[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.No pewnie, że powinna.- Nie wiem, co możemy na to poradzić.- Sięgnął po kurtkę leżącą narozścielonym łóżku.Chciał uspokoić synka.- W każdym razie nie teraz.Ale jeślichcesz, postaram się czegoś dowiedzieć.- Nie wiesz, gdzie jest? - W tej chwili? Nie.- Serce mu się ściskało.Szczerze mówiąc, liczył, że Leannajuż nigdy się tu nie pojawi.Wolałby, żeby syn dorastał bez niej, bo na pewnozepsułaby mu dzieciństwo.A może przemawia przez niego egoizm? Może lepiej, żeby poznał matkę,choćby kłamczuchę, która odeszła od niego bez słowa?- Czasami ja też chciałbym z nią porozmawiać - mruknął Trace, choć było towierutne kłamstwo.- Ale ja chciałbym teraz.- Postaram się ją odnalezć, tylko tyle mogę ci obiecać.A teraz chodzmy już,Tilly i Ed na nas czekają.- Obiecujesz? - dopytywał się Eli.Nie miał zamiaru mu odpuścić.- Obiecuję.- Obiecał, choć wiedział doskonale, że nic dobrego z tego niewyniknie.Pomógł małemu włożyć kurtkę.Zdrowa rączka bez problemu mieściła sięw rękawie, ale z drugiej strony pusty rękaw powiewał smętnie nad gipsem.Eli miałna sobie ocieplaną bieliznę, bluzę z długim rękawem i puchową kamizelkę, więc niezdąży zmarznąć przez te kilka chwil na dworze.Mocował się z zamkiem kurtki, alepo chwili dał sobie spokój.Przecież państwo Zukov mieszkają tuż obok.Zazwyczajspędzali Zwięto Dziękczynienia tylko we dwóch.Grali w różne gry, oglądalitelewizję i jedli uroczystą kolację, którą zamawiał na wynos w Wild Will's, swojejulubionej restauracji, ale w tym roku postanowił skorzystać z zaproszenia starszychsąsiadów.Uznał, że Eli pewnie ma już dosyć siedzenia w domu i dobrze mu zrobizmiana otoczenia.Zwłaszcza teraz gdy dowiedzieli się o śmierci pani Wallis.Teraz, kiedy schodzili z piętra, zastanawiał się, czy dobrze zrobił.Pokręciłgłową.Dzisiaj Eli nie po raz pierwszy pytał o matkę - ani nie ostatni.Ilekroć jednakpojawiał się temat Leanny, coraz trudniej było mu odpowiadać szczerze na bolesnepytania.Najwyższy czas przywyknąć.To nie będzie łatwiejsze z czasem.Szli przez kuchnię.Sarge ułożył się na ulubionym miejscu pod stołem.Na ichwidok zamachał radośnie ogonem.Eli i Trace wzięli czapki i rękawice z wieszakaprzy drzwiach.- Powinna zadzwonić.- Eli myślał intensywnie, co zdradzał mars na jego buzi.-Do mnie.- Owszem, powinna.- Trace usiłował od początku być wobec niego uczciwy,choć to nie zawsze było łatwe, zwłaszcza przy bardziej skomplikowanychpytaniach. - A ty? Możesz do niej zadzwonić? Teraz?Krew zastygła mu w żyłach.Powoli założył kurtkę.- Nie wiem - odparł, patrząc synowi w oczy.- Myślę, że lepiej będzie, gdy to onasię odezwie.Wie, gdzie nas szukać.- Musisz do niej zadzwonić.Może jest ranna.Może nie żyje, jak pani Wallis!- %7łyje - zapewnił Trace.- Skąd wiesz?- Gdyby coś jej się stało, ktoś by nas zawiadomił.- Nasadził kowbojski kapeluszna głowę.- A jeśli nie ma naszego numeru?Trace położył synkowi ręce na ramionach.Nawet w ciepłym, zimowym ubraniuEli wydawał się drobny i kruchy.- Po Zwięcie Dziękczynienia zadzwonię do niej.- Powiedz jej, żeby wróciła.- Porozmawiam z nią.Eli, to nie takie proste.- Dlaczego nie? Trace westchnął.- Bo.bo dorośli zawsze wszystko komplikują.Eli wysunął brodę do przodu.- A nie powinni.- Pewnie nie.- Otworzył drzwi na werandę i do domu zaraz wtargnął zimowychłód.- Powinna tu być.- Powinna, ale jej nie ma - uśmiechnął się z trudem.- Ale my, ty i ja, jesteśmy,prawda? - Palcem w rękawiczce uniósł podbródek małego.- Prawda?- Tak - mruknął Eli bez przekonania i po raz kolejny Trace złapał się na tym, żew myślach przeklina byłą żonę za to, że tak zraniła synka.- Już dobrze? - zapytał, wiedząc doskonale, że to nieprawda.Eli wzruszyłzdrowym barkiem.Trace wziął go za rączkę i sprowadził ze schodów.- Dobra, chodzmy do Tilly i Eda.- Brnęli przez śnieg do pikapa.- Zdaje się, żeTilly wspominała coś o tym, że chciałaby zagrać partyjkę w warcaby.- Przegra - stwierdził Eli.- Gadanie.- Zobaczysz! - Po raz pierwszy tego dnia Eli prawie się uśmiechnął. - Nie ja mam zobaczyć, tylko ona.- Widząc, że kolejna emocjonalna burzazostała zażegnana, podsadził synka do kabiny.Chłopiec potrzebował matki, ale niebędzie przecież szukał kobiety tylko po to, by pomogła mu go wychować.Nie ma takiej potrzeby.Przez moment wrócił myślami do tej lekarki, Acacii Lambert.Miała kasztanowewłosy, jak Leanna, i taki sam szeroki uśmiech - i na tym kończyły się podobieństwa.Leanna miała oczy niebieskie, a Kacey -zielone, z inteligentnym błyskiem.Myślał o niej, zastanawiał się, jak spędza Zwięto Dziękczynienia i pokonującsamochodem krótki odcinek drogi do sąsiadów, poczuł żal na myśl, że tak rzadko sięwidują.- Idiotyczne - mruknął i skręcił z odśnieżonej szosy w wyboistą drogę.Naposesji Zukovów stało już kilka samochodów.- Co? - zapytał Eli.- A nic, tak sobie myślałem - powiedział i zaparkował pod zimową jabłonką [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •