Tassilo zacharczał i puścił Reynevana, Reynevan zaś z le-karską precyzją grzmotnął Rymbabę pięścią w stłuczony bok, prosto w bolączkę.Paszko zawył i zgiął się wpół.Szarlej doskoczył do Buka, mocno kopnął go w go-leń.Buko upadł na kolana.Dalszego ciągu Reynevan nie widział, albowiem Tas-silo de Tresckow potężnie zdzielił go w kark, rzucił na stół.Domyślił się jednak,słysząc odgłos uderzenia, chrup łamanego nosa i wściekły ryk. Nigdy więcej  usłyszał wyrazny głos demeryta  nie nazywaj mniebękartem, Krossig.Tresckow zwarł się z Szarlejem, Reynevan chciał skoczyć mu w sukurs, ale niezdołał  skrzywiony z bólu Rymbaba ułapił go od tyłu, przygiął.Weyrach i Ku-no Wittram rzucili się na Samsona, olbrzym chwycił ławę, pchnął nią Weyrachaw pierś, pchnął Kunona, obalił obu, przywalił ławą.Widząc, że Reynevan szar-pie się i wierzga w niedzwiedzim uścisku Rymbaby, podskoczył, otwartą dłoniąstrzelił Rymbabę w ucho.Paszko przedreptał bokiem przez całą szerokość hallii wyrżnął czołem w komin.Reynevan porwał ze stołu cynową stągiew, walnął niąz brzękiem usiłującego wstać Notkera Weyracha. Dziewczyna, Reynevan!  krzyknął Szarlej. Biegnij!Buko von Krossig zerwał się z podłogi, rycząc i obficie brocząc krwią ze zgru-chotanego nosa.Zdarł ze ściany rohatynę, zamachnął się i cisnął nią w Szarleja,demeryt uchylił się zwinnie, dzida otarła się o jego ramię.I ugodziła Woldanaz Osin, który właśnie się zbudził i zupełnie zdezorientowany podniósł zza stołu.Woldan poleciał do tyłu, rąbnął plecami o flamandzki gobelin, osunął się po nim,siadł, głowa opadła mu na sterczące z piersi drzewce.Buko zaryczał jeszcze głośniej i skoczył na Szarleja z gołymi rękami, roz-czapierzony jak krogulec.Szarlej zatrzymał go wyprostowaną ręką, drugą walnąłw złamany nos.Buko zawył i padł na kolana.Na Szarleja skoczył de Tresckow, na Tresckowa Kuno Wittram, na WittramaSamson, na nich Weyrach, na nich zalany krwią Buko, na nich Hubercik.Wszyscyzakotłowali się na podłodze, tworząc coś na kształt Laokoona z najbliższą rodziną.Reynevan już tego nie widział.Gnał ile sił po stromych schodach wieży.332 * * *Napotkał ją przed niskimi drzwiami, w miejscu oświetlonym zatkniętą w że-lazną obejmę pochodnią.Wcale nie wyglądała na zaskoczoną.Było zupełnie tak,jak gdyby czekała na niego. Nikoletto. Alkasynie. Przybywam.Nie zdążył opowiedzieć, z czym przybywa.Silny cios cisnął nim o ziemię.Wsparł się na łokciach.Dostał raz jeszcze, upadł. To ja do ciebie z sercem  wysapał, stając nad nim w rozkroku, PaszkoRymbaba. Ja do ciebie z sercem, a ty mnie sóję w bok? W bolący bok? Gadziejeden! Hej, ty! Duży!Paszko obejrzał się.I uśmiechnął szeroko i radośnie, widząc Katarzynę Bi-berstein, pannę, która mu się udała, z którą, jak mniemał, był już po zrękowinachi z którą już widział się w marzeniach sparzonym w małżeńskiej łożnicy.Ale, jaksię okazało, marzył nieco na wyrost.Niedoszła narzeczona krótko strzeliła go nasadą pięści w oko.Paszko zła-pał się za twarz.Dziewczyna uniosła dla większej swobody cotehardie i potężniekopnęła go w krocze.Niedoszły narzeczony skurczył się, ze świstem wciągnąłpowietrze, a potem zawył wilczo i padł na klęczki, oburącz ściskając swe mę-skie skarby.Nikoletta jeszcze wyżej podniosła suknię, demonstrując zgrabne uda,z podskoku kopnęła go w bok głowy, okręciła się, kopnęła w pierś.Paszko Pako-sławic Rymbaba runął na kręte schody i stoczył się po nich, koziołkując.Reynevan podniósł się na kolana.Stała nad nim, spokojna, nawet nie bardzozdyszana, ledwo co falująca biustem, tylko oczy, płonące jak u pantery, zdradzałypodniecenie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •