[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Ależ nie, po co?  przekonywał go Lewin, który szacował Wasieńkę na nie mniej niż sześćpudów żywej wagi. Poślę stangreta.I stangret pojechał na przyprzężonym koniu, a Lewin jął powozić pozostałą parą.IX Jakaż będzie nasza marszruta? Opowiedz dokładnie  zagadnął Obłoński. Plan jest następujący: teraz jedziemy do Gwozdziewa; tam jest po tej stronie błoto zdubeltami, a po tamtej, za Gwozdziewem  z bekasami; bywają zresztą i dubelty.Teraz jest zagorąco, ale do wieczora (wiorst będzie dwadzieścia) dojedziemy na miejsce i opolujemy wieczornepole; zanocujemy, a jutro dopiero pójdziemy na wielkie błota. A czy po drodze nic nie ma? Owszem, jest, tylko że to by nas zatrzymało, a poza tym jest za gorąco.Są dwa dobremiejsceczka, ale tam na pewno nic nie ma.Lewin miał sam ochotę na owe miejsceczka, leżały one jednak w pobliżu domu i zawsze był donich dostęp; poza tym miejsceczka były nieduże i trzech ludzi nie miałoby tam pola do strzału.Stądodpowiedz, że tam zapewne nic nie ma, nie była z jego strony szczera.Gdy zrównali się zniewielkim błotkiem, Lewin chciał je minąć, ale doświadczone oko myśliwskie Obłońskiegodostrzegło widoczne z drogi mokradełko. Czy tam nie zajrzymy?  spytał wskazując na moczarek. Pysznie! Lewin, proszę bardzo  począł nalegać Wasieńka Wiesłowski i Lewinowi niewypadało odmówić.Nie zdążyli jeszcze się zatrzymać, a już psy na wyścigi pędziły ku błotku. Krak! Aaska!Psy powróciły. We trzech będzie nam za ciasno.Poczekam tutaj  zadecydował Lewin w nadziei, że nic nieznajdą oprócz czajek, które wypłoszone przez psy, żałośnie lamentowały nad moczarem. Ależ nie! Lewin, chodzmy razem! Chodzmy!  wołał Wiesłowski. Tam jest za ciasno, naprawdę.Aaska, do nogi! Aaska! Przecie nie potrzeba wam drugiegopsa.Lewin pozostał obok bryczki i tęsknie spoglądał za myśliwymi.Ci przemierzyli cały moczarek,ale prócz kurki i czajek, z których jedną Wasieńka zabił, nic tam nie było. No więc widzicie, że żal mi było nie błota, ale czasu  zauważył Lewin. To nic, to takie przyjemne.Widział pan?  wołał Wasieńka, niezgrabnie wsiadając nabryczkę ze strzelbą i z czajką w ręku. Jak ją pysznie trafiłem! Nieprawdaż? Czy prędkodojedziemy na właściwe miejsce?Nagle konie targnęły, Lewin uderzył głową w lufę czyjejś strzelby; gruchnął wystrzał.Wystrzałzresztą rozległ się przed uderzeniem, choć Lewinowi zdawało się inaczej.Rzecz się tak miała, żeWasieńka Wiesłowski spuszczając kurki naciskał jeden cyngiel, przytrzymywał zaś drugi kurek.Nabój poszedł w ziemię, nikomu nie zrobiwszy szkody.Obłoński pokiwał głową, a uśmiech jegonie był pozbawiony wyrzutu, Lewin jednak nie miał serca robić Wiesłowskiemu wymówek.Popierwsze, każda wymówka poszłaby na karb minionego niebezpieczeństwa i guza, którego Lewin nabił sobie na czole; a po drugie, Wiesłowski był zrazu tak naiwnie zmartwiony, a potem tak siędobrodusznie i zarazliwie śmiał z ogólnego popłochu, że niepodobna było nie śmiać się z nimrazem.Gdy przybyli do następnego moczaru, który był dosyć duży i mógł zająć sporo czasu, Lewinnamawiał, by się nie zatrzymywać.Wiesłowski jednak ponownie go uprosił.I znów  wobectego, że błoto było wąskie  Lewin, jako gościnny gospodarz, pozostał przy koniach.Skoro tylko się zatrzymali, Krak skierował się pomiędzy kępki.Wasieńka pierwszy poskoczyłza psem i Obłoński nie zdążył się nawet zbliżyć, a już wyleciał dubelt.Wiesłowski chybił i ptakzapadł na nie skoszonej łące.Pozostawiono go Wiesłowskiemu; Krak na nowo ptaka znalazł, wystawił i Wiesłowskizabiwszy dubelta powrócił do bryczki. Teraz niechaj pan pójdzie, a ja zostanę z końmi  powiedział.Lewinowi poczynaładopiekać łowiecka zazdrość.Oddał lejce Wiesłowskiemu i poszedł na błoto.Aaska, która od dawna już żałośnie skomliła żaląc się na niesprawiedliwość, popędziła wprostprzed siebie do niezawodnego, znanego Lewinowt kępowiska, dokąd Krak nie zaglądał. Czemu jej nie zatrzymasz?  zawołał Stiwa. Ona nic nie spłoszy  odrzekł Lewin i dumny ze swej suki, pośpieszyli za nią [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •