[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szczęśliwe zbiegi okoliczności są łaską od Pana, a Pan nasz nie zsyła swychłask pochopnie.Po drugie, przygotuj spis szkód, jakich doznałaś w wynikuniesprawiedliwego oskarżenia, i przynieś mi go do podpisu jutro rano.Miasto wypłaci cirekompensatę, ale bez mojego podpisu sprawa mogłaby się ciągnąć w nieskończoność. Dlaczego. Opuściła jakoś tak bezradnie dłonie. Dlaczego to robicie?To było dobre pytanie i sam je sobie zadawałem, ale nigdy nie mogłem znalezć stosownejodpowiedzi.Chociaż. Gdyż służę prawu, Loretto  odparłem, a była to tylko część prawdy. Tak, jakpojmuję je mym wątłym umysłem.Pokiwała głową, chociaż nie sądziłem, by zrozumiała.Nie sądziłem, by ktokolwiekrozumiał.Może tylko mój Anioł, gdyż czasem sądziłem, że jest równie szalony, jak ja sam.Zresztą skoro do tej pory nie doprowadził mnie do zguby, musiał uznawać mnie zapożyteczne narzędzie. Jesteście dziwnym człowiekiem. Spojrzała mi prosto w oczy i znowu zaczęła rozpinaćguziki. Zostańcie ze mną, proszę.To nie zapłata, to.Podszedłem bliżej, a ona nadal śmiało patrzyła.Wydawało mi się, że nawet lekko sięuśmiecha. Pragnienie?  podpowiedziałem, a Loretta wolno skinęła głową i rozpięła bluzkę dokońca.* * *Kiedy się obudziła, ja już nie spałem.Leżałem na wznak, z otwartymi oczami iwpatrywałem się w ciemne, drewniane belki sufitu. Mordiiimer  Wkręciła się we mnie całą sobą. Wiesz, co sobie pomyślałam? Wiem  odparłem. %7łartujesz?  Parsknęła krótkim, urywanym śmieszkiem. Pomyślałaś sobie, że interesująca byłaby odmiana w twoim życiu.I podróż.Naprzykład do Hez-hezronu. Przekręciłem się na bok i spojrzałem na nią.Naprawdę byłazaskoczona.  Piękna byłaby z nas para  ciągnąłem dalej. Inkwizytor i trucicielka. Czemu nie?  odpowiedziała po chwili chłodnym tonem. Bo to nie wyszłoby ci na dobre  odparłem. Możesz mi wierzyć. Założę się, że będziesz tego żałował. Oparła się pięściami na mojej piersi i zbliżyłatwarz do mojej twarzy. Będziesz tego żałował już pierwszej, nudnej, samotnej nocy w drodze do Hezu. Założę się, że masz rację  przytaknąłem. Ale niezależnie od tego, odpowiedz nadalbrzmi: nie. Masz kogoś, co? Tam, w Hezie? %7łonę? Kochankę? Od czasu do czasu dziwki z burdelu  burknąłem  i nie sądzę, aby miało się to wnajbliższym czasie zmienić.Zastanawiała się chwilę. Przecież się chyba nie boisz  powiedziała  że urządzę cię, jak mojego męża? To nie oto chodzi?Roześmiałem się, bo sama myśl, że miałbym jej się bać, wydała mi się naprawdęzabawna. Nie byłabyś w stanie mnie otruć, nawet gdybyś chciała  odparłem. Potrafięrozpoznać smakiem lub węchem większość znanych na świecie trucizn.To jedna z rzeczy,których mnie uczono.W końcu sama wiesz, że żyjemy w niebezpiecznym świecie. To może ja ci się po prostu nie podobam, Mordimer? Jestem za stara? Za brzydka? Zagłupia? Wstydziłbyś się mnie w wielkim mieście? Przecież nie chcę, żebyś, się ze mną żenił.Mogę ci sprzątać, gotować. Loretto. Położyłem jej palce na ustach i zamilkła. Powiedziałem: nie. Dlaczego?  zapytała już teraz z prawdziwą złością w głosie. Nie zasłużyłam sobiechoćby na odpowiedz? Nie zrozumiałabyś  powiedziałem po chwili. I dajmy spokój tej rozmowie.Odwróciła się gwałtownie na bok, jej piersi przeleciały nad moją twarzą. Idz już sobie  burknęła. Wez tego czarownika i jedz go spalić do Hezu.Chwyciłem ją za ramię i przekręciłem z powrotem w swoją stronę.Stawiała opór, apotem ugryzła mnie w rękę.Roześmiałem się, tym razem szarpnąłem mocniej, wyrwałemdłoń z jej ust i unieruchomiłem jej ramiona. Mamy jeszcze trochę czasu  powiedziałem. Nie!  warknęła. Nie chcę! I to jest właśnie podniecające  powiedziałem, zbliżając usta do jej ust.Kiedy już skończyliśmy, leżała na wznak z zaczerwienioną twarzą i piersiami.Podlewym sutkiem puchła jej skóra i widać już było siny ślad po ugryzieniu.Dyszała ciężko, akropelki potu błyszczały na jej skórze. Mordim-mer  szepnęła. Co ja bez ciebie zrobię? Uśmiechnąłem się, a potem wstałem i zacząłem zbierać rozrzucone na podłodze ubranie.* * *Przed karczmą, uwiązane do płotu, stały już trzy konie podesłane przez burmistrza.Samburmistrz, jak zwykle w towarzystwie nieodłącznego księdza proboszcza, stał pod okapem, nazewnątrz karczmy.Znowu mżył, ciepły tym razem, deszczyk, a niebo zasnuwały sine chmury. Panowie  rzekłem na powitanie. Miło was widzieć.Przyjrzałem się uważnie wierzchowcom.Być może wstydziłby się na ich grzbiet wsiąśćmożny szlachcic, ale biednemu Mordimerowi na pewno wystarczą.Zwłaszcza, że będą wiezćnie nas, lecz nasze pakunki. Z koników jestem zadowolony  powiedziałem. Przygotowaliście gotówkę?Burmistrz skinął ponuro głową i wyciągnął zza pazuchy pękaty mieszek z kozlej skóry.Duży był ten mieszek.Zważyłem go w dłoni i schowałem do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Nie przeliczycie, mistrzu?  spytał ksiądz. A po co?  Wzruszyłem ramionami. Ufam, że nie chcecie, bym wrócił po brakującąsumę.Przed drzwi wyszedł Kostuch.Ubrany już do podróży, z trudem dzwigał duży wór zksięgozbiorem doktora Gunda. Cóż  powiedziałem. Teraz tylko po czarownika i do domu.Kostuch uśmiechnął się, wyszczerzając zęby. Trzy?  przyjrzał się koniom. Dwa by starczyły, Mordimer.Pokręciłem tylko głową.Zawsze mówiłem, że Kostuch nie ma zbyt lotnego umysłu. Idziemy  rozkazałem.Doktor Gund siedział na parterze miejskiego aresztu.Dobrze związany i zakneblowany.Nie, żebym bał się jego czarów, ale strzeżonego Pan Bóg strzeże.Brat burmistrza miał bladątwarz, podkrążone oczy i zakrwawiony, chyba złamany nos. Przecież mówiłem, żeby go nie bić  skrzywiłem się. Który to? Strasznie wył, Mordimer  wyjaśnił Pierwszy. Już słuchać tego nie mogłem. I czego wyłeś?  Spojrzałem na Gunda. Uwierz mi, że w Hezie nawyjesz się zawszystkie czasy.Burmistrz splótł ze sobą palce lewej i prawej dłoni.Ksiądz odwrócił wzrok. Wsadzcie go na konia i zawiążcie liny przy popręgu  rozkazałem. Uwolnić mu ręce?  spytał Pierwszy. Nie, ale zawiąż je z przodu, żeby mi nie spadł z siodła. Spojrzałem jeszcze raz prostow twarz doktora. Musimy przecież dbać o ciebie.Ale jak będziesz czegoś próbował, czarowniku, albochoćby zacznę przypuszczać, że czegoś próbujesz, to wiedz, że potrafię ci sprawić ból bez okaleczania ciała.Więc lepiej ciesz się miłą podróżą, bo założę się, że jest ostatnia w twoimżyciu.Burmistrz przetarł oczy wierzchem dłoni.Mój Boże, jak mało odporni są ludzie.Powinien się cieszyć, że jego brat otrzymał szansę godnej śmierci.Być może umrzeskruszony i pogodzony z Bogiem, mając nadzieję, że po wiekach czyśćca trafi w końcu doKrólestwa Niebieskiego.W każdym razie my, inkwizytorzy, uczynimy wszystko, by pojąłswe grzechy i szczerze, z rozpaczliwą tęsknotą ich żałował.A potem przyjmował płomieniestosu zarówno z bólem, jak i radosną ekstazą.* * * Wyślesz tu inkwizytorów, Mordimer?  Kostuch spojrzał w tył, przez ramię, kiedywyjechaliśmy już z miasteczka. Ja nie  odpowiedziałem. Ale kto wie, czy nie przyślą ich tak lub inaczej.Wiedziałem, że wielu znalazłoby się chętnych, by rozpętać tu piekło przesłuchań, tortur istosów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •