[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zeszli we czterech po schodach, Jabłko i Gruszka pierwsi, z rękami w kieszeniach.Obaj wyraźnie nie byli pewni siebie.Vittorio bez słów widział, że są zaniepokojeni.Nagle, bez jednego ostrzegawczego dźwięku, na pokładach łodzi z obu stron pojawili się jacyś ludzie z bronią gotową do strzału.Pięciu, nie — sześciu mężczyzn w strojach rybaków.— Czy może jesteś Jerzym V? — spytał ochrypłym głosem mężczyzna stojący najbliżej Anglików, na pokładzie małego kutra.— Bogu dzięki! — odetchnął z ulgą Gruszka.— Już się zaczynałem pocić.Na dźwięk angielskiego broń zniknęła z powrotem za pasami i w kieszeniach.Mężczyźni zbili się w gromadkę, niemal wszyscy próbując mówić naraz.Po korsykańsku.— Idźcie na koniec pirsu — zwrócił się do Jabłka jeden z nich, najwyraźniej dowódca.— Mamy jeden z najszybszych kutrów w całej Bastii.My się zajmiemy Włochem.Nie znajdą go przez miesiąc.— Nie! — zaprotestował Fontini-Cristi, stojąc między nimi.Spojrzał na Gruszkę.— Daliśmy mu słowo, że jeśli będzie współpracował, będzie żył.Zamiast Gruszki odezwał się Jabłko, przeciągając z irytacją wypowiadane szeptem słowa: — Słuchaj no pan.Pomógł nam pan, nie będę zaprzeczał, ale to nie pan kieruje tą imprezą.Niech pan się ładuje na ten pieprzony kuter.— Dopiero jak zobaczę tego człowieka z powrotem na pomoście.Daliśmy mu słowo! — Odwrócił się do kaprala.— Wracaj.Nic ci się nie stanie.Zapal zapałkę, kiedy dojdziesz do pasażu przed bulwarem.— A jeśli powiem nie? — Jabłko nie puszczał bluzy żołnierza.— To nie ruszę się z miejsca.— Psiakrew! — Jabłko puścił kaprala.— Proszę odprowadzić go kawałek i dopilnować, żeby wasi ludzie go przepuścili — polecił Fontini-Cristi Korsykaninowi.Korsykanin splunął na deski pomostu.Kapral pognał co sił w nogach w stronę nabrzeża.Fontini-Cristi spojrzał na Anglików.— Przepraszam — powiedział po prostu.— Było już dość zabijania.— Jest pan skończonym głupcem — odparł Jabłko.— Pospieszcie się — powiedział dowódca Korsykanów.— Chcę już ruszać.Za skałami jest dziś wysoka fala.A wy macie popieprzone we łbie.Przeszli na koniec długiego molo i jeden za drugim przeskoczyli przez burtę na pokład dużego kutra.Dwaj Korsykanie pozostali przy słupkach cumowniczych i zabrali się za odwijanie grubych, natłuszczonych lin, gdy tymczasem gburowaty kapitan zaczął zapuszczać silnik.To, co nastąpiło, spadło na nich bez jednego ostrzeżenia.Od strony pomostu wybuchła kanonada serii z pistoletów maszynowych, a potem z ciemności wystrzelił oślepiający słup światła reflektora, któremu zawtórował harmider żołnierskich krzyków u wejścia na molo.— Tam, tam! Na samym końcu! Kuter rybacki! Ogłosić alarm! Jeden z Korsykanów został trafiony.Padł na deski pomostu, zsuwając w ostatniej chwili cumę ze słupka.— Reflektor! Strzelajcie w reflektor! — ryknął Korsykanin z otwartej sterówki, pobudzając silnik do życia i kierując się na otwarte wody.Jabłko i Gruszka odkręcili tłumiki ze swych rewolwerów, by uzyskać większą celność.Jabłko pierwszy wychylił się zza ochronnej tarczy nadburcia; kilkakrotnie nacisnął spust, raz za razem, korzystając z podparcia drewnianej poręczy.Z oddali dobiegł huk eksplodującego reflektora, lecz w tej samej chwili w powietrzu wokół Jabłka zawirowały odłamki drewna; agent zatoczył się do tyłu, krzycząc z bólu.Kula zdruzgotała mu dłoń.Korsykanie zdążyli jednak tymczasem wyprowadzić szybki kuter na otwarte morze i w zalegające je bezpieczne ciemności.Celle Ligure została za nimi w tyle.— Nasza cena idzie w górę, Angole! — krzyknął mężczyzna przy kole sterowym.— Ty skurwysynu! Zapłacisz za to szaleństwo! — Spojrzał na Fontini-Cristiego skulonego pod prawym nadburciem.Napotkawszy jego wzrok, splunął z wściekłością.Jabłko usiadł, opierając się plecami o zwój liny.W nocnej poświacie odbijającej się od morskiej piany Vittorio ujrzał, że Anglik wpatruje się w krwawiącą masę, w którą zmieniła się jego dłoń, zaciskając ją kurczowo drugą ręką w nadgarstku.Wstał z pokładu i podszedł do niego, oddzierając kawałek swojej koszuli.— Niech pan da, zawinę to panu.Trzeba powstrzymać krwawienie.Jabłko poderwał głowę i syknął z wściekłością: — Trzymaj się pan ode mnie z daleka.Pańskie pieprzone zasady za drogo kosztują.Wiał porwisty wiatr, morze było coraz bardziej wzburzone, statkiem kołysało i rzucało na wszystkie strony [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •