[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nagle jeden ze strażników zniknął.Przed chwilą stały tam dwie niewyrazne sylwetki,w następnej noc pochłonęła jedną z nich.Drugi strażnik obrócił się, składając usta dokrzyku, lecz zanim zdołał wypowiedzieć pierwszą sylabę, przy wtórze głośnego trzasku,runął jak ścięte drzewo.Byar obrócił się błyskawicznie, szybki jak atakująca żmija.Topór w jego dłoniachze świstem rozciął powietrze.Perrin wytrzeszczył oczy  noc zdawała się wlewaćw obszar światła latarni.Otworzył usta, by krzyknąć, lecz strach ścisnął mu gardło.Przez chwilę zapomniał nawet, że Byar chciał ich zabić.Biały Płaszcz był przecież istotąludzką.a tutaj noc ożyła, żeby zabrać ich wszystkich.I wtedy mrok pożerający światło przybrał kształt ludzkiej sylwetki.Strażnik!Rozwiane poły jego płaszcza przy każdym ruchu zmieniały odcienie szarości i czerni.Topór w dłoniach Byara runął niczym błyskawica.a Lan tylko uchylił się lekko, jakbynajzwyczajniej odsuwał na bok, pozwalając, by ostrze minęło go tak blisko, że musiałpoczuć pęd powietrza.Siła uderzenia pozbawiła Byara równowagi, jego oczy rozszerzyłysię z przerażenia, w tym momencie Strażnik przeszedł do ataku.Rękoma i nogami zadał151 serię ciosów tak prędkich, że Perrin nie był w stanie odróżnić ich od siebie.Tylko efektbył widoczny  Byar zwalił się na ziemię jak szmaciana lalka.Nim jeszcze jego ciałorozciągnęło się na ziemi, Strażnik już klęczał i gasił latarnię.Gdy nagle na powrót zapadł mrok, Perrin rozejrzał się dookoła.Nic nie widział, Lanzniknął znowu. Czy to naprawdę.?  Egwene wydała z siebie zduszony szloch. Myśleliśmy, żenie żyjesz.Myśleliśmy, żeście wszyscy zginęli. Jeszcze nie.W głębokim szepcie Strażnika pobrzmiewało rozbawienie.Jakieś dłonie dotknęły Perrina, znalazły jego więzy.Nóż przeciął sznury, ledwieje tylko szarpiąc.Był wolny.Obolałe mięśnie zaprotestowały, gdy usiadł.Rozcierającnadgarstki, przyglądał się szaremu kopcowi, który przed chwilą był Byarem. Czy ty.? Czy on.? Nie  usłyszał z ciemności cichy głos Lana. Nie zabijam, chyba że chcę.Onjednak na razie nikomu się nie będzie naprzykrzał.Przestań zadawać pytania i zdobądzdwa płaszcze.Nie mamy za wiele czasu.Perrin podpełzł do miejsca, w którym leżał Byar.Kosztowało go to sporo wysiłku,a kiedy poczuł, że pierś tamtego unosi się i opada, miał ochotę natychmiast uciec.Skórana nim cierpła, gdy odpinał i zdejmował biały płaszcz.Pomimo tego co powiedział Lan,wyobraził sobie nagle, że Syn Zwiatłości porusza się, wstaje, ożywa jego podobna doczaszki twarz.Pośpiesznie pomacał na oślep i znalazł swój topór, potem podczołgał siędo drugiego strażnika.Z początku wydawało mu się dziwne, że tym razem nie czujestrachu, zaraz jednak zrozumiał dlaczego.Wszyscy Synowie Zwiatłości nienawidzili go,ale była to zwyczajna, ludzka nienawiść.Byar był nieludzki, nie czuł żadnej nienawiści,żadnych emocji, tylko proste, nie podlegające wątpliwości przekonanie, że on, Perrin,powinien umrzeć.Przewiesił obydwa płaszcze przez ramię, odwrócił się.i ogarnęła go panika.W ciemności znienacka stracił wyczucie kierunku, nie wiedział, jak ma znalezć Lanai resztę przyjaciół.Nogi wrosły mu w ziemię, bał się w ogóle poruszyć.Pozbawionąbiałego płaszcza sylwetkę Byara również pochłonęły ciemności.Zniknęły wszystkiepunkty orientacyjne.Idąc na ślepo, mógł wejść prosto do obozowiska. Tutaj.Szedł chwiejnie w stronę, z której dobiegł go szept Lana, dopóki nie zatrzymałygo czyjeś ręce.Egwene była niewyraznym cieniem, twarz Strażnika stanowiła plamępośród ciemności, reszta jego sylwetki zdawała się nie istnieć.Czując na sobie ich wzrokzastanawiał się, czy potrzebne są jakieś wyjaśnienia. Włóżcie płaszcze  powiedział cicho Lan. Szybko.Zwińcie swoje własne.Tylko cicho.Jeszcze nie jesteśmy bezpieczni.152 Z ulgą, że nie wymaga się od niego opowieści o własnym strachu, Perrin pośpieszniepodał jeden z płaszczy Egwene.Swój zwinął w tobołek i wdział białe okrycie.Poczułciarki, kiedy go na siebie wkładał, coś jakby ukłucie pomiędzy łopatkami.Czy przypadłmu płaszcz Byara? Zdało mu się nieomal, że otoczyła go chmura zapachu posępnegomężczyzny.Lan złączył ich dłonie.Perrin trzymał teraz w jednym ręku topór, w drugim dłońEgwene i z całych sił pragnął, by Strażnik dał wreszcie znak do ucieczki.Jakikolwiekruch pozwoliłby opanować szalejącą wyobraznię.Wciąż jednak stali w miejscu, otoczeninamiotami Synów Zwiatłości, trzy postacie  dwie bielą odcinające się od mroku, tętrzecią można było tylko wyczuć, ale nie zobaczyć. Zaraz  szepnął Lan. Już zaraz.Nocne niebo nad obozowiskiem przeszyła błyskawica, tak bliska, że Perrin poczuł,jak włosy na jego ramionach i głowie unoszą się od naładowanego powietrza.Nimświatło zdążyło zblednąć, Lan poprowadził ich za sobą.Nim uczynili pierwszy krok, kolejny piorun przeciął czerń.Błyskawica runęłaniczym grad, potem następna.Noc migotała kalejdoskopem ciemności i blasku.Grzmoty dudniły szaleńczo, jeden ryk przechodził w następny ciągłym, rozdzierającymciosem.Zdjęte paniką konie rżały, ale słychać je było tylko w tych krótkich chwilach,gdy ustawał łoskot kolejnego grzmotu.Ludzie wypadali ze swych namiotów, niektórzyw białych płaszczach, inni ubrani jedynie do połowy, jedni biegali tam i z powrotem,drudzy stali jak ogłuszeni.Biegli przez sam środek tego zamieszania, Perrin zamykał pochód.Po drodze mijaliwpatrzonych w nich dzikim wzrokiem Synów Zwiatłości.Niektórzy coś krzyczeli w ichstronę, ale słowa głuszył łomot dobiegający z nieba.Dzięki białym płaszczom, w którebyli otulani, nikt nie próbował ich zatrzymywać.Wpadli pomiędzy namioty, wybiegliz obozowiska i nietknięci zniknęli w mroku.Perrin poczuł, że grunt pod jego stopami robi się nierówny.Parł nieustępliwiedo przodu, mimo że gałęzie krzaków smagały go po twarzy.Błyskawica zamigotałaspazmatycznie i zniknęła.Po niebie przetaczały się echa grzmotów i po chwilizamierały.Perrin obejrzał się przez ramię.Między namiotami płonął ogień.Musiałw to miejsce trafić piorun, może zdjęci paniką ludzie poprzewracali latarnie.Wciążsłychać było dławione przez mrok krzyki tych, którzy usiłowali przywrócić porządek,albo dowiedzieć się, co zaszło.Teren zaczął się wznosić, namioty, ogień i pokrzykiwaniazostały z tyłu.Omal nie wpadł na Egwene, gdy Lan gwałtownie się zatrzymał.Przed nimi w świetleksiężyca stały trzy konie.Pomiędzy nimi poruszył się jakiś cień, usłyszeli przepełniony rozdrażnieniem głosMoiraine [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •