[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W normalnych warunkach garkotłuk zbierał potrzebne do produkcji atomy z powietrza, ale warunki nie były zwyczajne, a ostatnio wymagali od urządzenia znacznie więcej niż zwykle, więc była to rozsądna profilaktyka.Po dłuższej chwili Silver wręczyła jej kubek kawy, zo­stawiając sobie solidną michę czegoś różowego.Prawdopo­dobnie syntetycznego shanda.- Gdzie Marco? - spytała Kin, starając się zignoro­wać zawartość michy.- Wyłączył nadajnik - poinformowała ją Silver.-Wiesz, on ma problemy.- Żartujesz?! On myśli, że jest człowiekiem, wiedząc, że jest kungiem, więc za każdym razem, gdy zachowuje się jak kung, jest mu wstyd.- Kungowie i ludzie to wariaci - oceniła uprzejmie Silver.- A on jest największy.Gdyby się przez chwilę zastanowił nad swoją sytuacją, zrozumiałby, że jest ona niemożliwa logicznie.- Wiem, nie jest fizycznie człowiekiem.- W głosie Kin słychać było rezygnację.- Tylko że kungowie wie­rzą, że istota jest zdeterminowana przez.Kin urwała nagle.A Silver uśmiechnęła się zachęcająco.- Dalej, bo prawie doszłaś do sedna.Kung wierzy, że w nowo narodzonego wnika pierwsza wolna dusza, ale Marco teoretycznie jest człowiekiem, a ludzie nie wie­rzą w takie przesądy.Ergo: musi być kungiem, skoro tak uważa.W uchu Kin rozległo się westchnienie - Marco może i wyłączył nadajnik, ale był wystarczającym paranoikiem, by nie wyłączać odbiornika.Kin uniosła głowę i dostrzegła odległy kształt na niebie, ale kątem oka za­uważyła, jak Silver mówi bezgłośnie:„Ignoruj go".Tak też zrobiła.- Pewnie ludzie Leiva rozpalili te ogniska - zmieni­ła temat.- Musimy być na uczęszczanym szlaku.- A zauważyłaś zmienności w strukturze morza?Tylko ślepy by nie zauważył.Z powierzchni dysku wylewały się stale miliardy ton wody, które jakoś musiały na nią wracać.Zakładając, że budowniczowie nie byli cudotwórcami i nie parali się magią, woda łapana była pod dyskiem w molekularne sito połączone z teleporterem.Proste, choć niewiarygod­ne.Odbiorniki teleporterów podłączono do pomp umiesz­czonych na morskim dnie i wszystko funkcjonowało bez wzbudzania podejrzeń.Dopóki funkcjonowało prawidłowo.W ciągu ostatniej półtorej doby kilkakrotnie przelaty­wali nad kolistymi połaciami gotującego się dosłownie morza - albo wpompowywano zbyt dużo wody, albo nie wszystkie pompy działały i funkcjonujące przeciążono.- Ciągle zapominam, że to tylko wielka maszyna - powiedziała cicho Kin.- Chyba zbyt ostro oceniasz budowniczych.Jeśli nie liczyć groźby uszkodzeń, to w takim kosmosie jak ten można całkiem wygodnie żyć.Można tu nawet rozwi­nąć nauki.- Pewnie, tylko jakie? Nauka to narzędzie do rozkrę­cenia wszechświata, ale tutejsza z założenia musi być pokrętna, bo pasować będzie wyłącznie do kosmosu dysku.Spróbuj sobie wyobrazić miejscowego astrono­ma usiłującego się domyślić, jak wygląda normalny wszechświat.Nie: dysk jest dobry wyłącznie dla religii.Silver zaprogramowała kolejną miskę różowego, w którego naturę Kin wolała się nie zagłębiać.Kin za­częła się rozbierać.- Myślisz, że to rozsądne? - spytała Silver.- Prawie na pewno nie.- Kin zachwiała się lekko, gdy wyspą zakołysała fala.- Ale prędzej mnie cholera weźmie, niż bez kąpieli będę się pociła w skafandrze.Oddałabym ładnych parę Dni za gorącą kąpiel.I goła powędrowała w stronę wody.Stanęła, gdy kolejna fala silniej zakołysała wyspą, omal nie zwalając jej z nóg.Zakołysała wyspą?!Rzuciła się ku skafandrowi, gdy Marco zanurkował, wyjąc coś po kungijsku.Fala obmyła jej stopy, następna sięgnęła pasa i przewróciła.Przez pianę dostrzegła Silver i garkotłuka startujących pionowo w górę, a potem przykryły ją zielone fale, dokładnie w chwili gdy złapa­ła skafander.Który znowu zaczął ściągać ją w dół, ob­ciążony zasilaczem i resztą sprzętu.Tuż obok woda eksplodowała chmurą bąbelków, wśród których przemknął Marco, i po długiej niczym wieczność sekundzie skafander pociągnął ją gwałtow­niej, ale tym razem w górę.Z wody wyskoczyli w nastę­pującej kolejności: Marco-skafander-Kin.W górze czekała Silver, ale kung nie zwolnił - zrobił to dopiero na jakichś dwustu metrach i tam też roze­grała się dzika pantomima i w końcu udało im się wsa­dzić zamarzającą Kin do skafandra.Gdy włączyło się wewnętrzne ogrzewanie, Kin tak szczękała zębami, iż nie mogła mówić.Kiedy przestała szczękać na tyle, by dało się ją zrozumieć, wewnątrz skafandra panowała temperatura jak w saunie.- Dziękuję, Marco, sama bym nigdy nie.- Popatrz w dół - przerwał jej Marco [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •