[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tym większą żywiłem niechęć do jego przyjaciela, który nie raczył wciąż uchylić rąbkaokrywającej go tajemnicy.Harden mieszkał w samej rzeczy niedaleko ode mnie, na czwartym piętrze oficyny, wpokoiku wychodzącym na ciemne podwórze.Przywitał mnie uroczyście, z wielkim zakłopotaniem, że nie może mnie podjąć Bóg wie jakimi wspaniałościami.Pijąc herbatę,rozglądałem się od niechcenia po pokoju.Nie wyobrażałem sobie, że z Hardenem jest aż takzle.Było tu jednak widać ślady wskazujące, że przedtem powodziło mu się dużo lepiej; naprzykład sporo mosiężnych puszek po jednym z droższych tytoni fajkowych.Nad starym,spękanym sekretarzykiem wisiał wytarty dywanik z wyraznie odciśniętymi wgłębieniami pofajkach, musiała się tam znajdować cała ich kolekcja, ale nic po niej nie zostało.SpytałemHardena, czy pali fajkę, odparł z pewnym zmieszaniem, że dawniej palił, ale zarzucił tennałóg jako niezdrowy.Coraz wyrazniej widziałem, że ostatnimi czasy wy sprzedał się zeszczętem  świadczyły o tym dobitnie jaśniejsze od reszty ścian kwadraty po obrazach,przysłonięte reprodukcjami, wyciętymi z czasopism, ale ponieważ nie pasowały dokładnie dotych jaśniejszych miejsc, można je było bez trudu odkryć.Naprawdę nie trzeba było ażdetektywa, by zrozumieć, skąd się wzięły pieniądze na zakup radiowych części.Pomyślałem,że  przyjaciel niezgorzej wyżyłował pan Hardena.Chciałem odnalezć w pokoju choć jednąrzecz, która nadawałaby się na sprzedaż, ale nie znalazłem nic.Oczywiście nie powiedziałemo tym ani słowa, ale postanowiłem sobie w stosowanej chwili otworzyć panu Hardenowi oczyna rzeczywisty charakter tak zwanej  przyjazni.Poczciwy Harden poił mnie tymczasemherbatą, podsuwając mi wciąż pudełko po tytoniu, służące za cukiernicę, jakby mnie chciałskłonić do spożycia całej jego zawartości, w braku czegoś lepszego.Opowiadał mi o swoimdzieciństwie, o tym, jak wcześnie odumarli go rodzice, tak że sam się musiał utrzymywaćmając ledwo trzynaście lat, wypytywał mnie o plany na przyszłość, a kiedy mu powiedziałem,że mam zamiar studiować fizykę, jeżeli uda mi się dostać stypendium, niejasno, po swojemu,zaczął mówić coś o wielkiej, korzystnej zmianie  niezwykłej zmianie, jaka, tego należy sięspodziewać, oczekuje mnie już w niezbyt odległej przyszłości.Zrozumiałem to jako aluzję dołask jego przyjaciela i powiedziałem zaraz, że pragnę wszystko w życiu zawdzięczaćwyłącznie własnym siłom. Ach, pan mnie zle rozumie& pan mnie zle rozumie  zapewnił mnie z żalem, alezaraz znów się nieznacznie uśmiechnął, jakby skrywając jakąś wielce go radującą myśl.Opity, rozgrzany i zły  zły byłem w tym czasie prawie nieustannie  pożegnałem pojakiejś godzinie Hardena i poszedłem do domu.W poniedziałek zakończyliśmy wreszcie montaż aparatu.W czasie pracy Harden,mówiąc o nim, nazwał go, zapewne przez nieostrożność,  koniugatorem.Spytałem, co toznaczy i czy wie, do czego właściwie ma ten aparat służyć; zmieszał cię i powiedział, żedokładnie nie wie.To była chyba kropla, która przepełniła czarę.Kiedy zostawiłem Hardenanad odwróconym do góry nogami aparatem, ze szczotką wystających, oczyszczonych końcówek, i wyszedłem do drugiego pokoju, wysunąwszy szufladę zobaczyłem w niej, obokkawałka cyny do lutowania, parę sztabek metalu Wooda  pozostałość po pewnym starymkawale.Jakiś złośliwiec podłożył ten srebrny metal, topiący się w temperaturze gorącejherbaty, panu Eggerowi zamiast cyny do lutowania i kompletnie zmontowany aparat w jakąśgodzinę po uruchomieniu popsuł się, bo cały metal ściekł z rozgrzanych styków i wszystkieniemal się pootwierały.Sztabki same jakoś wlazły mi w rękę.Nie wiedziałem dobrze sam, poco to robię, ale kiedy sobie przypomniałem pokój pana Hardena, przestałem się wahać.Byłowcale prawdopodobne, że  przyjaciel nie zorientuje się w podstępie  pan Egger też się nanim nie poznał.Kiedy styki puszczą  myślałem, majstrując kolbą do lutowania  każezapewne panu Hardenowi ponownie przynieść aparat do pracowni, a może nawet zechceprzedstawić mi się osobiście.Może zresztą będzie wściekły  cóż mi jednak zrobi? Myśl otym, że wystrychnę na dudka tego egoistycznego wyzyskiwacza, sprawiała mi żywąsatysfakcję.Po zalutowaniu przewodów wzięliśmy się do wpasowania transformatora.Okazało się wówczas to, co podejrzewałem już przedtem: pan Harden nie był po prostu wstanie zabrać aparatu sam.Przeszkodą był nie tyle ciężar, co jego rozłożenie.Aparat wyszedłprzeszło na metr długi, z jednego końca  tam gdzie mieściła się żelazna masatransformatora  bardzo ciężki, a taki nieporęczny, że śmiać mi się chciało, kiedy patrzyłem,jak Harden, coraz bardziej zaaferowany, wręcz zrozpaczony, przymierza się do niego tak iowak, próbuje go wziąć pod pachę, to klęka, prosząc, abym wsadził mu go na plecy.Postanowił wreszcie pobiec do stróża i pożyczyć od niego worek.Odradziłem mu to: aparatbył tak długi, że jakkolwiek by go niósł, uderzałby weń nogami, co na pewno nie wyszłobylampom na dobre.Począł więc grzebać w portmonetce, ale miał za mało pieniędzy nataksówkę; ja też nie miałem.Ostatecznie unicestwiony, siedział jakiś czas w milczeniu nastołku, łamiąc palce, aż spojrzał na mnie spode łba. Czy& zgodziłby się pan pomóc mi?&Powiedziałem, że skoro zrobiłem już tyle, nie odmówię i teraz; rozjaśnił się, ale zarazjął gęsto tłumaczyć, że właściwie pierwej musi zapytać przyjaciela.Byłem ciekaw, jak tozrobi, pora szła pózna i nie mogłem czekać na niego godzinami w Klubie.Dobrze o tymwiedział.Pan Harden wstał, jakiś czas medytował, mrucząc do siebie i chodząc po pokoju, ażspytał, czy może skorzystać z telefonu.Jeszcze po poprzednich lokatorach został w korytarzuautomat telefoniczny, którego mało kto używał; myślę, że po prostu o nim zapomniano.PanHarden przepraszał mnie gorąco  ale zamknął jednak drzwi na korytarz; miałem czekać wpokoju, aż się rozmówi z przyjacielem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •