[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie minęło jednak pięć minut od czasu, gdy przekroczyli bramy miasta, kiedy ujrzeli patrol smokow­ców, aresztujący człowieka w celu „przesłuchania".Zaniepokojeni sytuacją, wynajęli pokoje w pierwszej kar­czmie, na jaką natrafili – w obskurnym lokalu na obrze­żach miasta.– W jaki sposób dostaniemy się choćby do przystani, a co dopiero zapłacimy za rejs? – zapytał Caramon, kiedy rozgościli się już w swoich nędznych izbach.– Co tu się dzieje?– Karczmarz twierdzi, że w mieście jest smoczy władca.Smokowcy szukają szpiegów, czy kogoś takiego – mruk­nął niespokojnie Tanis.Przyjaciele wymienili spojrzenia.– Może szukają nas – rzekł Caramon.– To śmieszne! – odparł Tanis szybko – za szybko.– Boimy się własnego cienia.Skąd mieliby wiedzieć, że tu jesteśmy? Albo wiedzieć, co wieziemy?– Ciekawe.– rzekł ponuro Riverwind, oglądając się na Raistlina.Czarodziej rzucił lodowate spojrzenie, nie zniżając się do odpowiedzi.– Przynieś gorącej wody do mojego na­poju – polecił Caramonowi.– Przychodzi mi na myśl tylko jeden sposób – rzekł Tanis, gdy Caramon przyniósł bratu wodę, tak jak mu po­lecono.– Caramon i ja wyjdziemy dziś wieczorem i na­padniemy dwóch żołnierzy smoczej armii.Skradniemy im mundury.Nie smokowców.– rzekł pośpiesznie, widząc jak Caramon marszczy czoło ze wstrętem.– Ludzkich najemników.Wtedy będziemy mogli swobodnie poruszać się po Flotsam.Po krótkiej dyskusji wszyscy zgodzili się, że był to je­dyny plan mający szansę powodzenia.Towarzysze spożyli obiad bez zbytniego apetytu – jedli w swych pokojach, by nie ryzykować zejścia do głównej sali.– Nic ci nie będzie? – zapytał Raistlina zatroskany Caramon, kiedy zostali sami w pokoju, który dzielili.– Całkiem dobrze potrafię dać sobie radę sam – od­parł Raistlin.Wstał i sięgnął po księgę zaklęć, by pouczyć się, gdy nagle zgiął go wpół atak kaszlu.Caramon wyciągnął rękę, lecz Raistlin odsunął się gwał­townie.– Idź precz! – wysapał czarodziej.– Zostaw mnie w spokoju!Caramon zawahał się, a potem westchnął.– Jasne, Raist – rzekł i wyszedł z izby, delikatnie zamykając za sobą drzwi.Raistlin stał przez chwilę, próbując złapać oddechu.Potem, odłożywszy książkę, powoli przeszedł przez pokój.Drżącą dłonią uniósł jedną z wielu toreb, jakie Caramon położył na stole obok jego łóżka.Otworzywszy ją, Raistlin ostrożnie wyjął smoczą kulę.Tanis i Caramon wędrowali ulicami Flotsam – półelf naciągał kaptur głęboko na twarz i uszy – w poszukiwaniu dwóch strażników, których mundury pasowałyby na nich.Dla Tanisa nie stanowiło to dużego kłopotu, lecz znacznie trudniej było znaleźć strażnika, którego zbroja pasowałaby na Caramona.Obaj wiedzieli, że muszą szybko kogoś znaleźć.Nieraz smokowcy przyglądali im się podejrzliwym wzrokiem.Dwóch smokowców nawet zatrzymało ich, brutalnie doma­gając się wytłumaczenia, czego tu szukają.Caramon odrzekł w prymitywnej mowie najemników, że szukają zajęcia w wojskach smoczego władcy i smokowcy wypuścili ich.Obaj mężczyźni wiedzieli jednak, że prędzej, czy później któryś patrol ich złapie.– Ciekaw jestem, co tu się dzieje – mruknął zatro­skany Tanis.– Może wojna wreszcie dopiekła smoczym władcom– zaczął Caramon.– Spójrz, Tanisie.Wchodzą do tego baru.– Widzę.Tak, ten jest mniej więcej twoich rozmiarów.Skryj się w tym zaułku.Zaczekamy aż wyjdą, a wtedy.– Półelf wykonał gest ukręcania karku.Caramon pokiwał głową.Przemknęli przez brudne ulice i zniknęli w zaułku, chowając się w miejscu, z którego mieli widok na frontowe drzwi baru.Była prawie północ.Tej nocy księżyce nie wzejdą.Deszcz przestał padać, lecz chmury wciąż przesłaniały niebo.Dwaj mężczyźni, schowani w zaułku wkrótce zaczęli się trząść pomimo tego, że mieli na sobie grube płaszcze.Szczury przebiegły im po stopach, powodując że wzdrygnęli się w ciemności.Pijany hobgoblin źle skręcił i zataczając się, wy­minął ich, po czym padł naprzód głową w stertę odpadków.Hobgoblin nie wstał już, a Tanis i Caramon niemal pocho­rowali się od smrodu, nie odważyli się jednak opuścić swego posterunku.Wtedy posłyszeli utęsknione odgłosy – pijacki śmiech i ludzi rozmawiających we wspólnej mowie.Dwaj strażnicy, na których czekali wytoczyli się z baru i chwiejnym krokiem szli w ich stronę.Na chodniku stał wysoki żelazny kosz z rozżarzonym wę­glem, który oświetlał mrok nocy.Najemnicy wtoczyli się w krąg jego światła, umożliwiając Tanisowi przyjrzenie im się z bliska.Zobaczył, że obaj byli oficerami smoczej armii.Świeżo awansowani, domyślił się, i pewno właśnie to poszli uczcić.Ich zbroje były lśniąco nowe, stosunkowo czyste ł bez wgnieceń.Z zadowoleniem zauważył, że były to dobre pancerze.Wykonano je z błękitnej stali na wzór zbroi ze smoczych łusek smoczych właców.– Gotowy? – szepnął Caramon.Tanis skinął głową.Caramon wyciągnął miecz.– Ty elfia wywłoko! – ryknął donośnym, dudniącym basem.– Znalazłem cię, a teraz pójdziesz ze mną do smoczego władcy, szpiegu!– Nigdy nie weźmiesz mnie żywcem! – Tanis wy­ciągnął swój miecz.Na dźwięk tych głosów dwaj oficerowie zatrzymali się niepewnie i mętnym wzrokiem zajrzeli w głąb zaułka.Z rosnącym zaciekawieniem oficerowie przyglądali się Caramonowi i Tanisowi, którzy po wymianie kilku ciosów ustawili się na odpowiednich pozycjach.Kiedy Caramon był odwrócony plecami do żołnierzy, a Tanis stał naprzeciwko nich, półelf wykonał nagły ruch.Rozbroił Caramona, wy­trącając mu miecz z dłoni.– Szybko! Pomóżcie mi złapać go! – ryknął Cara­mon.– Wyznaczono za niego nagrodę – za żywego lub umarłego!Oficerowie nie wahali się ani przez chwilę.Szukając w otumanieniu broni, zbliżali się do Tanisa z wyrazem okrutnej przyjemności malującym się na ich twarzach.– Tak właśnie! Bierzcie go! – popędzał ich Caramon, czekając aż go wyminą.Wtedy – w chwili, gdy wznieśli miecze – Caramon chwycił ich wielkimi dłońmi za szyje.Uderzył ich głowami o siebie i upuścił bezwładne ciała na ziemię.– Pośpiesz się! – wysapał Tanis.Chwyciwszy jedno ciało za nogi, odciągnął je z dala od światła.Caramon pod­ążył za nim z drugim.Szybko zaczęli zdejmować z nich zbroje.– Fuj! Ten musiał być chyba półtrollem – rzekł Ca­ramon, wymachując dłonią, by odpędzić smród.– Przestań narzekać! – warknął Tanis, próbując do­myśleć się, w jaki sposób działa skomplikowany układ sprzączek i pasków.– Przynajmniej ty jesteś przyzwycza­jony do noszenia czegoś takiego.Pomożesz mi, dobrze?– Jasne.– Szczerząc zęby w uśmiechu, Caramon po­mógł Tanisowi przywdziać zbroję.– Elf w zbroi płytowej.Do czego zmierza ten świat?– Do niczego dobrego – mruknął Tanis.– Kiedy mieliśmy spotkać się z kapitanem statku, o którym mówił William?– Powiedział, że możemy go zastać na pokładzie tuż koło świtu.Gdy dotarli na miejsce, przywitała ich kobieta o chłod­nym i rzeczowym wyrazie twarzy.– Nazywam się Maquesta Kar-Thon – powiedziała.– Pozwólcie, że zgadnę – nie jesteście oficerami smo­czej armii.Chyba, że ostatnio zaczęli przyjmować elfów.Tanis zaczerwienił się, powoli zdejmując hełm oficera.– Czy to aż tak rzuca się w oczy?Kobieta wzruszyła ramionami.– Prawdopodobnie mało komu.Broda jest świetna – oczywiście, powinnam była powiedzieć półelf.A hełm zasłania ci uszy.Jednak jeśli nie zdobędziesz maski, te piękne, migdałowe oczy zdradzą cię z daleka [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •