[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Inaczej niż w książkach oSherlocku Holmesie, w Klubie Pickwicka niewiele się działo.Jak dotąd nikogo jeszcze nie zamordowano.- Mądry chłopak - powiedział z uznaniem sierżantMoules.- Sam to czytałem, ale nie będąc w twoim wieku.Ilety właściwie masz lat?- Osiemnaście, panie sierżancie - skłamał natychmiastJoe.- Bujać to my, ale nie nas, chłopie.Gdybyś miałosiemnaście, nie trzymaliby cię w tym obozie.- No, więc czternaście, panie sierżancie.- Kiedy tych smarkaczy odsyłają do domu? - zwrócił sięsierżant Moules do kaprala.- Oj, naprawdę nie mam pojęcia, sierżancie.Czekamy napotwierdzenie z kwatery głównej.- Równie dobrze już mogło przyjść do centrum łączności- zauważył sucho sierżant.- Czy mógłbym sobie wypożyczyćJoego na parę dni, aż dostanę kogoś na stałe? W tej chałupiesą dwa rowery, tak że mógłby mi rozwozić wiadomości.- Bardzo bym chciał, panie sierżancie! - zawołał Joe zprzejęciem.Obozowe życie było nudne.Właściwie nie mielitam nic do roboty oprócz słuchania wykładów, zwykle na tensam temat: religii albo higieny.Był jeden o tym, żeby siętrzymać z daleka od  cudzołożnic", okropnie śmieszny.-Ale.a co z moim kolegą, Albertem Lloydem? Nie mogępójść i zostawić Albiego.- Zrobisz to, co ci się każe, Rossi - prychnął kapral, alesierżant Moules powiedział beztrosko:- Pozwólcie, kapralu, pójść też i temu Albiemu, jeżelizechce.Może mi pomagać w sprzątaniu chaty, w gotowaniu, na przykład.Mówiąc prawdę, leń ze mnie, nie umiemgospodarować.A teraz będę wdzięczny, jeżeli za kilka godzinprzygotujecie mi dokumenty obu chłopców.Dziś ranopodwiozła mnie tu ciężarówka z zaopatrzeniem: będziewracała gdzieś o wpół do czwartej.- Sierżant rzucił wesołookiem na Joego.- A co do ciebie, kolego, i twojegoprzyjaciela Albiego, to możecie obaj pakować manatki.* * *Joe bardzo polubił pracę posłańca.Uwielbiał pusty wiejskikrajobraz, przez który pędem przejeżdżał.To mu dawałopoczucie swobody, jakiego nigdy przedtem nie doznał: czułsię, jakby był jedynym człowiekiem na świecie.Ulubioną porądnia był dla niego wczesny ranek, kiedy słońce stało tuż nadhoryzontem - naprawdę mógł widzieć horyzont, co wLiverpoolu było niemożliwe - a także drzewa i krzaki, zktórych kapała rosa, i wszędzie pachniało świeżo ziemią inaturą.Joe wyobrażał sobie, że tak właśnie musiała pachniećziemia na samym początku, jeszcze zanim zbudowano fabryki,które całe niebo zasnuły dymami z kominów.Zwykle jezdził do miejscowości o nazwie Loos, gdzietoczyły się walki, albo do obozu, w którym przedtem mieszkałz Albiem.Rzadko spotykał w drodze jakiś pojazd, a jeżeli już,to z reguły wojskowy: brytyjski albo francuski.W takimwypadku zarówno pasażerowie pojazdu, jak i Joe byli takprzejęci nawzajem swoim widokiem, że się nie obywało bezpotężnej porcji okrzyków, pozdrowień i trąbienia.Joe zsiadałz roweru i machał ręką, aż pojazd mu znikał z oczu, a rękadrętwiała.Czasami spotykał konia z jezdzcem albo parę zwierzątciągnących jakieś rolnicze maszyny, jak pługi, czy coś w tymrodzaju.Te z reguły należały do Francuzów.Większość z nichopuściła swoje wiejskie domy i gospodarstwa, które terazmijał: nic dziwnego, skoro armia niemiecka była niedaleko. Tylko kilku Francuzów uparło się zostać i opiekować swoimkawałkiem ziemi, żeby nie zarósł chwastami.Joe nie mógł się doczekać, kiedy opowie mamie o swoichprzygodach posłańca.Ciągle myślał o napisaniu listu, ale nocemu teraz schodziły na grze w karty z sierżantem Moulesem iAlbiem, na opowiadaniu sobie nawzajem historii z życiakażdego z nich w starym, poczciwym Liverpoolu i w Bolton -no, i na dyskusjach na temat piłki.Sierżant miał żonę -wiedzmę imieniem Emily, która go zamęczała na śmierćswoim zrzędzeniem tam, w Bolton.Kiedy Joe dotarł już do celu, zawsze był gorąco witanyprzez wszystkich.Pomiędzy żołnierzami istniało prawdziwekoleżeństwo i wzajemne ciepło.W końcu każdy z nich tkwiłw tym tak samo jak reszta, co było gwarancją najlepszejprzyjazni.Zawsze się znalazł ktoś, kto wziął Joego pod swojeskrzydła, poczęstował kubkiem herbaty i porządnymjedzeniem - zależnie od tego, co akurat zjedli albo niebawemmieli zjeść - po czym odsyłano go z powrotem do centrumłączności w Saint - Omer.Pewnego ranka, w dwa tygodnie po ich przeniesieniu - bote  parę dni", na które sierżant sobie wypożyczył chłopaków,rozciągnęło się już w tygodnie - akurat był w drodzepowrotnej, kiedy chwyciło go nagle dokuczliwe pragnienie,więc postanowił, że się zatrzyma przy najbliższej zagrodzie ipoprosi o wodę, o ile tam kogoś znajdzie.Bardziejprawdopodobne było, że zagroda będzie pusta, a wtedy możeprzecież sam sobie wziąć wody z kranu na podwórzu.Najbliższym miejscem była rozwalająca się chałupa zparoma budynkami z tyłu.W oknach wisiały zasłonki, ale napukanie Joego nikt nie odpowiedział.Jak przypuszczał, natyłach domu znalazł kran.Właśnie wlewał sobie do ust zimnąwodę, kiedy usłyszał jakiś dzwięk, coś, co przypominałożałosną czkawkę. Ugasiwszy pragnienie, rozejrzał się, szukając zródła tegodzwięku, i ku swemu przerażeniu zobaczył, że właścicieledomu nie tylko zostawili tam psa, ale go przywiązali do słupaprzed niewielką stodołą.Był to owczarek collie, ale napierwszy rzut oka przypominał już teraz tylko kłąb białej izłotobrązowej sierści, rzuconej na kamienie.Joe ukląkł obok niego.- Cześć, staruszku.- wyszeptał.Pies z trudem otworzył przekrwione oczy i znowu wydałten czkający odgłos.- No cóż.nie zostawię cię tu przecież, jak sądzisz?Podniósł zwierzę z ziemi - było leciutkie niczym piórko.Odwrócił psa tak, że leżał mu w ramionach jak dziecko, izostał nagrodzony czułym trąceniem w brodę.- Ale jak ja cię stąd zabiorę?Nie bardzo dałby radę jechać na rowerze, taszcząc psa.Zaniósł stworzenie pod kran, tak że strumień wody lał mu sięprosto do pyska.Pies pił i pił, aż do wyczerpania.- Zajrzyjmy teraz do tej stodoły - mruknął Joe.Stodoła miała tylko trzy ściany i połowę dachu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •