[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Dlatego, Twardzielu, że tam, skąd pochodzę, tylko pijacy są na tyle głupi, żeby bronić prawa.Opuścili salę w mniej spektakularny sposób niż żółwie.Przy południowym wyjściu niespodziewanie natknęli się na Charliego, który właśnie w tej chwili kończył kolejny obchód.— Och.Roberta! — Ucieszył się na widok Miri.— Chyba nie powiesz, że chcesz uciec bez ostatniego tańca?Jej brat odwrócił się błyskawicznie, miękkim kocim ruchem, i spojrzał mu prosto w oczy.Dziewczyna uśmiechnęła się i pokręciła głową.— Nie dam rady, Charlie.Jestem zupełnie wykończona.Trup.Nieboszczyk.— Wskazała na rozbawionych gości.— Znajdź sobie kogoś wśród żywych.— Zobaczymy się jeszcze? — spytał najbardziej sentymentalnym tonem, na jaki potrafił się zdobyć.Roześmiała się, wzięła brata pod ramię i pociągnęła go w stronę wyjścia.— Jeżeli dobrze mnie poszukasz.— rzuciła na odchodnym.— Pilnuj się, Charlie.— I ty też, Roberto — mruknął w pustą przestrzeń.Odwrócił się i podjął przerwaną wędrówkę.ROZDZIAŁ DZIEWIĄTYNa stoliku pośrodku pokoju stały dzbanki z kawą i herbatą, śmietanka, cukier, filiżanki i patera z ciastkami.Obok ustawiono dwa najmiększe fotele.Miii roześmiała się na ten widok.— Tylko najgorszy kłamca może twierdzić, że Anioł Stróż nie istnieje.— Usiadła i nalała sobie filiżankę kawy.— Chcesz coś?Val Con skinął głową.— Poproszę herbatę.— Nie lubisz kawy? — spytała, żonglując nakryciami.— Szczerze mówiąc, nie bardzo — odparł.Usiadł tak, żeby widzieć drzwi i sięgnął po filiżankę.— Cierpisz na manię prześladowczą? — mruknęła i nie czekając na odpowiedź, zapytała: — Ile w zasadzie wypiliśmy?Val Con uważnie przyjrzał się herbacie, uznał, że jest za gorąca i odstawił filiżankę na stolik.— Na nas poszły aż trzy butelki.— Trzy! To nic dziwnego, że zachowuję się jak potłuczona.Jutro z rana łeb mi będzie pękał.A może już jest jutro?— Za parę minut.Spojrzał na nią badawczym wzrokiem.Zauważył napięte mięśnie wokół oczu i wymuszony uśmiech.Miri jakby wyczuła, co kryło się za tym spojrzeniem, bo nagle gwałtownie poruszyła głową i odrzuciła włosy na plecy.— Musimy porozmawiać.— Proszę bardzo — zgodził się uprzejmie.— Zaczynaj.Przez jej twarz przemknął przelotny uśmiech, lecz zaraz spoważniała.— Nie polecę z tobą na Liad, Twardzielu.Mówię ci to zupełnie szczerze.Lubię się właśnie taką, jaka jestem.Lubię swój wygląd i na razie nie będę niczego zmieniać.Siorbnęła kawę i syknęła, bo oparzyła się w język.Postawiła filiżankę na stoliku.— To pewnie brzmi potwornie głupio w uszach kogoś, kto na zawołanie ma na podorędziu trzy różne tożsamości.Ale ja jestem tylko głupią najemniczką.Nie chcę być nikim innym.Koniec, kropka.Wielkie dzięki za propozycję, lecz nie zamierzam z niej skorzystać.Val Con siedział leniwie, z oczami utkwionymi w jej twarzy, rękami zwieszonymi przez poręcze fotela, i nogą założoną na nogę.Miri odczekała chwilę, a potem pochyliła się nad stolikiem.— Teraz twoja kolej — powiedziała cicho.Zrobił zdziwioną minę.— Czekam na resztę.— Naprawdę? — zapytała bez cienia złośliwości i westchnęła.— W takim razie, posłuchaj dalej.Jestem ci bardzo wdzięczna za okazaną pomoc.Zjawiłeś się we właściwym miejscu i we właściwym czasie.Gdyby nie ty, to na pewno gryzłabym już ziemię.Jak ci się mam odwdzięczyć? Najlepiej będzie, jak odejdę, to też ci uratuje życie.Jutro odbiorę forsę od Murpha i zniknę.Cicho i spokojnie.Samochód mi niepotrzebny, więc zwolnij z dyżuru Trzonka.I jeszcze raz podziękuj Szlifierzowi, że chciał mnie wziąć na statek.Podniosła do ust filiżankę.Kawa była już nieco chłodniejsza.— Dzięki tobie — podjęła przerwany wątek — nie muszę bać się Juntavas.Już mnie nie znajdą.Wyjadę stąd, zanim ktokolwiek z nich się spostrzeże.Dam sobie radę.Przez całe życie byłam zdana wyłącznie na siebie.Jak do tej pory, nic mi się nie stało.Val Con przymknął powieki i słuchał w milczeniu.Kiedy umilkła, westchnął i otworzył oczy.— Miri.Jeśli się będziesz trzymać tego planu, to twoje szansę na ucieczkę wyniosą dwa procent.Jeden do pięćdziesięciu.Masz też trzydzieści procent szansy, że dożyjesz do jutra, do tej samej pory.Trzy do dziesięciu.Szansa przeżycia kolejnej doby spada o dziesięć procent.— To ty tak twierdzisz! — burknęła z narastającym gniewem.— Właśnie! — odciął się z niemniejszą siłą.— A dlaczego? Bo wiem, co mówię! Może słyszałaś, że przeszedłem specjalne szkolenie? Wspominałem ci o tym? Potrafię liczyć.kalkulować, jeżeli wolisz.Określam szansę na podstawie faktów i drobnych wskazówek, rejestrowanych przez moją podświadomość.Nie masz pojęcia, ile danych przepływa przez moją głowę.Skoro mówię, że do jutra zginiesz, jeśli odrzucisz moją pomoc, to musisz mi uwierzyć.— Niby dlaczego?!Zamknął oczy i wziął głęboki oddech.— Powinnaś wierzyć — zaczął powoli i z jakimś dziwnym namaszczeniem, jakby cytował fragment inwokacji — bowiem to prawda i ja ci to powiedziałem.Jeśli zechcesz, przysięgnę.— Nagle poderwał głowę i spojrzał jej prosto w twarz.— Klnę się na honor klanu, jakiem Drugi Mówca Korvalów.Zatkało ją.Liadenowie niezwykle rzadko powoływali się na honor klanu.To stanowiło dla nich świętość.Od tej przysięgi nie było odwrotu — bez względu na okoliczności.W jego oczach widziała gniew, gorycz, frustrację.i szczerość.Bez wątpienia nie kłamał.Aż się skrzywiła, kiedy chwilę później dotarło do niej pełne znaczenie tego, co powiedział.On jest naprawdę święcie przekonany, że do jutra zginę, jeśli ucieknę od tej menażerii.— pomyślała.— Zgoda, na pewno wierzysz w to, co mówisz — powiedziała z wolna.Chciała zyskać nieco czasu do namysłu.— Z drugiej strony, chyba sam rozumiesz, że to brzmi niewiarygodnie.W życiu nie spotkałam kogoś, kto potrafiłby przewidzieć przyszłość.— Nie zabrzmiało to jak przeprosiny i nie zakończyło kłótni.— Nie bawię się w przewidywania.Zbieram dostępne dane i obliczam szansę powodzenia.— Val Con mówił zimnym, twardym jak stal głosem.— A ty nie jesteś „głupią najemniczką”.Jeśli mam być szczery, dziwi mnie twoje zachowanie.Miri nie potrafiła się powstrzymać od urywanego śmiechu.— Jeden zero dla Twardziela — rzuciła w bok, jakby zwracała się do sędziego.Po chwili spoważniała.— Dasz się skusić na mały eksperyment? Zadam ci parę pytań.Tak dla zaspokojenia własnej ciekawości.Może i nie jestem głupia, lecz czasami bywam uparta.Wziął do ręki filiżankę i wygodniej rozparł się w fotelu.— Proszę bardzo.Pytaj.— Jakie są na przykład szansę, że Szlifierz nas komuś wyda?— Praktycznie żadne — odparł natychmiast.— Zgodnie z tym, co mi mówią liczby, to już prędzej mnie można posądzać o chęć zdrady.Wynik jest niemal równy zeru [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •