[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I chociażdenerwuję się, że jadą tam ze mną, to muszęprzyznać, że nie wiem, co bym bez nich zrobił.– Jeszcze możecie się wycofać.Mogę iść tamsam.– Nie ma mowy – mówi Alex.– Idę z tobą,bezwarunkowo.Westford klepie worek z pieniędzmi.– Jestem gotowy.– To diabelnie dużo pieniędzy, profesorze.Napewno chce się pan w to mieszać? Może panumyć ręce i zachować kasę.Nie miałbym dopana żalu.Kręci głową.– Nie wycofam się teraz.– Jeśli któryś z nas poczuje, że coś jest nie tak,to spadamy – mówię do nich.– Devlin mazawsze przewagę w ludziach.Alex jedzie wolno przez Brush.Ulice są podobne jak w Fairfield, mieście, w którymmieszkaliśmy w Illinois.Nasza dzielnica nienależała do bogatych.Niektórzy woleli się niezapuszczać do południowej części ze strachu, żeukradną im samochód, ale dla nas to był dom.Narogustoizgrajafacetów.Patrząpodejrzliwie na nieznany samochód Aleksa.Wystarczy wyglądać na kogoś, kto wie, co robi idokąd jedzie, a nic się nie stanie.Ale jeśli się domyślą, że nie mamy pojęcia, gdzie sięznaleźliśmy i jak dotrzeć do celu, to jesteśmy ugotowani.Alex jedzie spokojnie krętą ulicą i zbliża się dobudynku,którywyglądanaopuszczonymagazyn.Ciarki przechodzą mi po plecach.Dlaczego Devlin nalegał, żebyśmy się spotkaliwłaśnie tutaj?– Jesteś gotowy to zrobić? – mówi mój brat,gdy parkuje auto.– Nie – odpowiadam.– Westford i Alexodwracają się do mnie jednocześnie.– Chciałem tylko powiedzieć „dziękuję” – bąkam podnosem.– Myślicie, że Devlin weźmie pieniądze iucieknie czy raczej nas zastrzeli, kiedy dostanie kasę?Westford otwiera drzwi.– Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać.Gramolimy się z auta, a nasza uwaga jestnapięta do granic możliwości.Nabijałem się wduchu z Westforda, że znowu ubrał się naczarno, ale trzeba przyznać, że w tym strojuwygląda jak kawał twardziela.Co prawda, stary iłysiejący, ale jednak.– Na dachu jest jeden, dwóch następnych nadrugą i na dziesiątą – mówi Westford.Jaką miał ksywę w wojsku? Sokole Oko?W drzwiach czeka na nas jeden z ludziDevlina.Ma na oko dwadzieścia kilka lat, alewłosy tak mocno rozjaśnione, że prawie białe.– Czekamy na was – mamrocze pod nosem.– Dobra – mówię i pierwszy wchodzę dośrodka.Jeśli ktoś zacznie strzelać, trafi we mnie, a Alex i Westford będą mogli uciec.Białowłosy obmacuje nas w poszukiwaniu broni.Westfordściska kurczowo worek z pieniędzmi, jakby żalmu było się z nimi rozstać.Biedny profesor.To nie jego liga.– Wie pan, że wcale tego nie chcę, no nie? –pytam.– Nie kłóć się – mówi.– To na nic.Szkodaczasu.Białowłosy prowadzi nas do małego biura.– Poczekajcie – rozkazuje.Czekamy więc: dwaj bracia Fuentes ieksżołnierzściskającykurczowoworekwypełniony pięćdziesięcioma tysiącami dolarówza moją wolność.Do pokoju wchodzi Rodriguez i siada nabiurku.– Co dla nas masz, Carlos?– Szmal.Dla Devlina – mówię.Podejrzewam,że Wielki Szef jeszcze się nie zjawił.– Słyszałem, że masz sponsora, który chce cię wykupić.Znasz ludzi na stołkach, co? – mówi,zerkając na profesora.– Tak jakby.Wyciąga rękę.– Daj mi to.Westford jeszcze mocniej zaciska ręce naworku.– Nie.Zawarłem umowę z Devlinem i załatwięto z nim.Rodriguez wygląda na wkurzonego.– Wyjaśnijmy sobie jedno, dziadku.Tutaj nicnie możesz.Całuj mnie w dupę albo za chwilębędziesz tu leżał z dziurą we własnym tyłku.– Czyżby? Myślę, że jednak coś mogę – mówiWestford.– Moja żona ma list i zaniesie go na policję, jeśli nie wrócimy cali i zdrowi do domu.Śmierć szanowanego profesora nie ujdzie wamna sucho.Będą ścigać ciebie i Devlina doupadłego.Mówi to, nie wypuszczając torby z mocnegouścisku.Rodriguez, nieźle wkurzony, zostawia nassamych.Obawiam się, że następnym razemmoże nas po prostu zastrzelić i zabrać sobiepieniądze.– Myśli pan, że Devlin da panu rachunek? –pytam profesora.– Nie dostanie pan ulgipodatkowej za wykupienie mnie z gangu.Kręci głową.– Nawet w takiej chwili musisz się mądrzyć.To ci nigdy nie przechodzi?– Taki mój urok.– Skąd pan wie, że Devlin w ogóle tu jest? –pyta Alex.– Jeden facet jest na dachu, a dwóchmonitoruje, kto wchodzi i wychodzi.To znaczy,że szef jest na miejscu.Zaufajcie mi – mówi bezmrugnięcia okiem.Po pół godzinie bez pośpiechu wchodzi Devlinwe własnej osobie.Najwyraźniej celowo kazałnam czekać, żeby pokazać, kto tu rządzi.Zerkana worek.– Ile tam masz? – pyta.– Tyle, ile uzgodniliśmy… pięćdziesiąt tysięcy.Devlin przechadza się po pokoju, patrząc nanas sceptycznie.– Sprawdziłem pana, profesorze Westford.Przez ułamek sekundy Westford wygląda nazdenerwowanego.Ale szybko to maskuje
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-
Menu
- Index
- Abercrombie Joe Pierwsze prawo 03 Ostateczny argument królów
- Goodkind Terry Pierwsze prawo magii
- Christian Jacq Prawo Pustyni
- Lackey Mercedes Prawo miecza
- Prawo Turystyczne R. Walczak (2)
- Katedra Marii Panny w Paryzu Hugo W
- Harry.Potter.i.Zakon.Feniksa
- Wojciech SaA,ata Mechanika ogA3lna w zarysie
- Witajcie w Ciężkich Czasach Edgar Laurence Doctorow
- Wylie Jonathan Słudzy Arki Tom 3 Magiczne Dziecko
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ps3forme.xlx.pl