[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– No, mam już dość tego gorąca – powiedział w końcu.– Przyłączysz się do mnie w zimnej kąpieli?– Nie, chyba zostanę tu jeszcze chwilę, a potem może wezmę przykład z Tongiliusa i pójdę do łóżka.Katylina wyszedł z basenu; wziął ręcznik z niszy w ścianie, ale nie okrył się nim.Zatrzymał się w drzwiach prowadzących do pomieszczenia z zimnym basenem.– Czy mam zawołać niewolnika, by przyniósł inną lampę? – zapytał.– Nie.Mrok mi odpowiada.Skinął głową i zamknął za sobą drzwi.W chwilę później płomyk lampy zamigotał i zgasł.Leżałem zanurzony w gorącej wodzie i obracałem w myślach kwestię przestępstw Katyliny.Musiałem się zdrzemnąć na chwilę, ponieważ nagle przywrócił mnie do przytomności obcy dźwięk.Coś cicho zaskrzypiało; nie od strony drzwi do zimnego basenu, za którymi zniknął Katylina, ale z przeciwnej, od basenu z ciepłą wodą i od reszty domu.Taki odgłos mógłby spowodować ktoś, kto niechcący oparł się o drzwi.W tej samej chwili w futrynie pojawiła się smużka światła z zewnątrz.Być może drzwi same się poruszyły, napęczniałe od gorąca i wilgoci.Serce jednak zabiło mi żwawiej, a leniwa ospałość po gorącej kąpieli natychmiast się rozwiała.Może to wraca Tongilius, pomyślałem; ale dlaczego miałby się skradać? Mógł to także być niewolnik z lampą, ale niewolnik przecież wszedłby po prostu do środka.Nasłuchiwałem chwilę, ale zza drzwi nie dochodził już żaden dźwięk.Byłem jednak przekonany, że ktoś za nimi stoi.Uniosłem się z wody najciszej, jak mogłem, i wyszedłem z basenu.Sięgnąłem po ręcznik, ale nie po to, by się okryć.Zwykły ręcznik, zwinięty ciasno jak lina, może mieć wiele zastosowań – jako tarcza przeciw sztyletom, do krępowania przeciwnika, wreszcie jako broń.Można nim udusić kogoś albo skręcić komuś kark.Podszedłem na palcach do drzwi.Sięgnąłem do drewnianej klamki, zawahałem się przez moment, a potem gwałtownie pociągnąłem ku sobie.Wpadł do środka, tracąc równowagę.Pochwyciłem go w pętlę z ręcznika, krępując ręce przy ciele, i odwróciłem do siebie.Zatoczył się i potknął, ale nie bronił się.Podniósł twarz.Syknąłem przez zęby tłumione przekleństwo i puściłem ręcznik.Mój jeniec stanął prosto, wziął głęboki oddech i, jakby to, co się przed chwilą działo, było zwykłą zabawą, wyszeptał:– A więc Katylina naprawdę spał z westalką!– Meto!– Przepraszam, tato, ale nie mogłem spać.Stopy mnie bolą od tej wspinaczki! Kiedy podszedłem do drzwi, usłyszałem, jak rozmawiacie.Wydawało mi się, że nie powinienem wam przerywać, ale musiałem słuchać.Nie powiedziałbyś nic innego, gdybyś wiedział, że tam jestem i słucham, prawda? A Katylina w mojej obecności mógłby nie powiedzieć tyle, ile powiedział.Byłem całkiem cicho, co? Naprawdę nie wiedziałeś, że tu jestem, aż do tej chwili? To był błąd, tak się oprzeć o te drzwi.– Metonie, kiedy ty wreszcie nauczysz się szacunku?Meto przyłożył palec do ust, wskazując na drzwi do zimnego basenu.Zniżyłem głos.– Ten twój zwyczaj skradania się i szpiegowania! Gdzieś ty się tego nauczył?.– Przerwałem i westchnąłem zrezygnowany.No, gdzie, pomyślałem i rzekłem: – Nie, istotnie nie wiedziałem, że tam stoisz, dopóki drzwi nie skrzypnęły.Co oznacza, że jesteś młody i zwinny, a ja się starzeję i tępieję, a może i nieco głuchnę.Zastanawiam się, któremu z nas bardziej potrzebny jest porządny, głęboki sen?Meto uśmiechnął się do mnie szeroko, a ja nie mogłem mu nie odpowiedzieć tym samym.Złapałem go za kark i potrząsnąłem, bynajmniej nie delikatnie.Była pora spać, ale zanim odwróciłem się do wyjścia, zerknąłem jeszcze ku drzwiom do zimnego basenu.Padała spod nich cienka struga światła, a z pomieszczenia dobiegał słaby plusk wody.Tak jak poprzedniej nocy, wkrótce cały dom pogrąży się we śnie – z wyjątkiem Katyliny, który nadal będzie czuwał, broniąc się przed porwaniem przez Morfeusza i kto wie, jakich jeszcze bogów.ROZDZIAŁ XIVMorfeusz musiał jednak w końcu przyjść i do Katyliny, gdyż trzymał go w swych objęciach jeszcze długo po wschodzie słońca.Obaj z Tongiliusem dopiero późnym rankiem pokazali się w kuchni, szukając jedzenia.Obaj byli nieco rozespani, ale raczej w pogodnym nastroju – właściwie nawet podejrzanie z siebie zadowoleni, pomyślałem.Szeptali sobie jakieś żarciki, głośno się z nich śmiejąc, i w ogóle uśmiechy nie schodziły im z twarzy.Apetyty mieli ogromne i pochłaniali wszystko, co Kongrio im podsuwał.Skończywszy śniadanie, Katylina oznajmił, że odjadą jeszcze przed południem.Wkrótce przebrali się w niebieskie podróżne tuniki, zabrali swoje rzeczy, pożegnali się z Bethesdą, pogratulowali Kongrionowi kunsztu kulinarnego i wyprowadzili konie ze stajni.Zapytałem Katylinę, dokąd się udają; odpowiedział, że na północ, mają bowiem w planie jeszcze kilka wizyt w Etrurii, w ramach kampanii wśród starych weteranów Sulli, których dyktator osiedlił na gospodarstwach odebranych swym wrogom.Patrzyłem potem za nimi, kiedy wyruszyli w drogę.Mimo że tak się obawiałem tej wizyty, nie byłem aż tak uszczęśliwiony ich odjazdem, jak się spodziewałem.Zdziwiło mnie jednak, że dojechawszy do gościńca, Katylina i Tongilius skręcili nie na północ, lecz na południe, ku Rzymowi.Sam bym tego nie zauważył, ponieważ szybko przestałem się nimi zajmować, ale Meto obserwował ich do końca.Przybiegł do mnie i wskazując na dwie oddalające się via Cassia sylwetki jeźdźców, zapytał:– Rozumiesz coś z tego, tato?– Dziwne – odrzekłem.– Katylina twierdził, że udają się na północ.Zastanawiam się.– Pobiegnę popatrzeć ze wzgórza! – krzyknął Meto przez ramię i już go nie było.Był na szczycie na długo przedtem, nim ja się tam wdrapałem, zziajany i spocony.Znalazł już świetny punkt obserwacyjny pomiędzy dwoma wysokimi dębami, osłonięty z dołu przez kępę jeżyn.Nikt z drogi nie mógł nas zobaczyć, a my mieliśmy dobry widok na wszystko, co działo się na via Cassia.Nietrudno było dostrzec naszych byłych gości, jako że byli jedynymi jeźdźcami na gościńcu.Wyglądało na to, że zatrzymali się akurat na wysokości naszego wzgórza, u podnóża Argentum.Nie wiedziałem, dlaczego stanęli, dopóki nie spostrzegłem nadchodzącego z południa małego stada wołów.Odczekali, aż stado i prowadzący je pasterz znikną za fałdą terenu, tak że nie będzie mógł on ich widzieć.Rozejrzeli się ukradkowo dookoła, po czym zsiedli z koni i poprowadzili je w krzaki po przeciwnej stronie drogi.Po chwili pojawili się znowu, najwidoczniej uwiązawszy swe wierzchowce gdzieś w ukryciu; wnet jednak znów zniknęli pod gałęziami dużego drzewa.Po pewnym czasie wychynęli znów z zarośli i ponownie zniknęli w innym miejscu.Powtórzyło się to jeszcze kilka razy; Katylina i Tongilius pojawiali się i znikali w różnych miejscach przy drodze, jakby szukali jakiejś zguby.– Czego oni szukają? – zapytał Meto.– Ścieżki.– Jakiej znów ścieżki?– Musiałeś wczoraj odbiec naprzód, kiedy Forfeks o niej mówił.Do kopalni prowadzi jeszcze jedna ścieżka, rozpoczynająca się gdzieś przy via Cassia.Od dawna nie była używana i całkowicie zarosła.Katylina musi jej właśnie szukać.– Ale dlaczego? Przecież już był w kopalni.Nie odpowiedziałem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •