[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że umiera.Jego twarz wyglądała tak, jakby na czaszkę naciągnięto kawałek cienkiej, przezroczystej niemal skóry.Kiedy kaszlał, krew wypływała mu z ust, plamiąc liście obok.Nie mogłem tak po prostu odejść i zostawić go, bez względu na to, jakie niebezpieczeństwo groziło mi ze strony chicleros.Pozostałem więc, próbując dodać mu otuchy.Nie chciał jeść ani pić i przez pewien czas majaczył.Po jakiejś godzinie przyszedł jednak do siebie na tyle, by mówić z sensem.— Czy był pan kiedyś w Tucson, panie Wheale? — zapytał.— Nie, nie byłem — odparłem.— A na imię mi Jemmy.— Czy będziesz może w Tucson?— Tak, Harry, pojadę do Tucson.— Odwiedź tam moją siostrę.Powiedz jej, czemu nie wracam.— Zrobię to — powiedziałem cicho.— Nigdy nie miałem żony ani dziewczyny, nikogo na poważnie.Chyba za często byłem w drodze.Ale z siostrą byliśmy sobie naprawdę bliscy.— Pojadę do niej.Opowiem jej o wszystkim.Skinął głową i zamknął oczy.Milczał.Po półgodzinie miał atak kaszlu i z ust wypłynął mu duży strumień czerwonej krwi.Po dziesięciu minutach zmarł.Rozdział 37Ścigali mnie jak charty lisa.Nigdy nie przepadałem za rozrywkami polegającymi na zabijaniu zwierząt, a te doświadczenia pogłębiły jeszcze moją niechęć i pozwoliły mi uzmysłowić sobie, jak to wygląda z pozycji ściganej zwierzyny.Moje szansę pomniejszał również fakt, że nie znałem terenu, podczas gdy psy były u siebie.Było to nerwowe i bardzo męczące zajęcie.Zaczęło się wkrótce po śmierci Harry'ego.Niewiele mogłem zrobić z jego ciałem, chociaż nie chciałem go zostawić leśnym padlinożercom.Zacząłem kopać grób, używając maczety Harry'ego.Ale tuż pod powierzchnią natknąłem się na litą skałę i musiałem zrezygnować.W końcu ułożyłem go z ramionami skrzyżowanymi na piersiach i pożegnałem się.Był to oczywiście błąd, podobnie jak i próba wykopania grobu.Gdybym zostawił Harry'ego tak, jak umarł, leżącego jak ciśnięty tobół u stóp drzewa, to może wyszedłbym z tego bez szwanku.Znaleziono by ciało zabitego chiclero, a potem nieco dalej ciało Harry'ego.Gdybym go nie ruszał, ludzie Gatta mogliby nawet nie domyślić się mojego istnienia.Ale umarli nie usiłują wykopać sobie grobu ani nie układają się tak starannie w oczekiwaniu na swój koniec.Rezultat był wiadomy — urządzono polowanie.Może się zresztą mylę, gdyż zabrałem zabitemu chiclero tyle rzeczy, ile tylko się dało.Były dla mnie zbyt cenne, by je zostawić.Wziąłem więc strzelbę, tobołek, opróżniłem kieszenie, zabrałem bandolier wypełniony nabojami i dobrą, nową maczetę, ostrą jak brzytwa i dużo lepszą niż te, których używałem.Zdarłbym też pewnie jego odzież, by się w nią przebrać, gdybym nie usłyszał zbliżających się głosów.Opanował mnie strach i wślizgnąłem się do lasu.Postanowiłem oddalić się od tych głosów tak daleko, jak tylko było to możliwe.Nie wiem, czy ciało odkryto wówczas, czy może później, gdyż uciekając w pośpiechu zupełnie straciłem orientację.Pamiętałem tylko, że szlak Gatta do Uaxuanoc znajdował się gdzieś na zachodzie, ale gdy sobie to uświadomiłem, było już zbyt ciemno, by to wykorzystać.Spędziłem więc noc na drzewie.Może to dość dziwne, ale czułem się lepiej niż kiedykolwiek od czasu rozbicia helikoptera.Miałem żywność i niemal trzy kwarty wody.Nauczyłem się też poruszać w tym lesie.Nie wycinałem bezsensownie przejścia maczetą tam, gdzie nie było to konieczne.Poza tym jeden człowiek może przecisnąć się w miejscu, gdzie dwóch już nie da rady.Szczególnie jeśli jeden z nich jest chory.Biedny Harry, bez niego byłem swobodniejszy i sprawniejszy.W dodatku miałem strzelbę.Nie wiedziałem, co prawda, do czego może mi się przydać, ale zatrzymałem ją dla zasady.Następnego ranka, gdy tylko się trochę rozwidniło, skierowałem się na zachód z nadzieją na dotarcie do ścieżki.Przebyłem cholernie długą drogę i doszedłem do wniosku, że popełniłem straszliwy błąd.Wiedziałem, że jeśli nie odnajdę tej ścieżki, to nigdy nie trafię do Uaxuanoc, a kiedy skończy mi się żywność i woda, moje kości pozostaną na zawsze w tym lesie.Mój niepokój był więc usprawiedliwiony.Nie znalazłem ścieżki, natomiast niemal oberwałem kulą w chwili, gdy ktoś krzyknął i wystrzelił do mnie.Kula poszła wysoko nade mną, ścinając liście z krzaka.Wziąłem nogi za pas i pędem wyniosłem się stamtąd.Od tej chwili zaczął się dziwny, prowadzony jakby na zwolnionych obrotach pościg w wilgotnym, zielonym półmroku leśnego poszycia.Zarośla były tak gęste, że można było stać obok kogoś i wcale go nie widzieć, jeśli tylko zachowywał się cicho.Wyobraźcie sobie labirynt Hampton Court1, umieszczony wewnątrz jednej z wielkich, tropikalnych cieplarni w Kew2, w którym znalazłoby się kilku uzbrojonych drani o krwiożerczych instynktach, a w samym środku — siebie — obiekt ich niemiłej sercu uwagi.Poruszałem się tak cicho, jak tylko potrafiłem, ale moja wiedza o leśnych podchodach pochodziła jeszcze z książek Fenimore'a Coopera, chyba więc nie byłem najlepszy w roli Sokolego Oka.Na szczęście chicleros też nie byli lepsi.Tłukli się dookoła i pokrzykiwali na siebie, strzelając na oślep.Po chwili udało mi się opanować strach i zaczęło we mnie narastać przekonanie, że jeśli zaszyję się w gąszczu i po prostu stanę nieruchomo, to mogę ujść pogoni równie dobrze, jak biegnąc dalej.Tak też zrobiłem.Stałem zasłonięty liśćmi, zaciskając spocone dłonie na strzelbie, dopóki nie umilkły odgłosy pościgu.Nie ruszyłem się od razu.Największym niebezpieczeństwem był dla mnie człowiek inteligentniejszy od innych, który zrobiłby to samo co ja, to znaczy czekałby w bezruchu, aż mu się nawinę pod rękę.Odczekałem więc jeszcze jakąś godzinę i ponownie skierowałem się na zachód.Tym razem odnalazłem ścieżkę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-
Menu
- Index
- Morris Desmond Naga malpa (SCAN dal 886)
- Morris Desmond Naga malpa
- Morris Desmond Zachowania intymne (2)
- Morris Desmond Zachowania intymne
- Makuszynski Kornel List z tamtego swiata (SCAN dal
- Bagley Desmond Pulapka
- Bagley Desmond Pulapka (2)
- Bear Greg Wiecznosc
- Professional Feature Writing Bruce Garrison(1)
- Baldacci Dav
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- anieski.keep.pl