[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Kiedy ja chciałem grać z tobą uczciwie, Nid, ty po­częstowałeś mnie gadką o Pizarro i Cortezie.Delagard otworzył oczy.Były straszne: jak żarzące się węgle, płonące bólem.Ściągnął kącik ust w grymasie, który mógł być próbą uśmiechu.- Nie wściekaj się, doktorze.Byłem pijany.- Wiem.- Wiesz, jaki popełniłem błąd, doktorze? Wierzyłem w moje własne brednie.I w brednie Jolly'ego.I ojca Quillana.Quillan nakarmił mnie opowieściami o tym, że Ob­licze Wód to miejsce, gdzie boskie siły czekają, żebym sięgnął po nie ręką, a przynajmniej tak interpretowałem to, co mówił.I oto jesteśmy tutaj.Leżymy, spoczywamy w pokoju.Stałem tutaj całą noc myśląc, jak zbudowałbym port kosmiczny? Czym? Jak ktoś może mieszkać w tym zamęcie, nie tracąc zmysłów w ciągu pół dnia? Co bę­dziemy jedli? Czy będziemy chociaż mieli czym oddychać? Nic dziwnego, że Skrzelowcy tutaj nie przychodzą.To nie­szczęsne miejsce nie nadaje się do zamieszkania.I nagle wszystko zrozumiałem i stałem tu zupełnie sam, twarzą w twarz ze sobą, śmiejąc się z siebie.Śmiejąc się, doktorze.Tylko że to ja byłem obiektem tego żartu, a żart wcale nie był zabawny.Cała ta podróż to czysty obłęd, prawda, doktorze?Delagard chybotał się teraz w przód i w tył.Nagle Lawler pomyślał, iż pewnie wciąż jest pijany.Musiał gdzieś znaleźć kolejny schowek z brandy, którą popijał przez całą noc.A może przez kilka nocy.Był tak pijany, iż wydawało mu się, że jest trzeźwy.- Powinieneś się położyć.Dam ci środek uspokaja­jmy.- Pieprzę twój środek.Chcę, żebyś przyznał mi rację! To obłąkana podróż.Nieprawdaż, doktorze?- Wiesz, że tak właśnie myślę, Nid.- I myślisz, że ja też jestem obłąkany.- Nie wiem, czy jesteś, czy nie.Widzę jednak, że jesteś na krawędzi załamania.- To co, jeśli jestem? - zapytał Delagard.- Nadal jestem kapitanem tego okrętu.Ja nas w to wpędziłem.Ci wszyscy ludzie, którzy zginęli, zginęli z mojego powodu.Nie mogę pozwolić, aby jeszcze ktoś zginął.Ja odpowiadam za wydostanie nas stąd.- Jaki masz więc plan?- To, co musimy teraz zrobić - powiedział Delagard powoli i ostrożnie, z bezdennej otchłani zmęczenia - to obrać kurs, który wyprowadzi nas na zamieszkałe wody, dopłynąć do pierwszej napotkanej wyspy i błagać ich na wszystko, aby nas przyjęli.Jedenaścioro ludzi; zawsze znaj­dą miejsce dla jedenaściorga osób, obojętnie jak - według nich - będzie tam ciasno.- Według mnie brzmi to wspaniale.- Wiedziałem, że ci się spodoba.- Więc w porządku.Odpocznij trochę, Nid.My zaj­miemy się wszystkim.Felk zna się na nawigacji, my po­stawimy żagle i jeszcze przed wieczorem będziemy o sto kilometrów stąd, płynąc najszybciej jak zdołamy na jakąś wyspę, taką jak Grayvard.- Lawler popchnął lekko De­lagarda w stronę schodków wiodących w dół z mostka.- Idź.Zanim się przewrócisz.- Nie - powiedział Delagard.- Powiedziałem ci, wciąż jestem kapitanem.Jeśli mamy odpłynąć, to ze mną przy sterze.- Dobrze.Jak sobie życzysz.- To nie tego sobie życzę, ale to właśnie muszę zrobić.I jest coś jeszcze, czego chcę od ciebie, zanim odpłyniemy.- Co takiego?- Coś, co pozwoli mi pogodzić się z tą sytuacją.To całkowita klęska, prawda? Kompletne dno.Aż do dziś nigdy i w niczym nie doznałem porażki.Jednak ta katastrofa.to nieszczęście.Ręka Delagarda nagle zacisnęła się na ramieniu Lawlera.- Muszę znaleźć sposób, aby móc z tym żyć, doktorze.Wstyd.Poczucie winy.Ty nie sądzisz, że ja mogę mieć po­czucie winy, lecz cóż ty w ogóle o mnie wiesz? Jeśli prze­żyjemy tę podróż, każdy na Hydros będzie patrzył na mnie i mówił: Oto człowiek, który prowadził ten rejs, który spuścił z wodą pięć okrętów z ich załogami.I zawsze będą wspo­mnienia.Zawsze, ilekroć zobaczę ciebie czy Daga, Felka czy Kinversona - oczy Delagarda były nieruchome i płonące.- Masz jakiś narkotyk, który tłumi uczucia, prawda? Chcę, abyś mi go dał.Chcę się nim nafaszerować i nie trzeźwieć.Ponieważ w przeciwnym razie będę musiał zabić się, a tego nawet nie umiem sobie wyobrazić.- Narkotyki to również pewien rodzaj samobójstwa, Nid.- Oszczędź mi tych pobożnych bzdur, doktorze.- Mówię poważnie.Słyszysz opinię kogoś, kto całe lata faszerował się tym świństwem.To śmierć za życia.- Mimo wszystko lepsze to niż prawdziwa śmierć.- Być może.W każdym razie i tak nie mogę ci tego dać.Zużyłem resztki moich zapasów, zanim tu dopłynę­liśmy.Palce Delagarda boleśnie wpiły się w ramię Lawlera.- Kłamiesz.- Czyżby?- Wiem, że tak.Nie możesz żyć bez narkotyku.Bie­rzesz go codziennie.Myślisz, że nie wiem? Wszyscy o tym wiedzą.- Nic mi nie zostało, Nid.Pamiętasz, jak w zeszłym tygodniu byłem taki chory? Byłem na głodzie.Nie mam ani kropli.Możesz przeszukać moje zapasy, jeśli chcesz.Nic nie znajdziesz.- Kłamiesz!- Idź i zobacz.Możesz wziąć wszystko, co znajdziesz.Obiecuję.- Lawler zdjął rękę Delagarda ze swojego ra­mienia.- Posłuchaj, Nid.Połóż się i odpocznij [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •