[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dopiero po trzech tygodniach rany P’tera zabliźniły się na tyle, by mógł wrócić do Weyru.W polowym szpitalu znalazło się tymczasem więcej osób, gdyż na kontynencie Południowym oprócz dużych, głodnych i pilnie strzegących granic swego rewiru kotów, istniały także inne niebezpieczeństwa: upał, nieopatrzne przegrzanie na słońcu, a także inne drobne zagrożenia.Na przykład Leopol wbił sobie w stopę kolec, rana zaropiała i musiał leżeć w szpitalu razem z P’terem, aż wszystko się wygoiło.Tisha i jeszcze jedna kobieta z Weyru dostały wysokiej gorączki, wiec Maranis musiał znów posłać do Fortu po medyka, który lepiej znał się na takich chorobach.Tamta wyzdrowiała po kilku dniach, ale Tisha ciężko przeszła infekcję; pociła się, sporo straciła na wadze i tak osłabła, że Maranis zamartwiał się o nią po nocach.K’vin wysłał posłańca do Isty z prośbą o przysłanie statku, który zawiózłby gospodynię na Pomoc.Nie dałaby rady wspiąć się na smoczy grzbiet.Jej choroba przygnębiła wszystkich.— Człowiek nie zdaje sobie sprawy, ile ktoś dla niego znaczy — powiedziała zaniepokojona Zulaya, która przybyła, by sprawdzić, jak się mają rekonwalescenci — dopóki nagle tego kogoś nie… nie zabraknie!Ta uwaga do reszty załamała P’tera.W dodatku nie było przy nim Tishy, która żartami i serdecznością poprawiała mu samopoczucie.Był za to M’leng, który właśnie wszedł do szałasu.— Wstydź się, ty egoisto! — powiedział zielony jeździec głosem pełnym napięcia i powstrzymywanego gniewu.— Hę?— Choroba Tishy to nie twoja wina.Leopol nie założył sandałów, kiedy mu kazano i za jego skaleczenie także nie należy winić ciebie.Nie mówiąc o tym, że wcale nie z twojej winy wybraliśmy tamtą skałą spośród wszystkich okolicznych wzniesień.Mieliśmy pecha, to prawda, ale to wszystko.Nie życzę sobie, żeby Ormonth dalej psuł humor Sithowi.Rozumiesz?P’tero wybuchnął płaczem.Było tak, jak się domyślał: M’leng przestał go kochać.Nagle ramiona M’lenga zamknęły go w delikatnym uścisku i przytuliły do piersi.Poddał się pieszczotom i pocałunkom.— Och, nie bądź kompletnym idiotą, ty kompletny idioto.Jakże mógłbym cię nie kochać?Później P’tero dziwił się, jak mógł zwątpić w M’lenga.Gdy ozdrowieńcy wrócili do Weyru Telgar okazało się, że Tisha znów niepodzielnie panuje w Niższej Jaskini.Choć suknie w dalszym ciągu luźno zwisały z jej ramion, pięknie się opaliła w czasie rejsu z ujścia Rubikonu.Wyraźnie wróciły jej siły.Kilku zielonych i błękitnych jeźdźców ze skrzydła P’tera i M’lenga odmalowało ich Weyry i wymieniło stare obicia, a wysiedziane poduszki zastąpili nowymi, puchatymi.— Tisha ostrzegała, że teraz będziesz musiał długo siadać na miękkim — wyjaśnił, śmiejąc się w kułak Z’gal.— Lady Salda oddała nam pierze z ptaków zarżniętych na Koniec Obrotu.Potem Tsen, partner Z’gala wyjął zza pleców jakiś przedmiot.Zdziwiony P’tero przyglądał mu się przez chwilę.Wyglądało to jak płaska deska z długimi nogami.— Ale do czego to służy?Z’gal dostał ataku śmiechu, co zdenerwowało Tsena.Ten ostatni patrzył spod zmarszczonych brwi i uparcie podawał podarunek P’terowi.— Do siedzenia, nie widzisz? Pasuje między grzebienie na szyi smoka.Zrobiliśmy na miarę.Podziękowania P’tera za tak pożyteczny podarunek były wylewne, choć nie był zbyt zadowolony.Jednak potrzebował czegoś takiego, nie tyle ze względu na pośladki, ile na mięśnie ud, które wymagały wzmocnienia i masażu, by odzyskać dawną sprawność.Naturalnie, M’leng z zapałem zajmował się masażami, ale P’tero mimo to zaczął się zamartwiać, że nie będzie gotów do walki, gdy zaczną się Opady.M’leng odniósł obrażenia w lepszych miejscach.Nie straci nawet jednego bojowego lotu.Wkrótce siedzieli nad winem, ciasteczkami i tacką serów na zaimprowizowanym, kameralnym przyjęciu w odnowionym weyrze.Ukoronowaniem powrotu do domu był prezent od M’lenga: płaska, owinięta w papier paczka.Oczy partnera błyszczały z niecierpliwości, gdy P’tero rozwiązywał sznurek, nie mając pojęcia, co też może znajdować się w środku.— Wiesz, Iantine już wrócił — powiedział M’leng, niemal bez tchu wpatrując się w każdy ruch dłoni P’tera.Pozostali jeźdźcy byli równie zemocjonowani i P’tero poczuł ukłucie irytacji na myśl, że wszyscy wiedzą, co to jest i z niecierpliwością czekają na jego reakcję.Naturalnie, gdy skończył odwijać obraz z papieru, najpierw ujrzał niezamalowaną stronę.Odwrócił płótno i oniemiał.Na widok namalowanej sceny oczy niemal wyszły mu z orbit.— Ale… ale Iantine’a tam przecież w ogóle nie było!— Jest świetny, prawda? — ucieszył się Z’gal.— Doskonale wszystko uchwycił! M’leng bez przerwy opisywał mu wydarzenia…P’tero był tak oszołomiony, że nie wiedział, co mówić.Oddałby prawą rękę, żeby wszystko wydarzyło się w rzeczywistości tak, jak przedstawił to artysta.Lew szarpał pazurami jego plecy, M’leng leżał pod nim, a na skałę wspinała się reszta drapieżników, których poza i otwarte paszcze z kłami dłuższymi niż smocze, niedwuznacznie zdradzały podłe zamiary.Z kolei ułożenie P’tera bez cienia wątpliwości sugerowało, że broni swego kochanka, gdyż obrócił głowę i zamierzał się pięścią na atakującego lwa.Ale nie to okazało się największym odejściem od prawdy: otóż obaj mężczyźni byli całkowicie ubrani.— P’tero? — w głosie M’lenga brzmiał niepokój.Błękitny jeździec przełknął ślinę.— Brak mi słów!A gdzie ja jestem? pytał Ormonth, który pewnie przyglądał się całej scenie oczyma jeźdźca, jak to się czasem smokom zdarzało.— Tutaj! — P’tero wskazał na smoki wysoko na niebie.Skrzydła miały uniesione, do lądowania, obnażone pazury, gotowe do pochwycenia napastników, a ich oczy mieniły się czerwonopomarańczowym szaleństwem.— Ja byłem nieprzytomny — powiedział MMeng — ale Ormonth i Sith pewnie tak się właśnie zachowywały.Prawda? — wymierzył P’terowi ostrzegawczą sójkę w bok.— Tak jest — padła pośpieszna odpowiedź.Rzeczywiście pewnie tak było, choć P’tero nie mógł tego potwierdzić, bo wtedy patrzył w przeciwną stronę.— Wszystko zdarzyło się tak szybko… to aż niesamowite, że Iantine zdołał to ująć w jednej scenie! — w jego głosie brzmiało nieudawane zdumienie i szacunek.—A teraz możesz sobie go powiesić na ścianie.— M’leng wskazał w odpowiednie miejsce.—Nawet gwóźdź już wbiliśmy.— Nie wolałbyś go mieć u siebie? — z nadziej ą zaproponował P’tero.— Mam drugi, taki sam.Iantine zrobił po jednym dla każdego z nas — M’leng z dumą uśmiechał się do partnera.I tak P’tero musiał powiesić sobie na ścianie okrutne wspomnienie najgorszego dnia, jaki do tej pory przeżył… w dodatku na honorowym miejscu, tak, by oglądał je co rano zaraz po obudzeniu, aż po kres swego żywota.— Nie masz pojęcia, co to dla mnie znaczy — powiedział, nie mijając się z prawdą i tym razem.Nikt nie okazał najmniejszego zdziwienia, gdy tej nocy upił się winem niemal do nieprzytomności.Przybywa Ianath, Charanth powiadomił swojego jeźdźca.— Meranath już mi powiedziała— stwierdziła Zulaya, zanim K’vin zdążył otworzyć usta.— Chce wiedzieć wszystko, ale to wszystko, o naszej wyprawie na Południowy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •