[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy schodzili po schodach gmachu biblioteki, Michael zamrugał piekącymi powiekami. Stanowczo za dużo tych szczegółów do zapamiętania! Wiem.Słuchaj, skarbie, a może byś tak wpadł do mnie i pouczylibyśmy się jeszcze z paręgodzin?Pojechali metrem.Edna mieszkała w starej kamienicy z czerwonej cegły na WashingtonHeights.Kiedy otworzyła kluczem drzwi, Michael zdumiał się ujrzawszy siedzącą przyradioodbiorniku i odrabiającą zadania z matematyki chudą czarną dziewczynkę, która na ichwidok zaczęła zbierać pośpiesznie zeszyty. Jak się sprawował, Martho?  zapytała Edna. Był bardzo grzeczny.To słodziutki malec.Dziewczynka zebrała książki i ulotniła się, a Michael wszedł za Edna do ciasnej sypialni ipochylił się wraz z nią nad łóżeczkiem.Sądził, że wszystkim, co Seymour zostawił swojejżonie, była drobna sumka umożliwiająca jej powrót do semi-147NOAH GORDONnarium nauczycielskiego i podjęcie bonów żywnościowych.A oto miał przed oczami inną pozmarłym spuściznę. Aadny chłopaczek  orzekł, gdy wrócili do saloniku. Ile ma? Dziękuję.Czternaście miesięcy.Na imię mu Alan.Wyszła do kuchni, by zaparzyć kawę.Michael rozejrzał się po pokoju.Na półce nad kominkiem stała fotografia przedstawiającadość przystojnego mężczyznę z zabawnym wąsikiem i sztucznym uśmiechem.Michaeldomyślił się bez trudu, że to nieboszczyk Seymour.Pokój umeblowano tandetnymi meblamiw stylu kolonialnym.Przy odrobinie szczęścia przetrwają do czasu, gdy gospodyni zostanienauczycielką albo wyda się ponownie za mąż.Za oknem otwierał się widok na rzekę.Kamienica stała bliżej Broadwayu niż Riverside Drive, ale brzeg wyginał się tu w stronęHudsonu, a mieszkanie Edny znajdowało się na siódmym piętrze.Po wodzie przesuwały sięwolniutko światła przepływających statków.Wypili kawę w mikroskopijnej kuchence, a potem uczyli się przy tym samym stole.Michaeldotykał kolanem uda Edny.Po niecałych trzech kwadransach miał już dość nauki.Dziewczyna również zamknęła książkę.W kuchni było gorąco.Młodzieńca owionął znowumleczny zapach gospodyni, nikły, lecz wyraznie wyczuwalny. No to ja już pójdę.  Możesz u mnie przenocować, skarbie, jeśli chcesz.Zatelefonował do domu, podczas gdyona sprzątała naczynia ze stołu.Telefon odebrała matka; głos miała półprzytomny zrozespania.Powiedział jej, że uczyli się do pózna, więc postanowił przenocować u kolegi.Podziękowała mu, że zadzwonił, by się nie niepokoiła.Sypialnia przylegała do dziecięcego pokoiku, którego drzwi pozostawały zawsze otwarte.Rozebrali się odwróceni do siebie plecami przy świetle nocnej lampki stojącej przyłóżeczku dziecka.Michael delikatnie zacisnął zęby na dolnej wardze Edny, tak jak to sobiewymarzył.Jej słaby mleczny zapach stał się w łóżku jeszcze wyrazniejszy.Chłopak zaczął sięzastanawiać, czy ona przypadkiem nie karmi jeszcze piersią.Sutki miała jednak suche, małetwarde pączki.Reszta jej ciała była miękka i ciepła, bez niespodzianek i zaskoczeń;148RABINunosiła się i opadała łagodnie jak rozbujana kołyska.Edna była przytulną kobietą.Michaelzasnął z policzkiem na jej dłoni.Dziecko rozpłakało się o czwartej nad ranem; cienkisznureczek jego płaczu wyciągnął Michaela z głębi snu na jawę.Edna wysunęła rękę spodgłowy kochanka, wyskoczyła naga z łóżka i pobiegła ogrzać butelkę.Pośladki miała duże inieco obwisłe.Kiedy wyjęła butelkę z garnka z ciepłą wodą, wyjaśniła się zagadka mlecznego zapachu:dziewczyna wstrząsnęła butelką, po czym trysnęła białą cieczą na miękką wrażliwą skórę wzgięciu łokcia.Wetknęła smoczek w buzię niemowlęcia i płacz ucichł.Kiedy wróciła do łóżka, Michael nachylił się nad nią, żeby scałować mleko.Zgięcie łokciabyło jeszcze wilgotne i ciepłe.Penetrował miękkie zagłębienie koniuszkiem języka.Mlekobyło słodkie.Edna zajęczała cicho i przyciągnęła go do siebie.Tym razem nie był już taknieporadny, a ona tak macierzyńska.Kiedy zasnęła, wstał ostrożnie z łóżka, ubrał się pociemku i wymknął z mieszkania.Na dworze było jeszcze ciemno.Od rzeki zawiewał wiatr.Michael postawił kołnierz palta i ruszył pieszo przed siebie.Czuł się szczęśliwy i lekki,uwolniony od brzemienia niewinności. Nareszcie!  zawołał głośno.Jakiś chłopiec jadący wzdłuż krawężnika na rowerze z wyładowanym paczkami koszem nabagażniku obrzucił go niechętnym, twardym jak marmur spojrzeniem.Każde inne miejsce naświecie jest o piątej pięć nad ranem pogrążone we śnie, a Manhattan już był na nogach.Chodnikami szli ludzie, po jezdniach jechały taksówki i samochody prywatne.Było jużprawie widno, kiedy Michael zorientował się, że zna skądś budynek, który właśnie mijał.Tow nim mieściła się ta mała szuł, której żarówkę wprawiała w kołysanie kolejka podziemna sztibł rabina Maxa Grossa.Michael podszedł do drzwi i zbliżył twarz na odległość kilku centymetrów do niemal całkiemzatartego napisu na drewnianej tabliczce.W szarym blasku poranka wyblakłe hebrajskie literyzdawały się skręcać i wić, udało mu się jednak, choć z niemałym trudem, odczytać słowa:Szaarej Szomajim.Bramy Nieba.149NOAH GORDONROZDZIAA PITNASTYMax Gross potrafił już czytać fragmenty Talmudu, kiedy miał cztery lata i mieszkał w Warce,polskim miasteczku.W wieku lat siedmiu, gdy większość jego kolegów uczyła się wciążjęzyka na biblijnych czytankach, on wszedł już głęboko w zawiłości Prawa.Chaim Gross,kupiec winny, radował się, że z jego nasienia sklepikarza wyrósł iluj, talmudyczny geniusz.Dzięki temu błogosławieństwa Boże spłyną na duszę Sorełe, jego zmarłej żony, którą grypaposłała do raju, kiedy synek jeszcze raczkował.Odkąd Max nauczył się czytać, towarzyszyłojcu oraz innym chasydom w zebraniach u ich przywódcy, cadyka Lejbła.W każdyszabatowy wieczór cadyk Warki  przyjmował przy swoim stole".Pobożni %7łydzi najadali się wcześniej we własnych domach, a potem szli na kolację do swego przywódcy.Gdy jużzasiedli wokół stołu, sędziwy cadyk zabierał się do jedzenia, od czasu do czasu podając jakiśkąsek  a to kawałek kurczaka, a to odrobinę słodkiego szpiku kostnego, a to kawałeczekryby  godnemu tego zaszczytu %7łydowi, a ten skubał go w zachwyceniu, świadom że kąsekz ręki cadyka to strawa dotknięta przez Boga.Max, cudowne dziecko, ubrany w białyaksamitny kaftanik, zasiadał pomiędzy starszymi  chudy, wielkooki i już wtedy niski jak naswój wiek  aż jego twarzy nie schodził wyraz zasłuchania.Pociągając się za pejs nadstawiałuszu, by nie uronić ani słowa z mądrych pouczeń, jakich udzielał cadyk.Max, choć małygeniusz, miał temperament normalnego chłopca i uwielbiał wszelkie zabawy.Wieczorami wdni świąteczne chasydzi zbierali się na uroczyste celebracje.Stoły zastawiano miskami zgotowanym grochem włoskim, zwanym nahit, talerzami pełnymi ciasteczek i kugli orazbutelkami wódki.Kobiety, jako istoty niższe, nie były do tych zgromadzeń dopuszczane.Mężczyzni jedli w miarę i pili oszczędnie.Chasydzi wyznawali pogląd, że zło możnaprzezwyciężyć weseląc się, nie zaś smucąc.Wierzyli, że ekstaza zbliża do Boga, toteżpozwalali, by ich dusze zalewała radość.Kiedy się150RABINzebrali, wstawał po jakimś czasie któryś z brodatych mężczyzn i skinieniem wybierał sobiepartnera.Oparłszy jeden drugiemu ręce na ramionach, zaczynali tańczyć dokoła pokoju.Wkrótce i inni dobierali się w pary i ruszali w tany, póki całe pomieszczenie nie zapełniało sięwirującymi brodaczami [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •