[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Właśnie się zameldowała.— Jestem jej tłumaczką.Z niemieckiego.Recepcjonistka leciutko wzruszyła ramionami.— Tak? Pani Lieselotte Keller, a właściwie Keller-Tschudi, przyleciała z Genewy.I mówi po francusku.Grom z jasnego nieba nie przestraszyłby Agaty tak, jak to zrobiła informacja dziewczyny z długopisem w palcach.— Tschudi? — wyjąkała.— Tak.Dlaczego panią to dziwi? Nazwisko po mężu.Agata z kamiennym uśmiechem wycofała się.Marzyła, by jak najszybciej opuścić hotel.Już nie chciała telefonować do JFK.Nie mogła wprost uwierzyć, że nie miał nic wspólnego z nagłym przylotem kuzynki do Krakowa.A zatem jest żoną profesora.To wiele wyjaśnia.JFK nie pisnął o tym ani słowa.Zatem.oboje chcą odzyskać kamień.Bo obydwoje czują się do tego upoważnieni.Czarownica i nazista! Oto przodkowie tej pary!Tak! — myśli jak błyskawice przelatywały przez mózg — wszyscy się tu zbiegną.Jak sępy.O ile, naturalnie, nie zostaną gdzieś po drodze przez kogoś uduszeni.Jak Tom, Jeremy.Boże, ta klątwa może zabić i mnie!Godzinę później siedziała w Inter-City do Warszawy.Trzykrotnie, w myślach, zmieniała plany.Jacek zna mój stołeczny adres.Jak się zorientuje, że zwiałam, domyśli się, że wśród szpargałów cioci Łucji znalazłam diament.Razem z kuzynką Lieselotte będą mnie śledzić krok po kroku.Zawiadomią profesora.A on już ma swoje sposoby i pieniądze, by posłać za mną jakieś gończe psy.Zawodowego killera.Co to dla nich! Tylko w lokalnej prasie ukaże się mała wzmianka, taki „michałek” o nie znanej nikomu Polce, uduszonej przez nieznanych sprawców w warszawskim mieszkaniu na piętnastym piętrze wieżowca.Codzienność, jakich wiele.Siedemnaście milionów dolarów na dnie torby z paryskich soldów sprzed dziesięciu lat.Ludzie, to się w głowie nie mieści!Pociąg pędził na północ przez mazowiecką równinę.Każdy, kto wchodził do przedziału, mógł być potencjalnym złodziejem-zabójcą.W mieszkaniu, do którego wsunęła się ostrożnie, prawie na palcach, stał upał i zaduch.Ale nie odważyła się otworzyć drzwi balkonowych.Jeśli ktoś obserwuje dom z zewnątrz.nie zapaliła też światła.Nawet wieczorem.Nie ruszyła zasłon, choć księżyc w pełni przeszkadzał jej, nie dając zasnąć.Nigdy nie spała w czasie pełni.Nazywano ją od szczenięctwa „księżycowym dzieckiem”.— Jezus, Maria! — szeptała, przewracając się w rozgrzanej pościeli — a jeśli ja rzeczywiście jestem czarownicą? Taką samą jak ta, którą przodkowie profesora Tschudiego spalili na stosie w miasteczku Glarus? Rude włosy, zielone oczy i pieprzyk w kąciku ust.Zasnęła koło czwartej nad ranem, wierząc, że postać w brązowym habicie kiwa ku niej piszczelem.A z sufitu, w czerwcowy poranek, pada biały, gęsty śnieg.Topiąc się u nóg tapczanu w wielką, czarną kałużę wody.Śniadanie jadła w najgwarniejszej kawiarni Warszawy, przyciskając dłonią kieszeń, w której była kula.Kieszeń zapiętą na cztery agrafki.Najlepiej czuła się wśród ludzi.No — myślała — tu nikt nie podbiegnie z linką lub sznurem, by mnie udusić na oczach setki jedzących ludzi.Tylko co dalej?Otworzyła gazetę i pierwsze, co rzuciło jej się w oczy, to artykuł w dziale kulturalnym: Po przeszło dwóch tysiącach lat uczeni z American Oriental Sotiety, wspomagani przez Uniwersytet Hebrajski w Jerozolimie, są o krok od odkrycia grobu słynnej królowej Saby.Ekipa archeologów z doktor Samantha York na czele odkopała pięć dni temu, na pustyni arabskiej, zespół skalny oznakowany wyrytym symbolem sabejskiego boga Almaqah.Zapewne tam znajduje się grób królowej, która, jak wspominają o tym zapisy źródłowe, zmarła w drodze powrotnej z Palestyny do swego kraju.Wracała przez Derb el Arabain — słynną droga „czterdziestu dni”.Wcześniej piękna i młoda władczyni, lądowała ze swoja flotylla w zatoce Akaba.Tu znajdowały się zakłady obróbki miedzi króla Salomona, stąd wypływały jego statki w dalekomorskie rejsy.— przerwała czytanie.Pomieszanie z poplątaniem! — szepnęła, opróżniając filiżankę.Oni wszystko zawsze przekręcą, ci niedouczeni dziennikarze! Nie ma żadnego dowodu na to, że Bilqis przypłynęła morzem! Są za to dowody, i to niepodważalne, że do Jeruszalaim, świętego miasta Judejczyków, przybyła na grzbietach wielbłądów!Agata wiedziała, że czas nadszedł.Że musi natychmiast udać się na skrawek Pustyni Śmierci.Jednego tylko nie wiedziała: jak to zrobić.Wizy pobytowej wymagali zarówno Izraelczycy, jak też Jemeńczycy.Nie wspominając o Saudyjczykach.I na dodatek te ogromne koszty! Na swoim koncie w Banku PKO SA miała niespełna dwa tysiące dolarów.Piekielnie mało, by przelecieć samolotem do Dahrajnu.I wynająć przewodników.Bo tylko tak można się było dostać na skraj pustyni.Cuda się nie zdarzają.Chyba że jest się pod opieką tajemnych sił.Nad głową Agaty rozległ się radosny okrzyk:— Tu jesteś! A my cię szukamy!Spojrzała w górę i dostrzegła siwiejącą czuprynę Marka, kolegi ze studiów, dziś docenta Instytutu Orientalistycznego na Uniwersytecie Warszawskim.— Nie widziałam cię całe wieki.Dlaczego mnie szukasz? Usiądź i napij się kawy.Zapadł w fotelik.— Byłaś na konferencji w Szwajcarii, prawda? Wszyscy się dziwili, dlaczego zaproszono właśnie ciebie.— Sama się dziwiłam.Ale, przyznaję, poznałam interesujących ludzi.Tłumaczyłam ich książki.Spójrz na ten artykuł: mowa w nim o Samancie York.Była w Sankt Moritz.I parę innych osób.Marek mrużył oczy z lubością.Kawa była doskonała.— Wszystko to wiem.Wczoraj dostaliśmy telegram z Genewy.— Nie kończ! — zawołała, ścisnąwszy mocniej wewnętrzną kieszeń wiśniowej spódnicy.— Od profesora Tschudiego?— Więc wiesz? To dlaczego nie odbierasz telefonów? Profesor przekazał ci bilet do Kairu.Przez Frankfurt.I jakieś pieniądze.Czekają na ciebie w kairskim hotelu Sheraton.Powiedz prawdę: czym ich tak zauroczyłaś?Pokręciła głową.Czuła szum w uszach i ból tuż nad prawą skronią.Tak zwykła nadchodzić migrena.Cierpiała na nią, gdy spadało gwałtownie ciśnienie lub kiedy przeżywała szczególnie silne stresy.— Nie wiem, Marek.Mówiłam ci: tłumaczyłam książki Tschudiego, Samanthy, Aurelii Levy.może dlatego chcą, bym razem z nimi spojrzała prosto w oczy królowej.— Jakiej królowej? O czym ty mówisz?— Bilqis.Tak miała na imię.Są o krok od odkrycia jej grobu.Ale nikt z was się przecież tym nie zajmuje.Marek podrapał się za uchem.— Prawdę mówiąc, nikt z polskich uczonych nie wierzył, że ta kobieta istniała naprawdę.Sądziliśmy, że jest legendą.Jak cała Biblia.Sama przyznasz, że nie można traktować Ksiąg Salomonowych jako historycznego źródła!Agata pokiwała głową.— Faktem jest, że nikt w Polsce nie zajmuje się archeologią tych terenów.Zbyt też mało wiecie o zwojach z Qumran.Kościół katolicki interpretuje je po swojemu, chcąc uratować doktrynę.Niektóre fragmenty zwojów zostały ukryte przed naukowcami.Ale Aurelia dotarła do pewnego hiszpańskiego klasztoru.Mnisi też potrzebują szczególnie wysokich.datków.Spojrzał na nią, smakując ostatni łyk.Czarny i gęsty [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •