[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nikt prócz mnie nigdy go nie zobaczy.Leży to zarów­no w moim, jak i waszym interesie.My, bankierzy, jesteśmy trochę podobni do księży, Monsignore.Wy spowiadacie dusze, a my spowiadamy trzosy i tak samo obowiązuje nas zachowanie tajemnicy.Nie szepnę ani słówka, choć wiem, iż te fundusze posłużą do wspomoże­nia waszego bezgranicznego miłosierdzia.Jedynie w wy­padku, gdyby.uchowaj nas, Boże.jednemu z nas zdarzyło się nieszczęście.Przeżegnał się i natychmiast ułożył pod stołem dwa palce lewej ręki w znak wideł.- Czy to nie będzie za ciężkie? - ciągnął, wskazując na worki, jakby sprawa już nie wymagała dyskusji.- Mam sługi na dole - odparł arcybiskup.- Zatem.proszę tutaj - rzekł Tolomei, pokazując pal­cem miejsce na kartce, gdzie miał podpisać się arcybiskup.Ten już nie mógł się wycofać.Dobierając sobie wspól­ników przestępstwa, trzeba im zaufać.- Zresztą widzicie, Wasza Wielebność - podjął bankier - że wcale nie mogę oczekiwać, aby podobna suma przyniosła mi jakieś korzyści.Będę miał same trudności i nie osiągnę żadnego zysku.Lecz pragnę wam dopomóc, ponieważ jesteście człowiekiem możnym, a przyjaźń ludzi możnych jest cenniejsza niż złoto.Wypowiadał te zdania tonem dobrodusznym, ale lewe oko miał wciąż zamknięte.„Ostatecznie ten człowiek mówi prawdę" - pomyślał Jan de Marigny.I podpisał pokwitowanie.- Przy sposobności, Monsignore - rzekł Tolomei - czy nie wiecie przypadkiem, jak król.niech Bóg ma go w swej pieczy.przyjął psy gończe, które mu wczoraj posłałem?- Ach tak? To od was otrzymał tego wielkiego charta, którego nazwał Lombardem i który nie odstępuje go na krok?- Nazwał go Lombardem? Rad jestem o tym wiedzieć.Król, nasz Pan, posiada wiele dowcipu - mówił, śmiejąc się, Tolomei.- Wyobraźcie sobie, Dostojny Panie, że wczoraj rano.Zamierzał opowiedzieć całą historyjkę, gdy ktoś zapukał do drzwi.Pojawił się urzędnik, oznajmiając, że hrabia Robert d'Artois prosi o przyjęcie.- Dobrze.Zaraz go przyjmę - odparł Tolomei, odpra­wiając gestem urzędnika.Jan de Marigny spochmurniał.- Wolałbym.nie spotkać go - rzekł.- Zapewne, zapewne - odpowiedział łagodnie bankier.- Dostojny Pan d'Artois to wielki gaduła.Potrząsnął dzwoneczkiem.Natychmiast uchyliła się zasłona i do pokoju wszedł młodzieniec w bogato szame­rowanym, wciętym kaftanie.Był to ten sam chłopiec, który poprzedniego dnia o mało nie przewrócił króla Francji.- Mój siostrzeńcze - rzekł do niego bankier - odpro­wadź Jego Wielebność, omijając galerię, i uważaj, byście nikogo nie spotkali po drodze.I wynieś to aż na ulicę - dorzucił, wręczając mu dwa worki złota.- Do zoba­czenia, Monsignore.Messer Spinello Tolomei pochylił się bardzo nisko, aby ucałować ametyst na palcu arcybiskupim.Później uniósł zasłonę.Kiedy Jan de Marigny już wyszedł, sieneńczyk powrócił do stołu, wziął kwit i starannie go złożył.- Coglione! - szepnął.- Vanesio, ladro, ma sopratutto coglione*Jego lewe oko otwarło się na chwilę.Schowawszy dokument do kufra i on z kolei opuścił pokój, udając się na przyjęcie nowego gościa.Zszedł na parter i minął wielką, oświetloną przez sześć okien galerię, gdzie stały jego kontuary; bowiem Tolomei był nie tylko bankierem, lecz także importował i sprzeda­wał rzadkie towary, od korzeni i kordobańskich skór począwszy, po sukna z Flandrii, tkane złotem dywany z Cypru i wonne olejki z Arabii.Dziesięciu subiektów obsługiwało klientów, którzy bez przerwy wchodzili i wychodzili; rachmistrze dokonywali obliczeń posługując się specjalnymi szachownicami,Głupiec.pyszałek.łotr, lecz zwłaszcza głupiec.z przegródkami, gdzie piętrzyły się miedziane żetony.Cała galeria rozbrzmiewała głuchym szmerem handlu.Idąc szybko dalej, gruby sieneńczyk tu pozdrowił kogoś po drodze, tam poprawił cyfrę, zburczał pracownika lub wycedzonym przez zęby niente kazał odmówić kredytu.Robert d'Artois stał pochylony nad kontuarem i ważył w dłoni ciężki damasceński sztylet.Kiedy bankier położył mu dłoń na ramieniu, olbrzym nagle odwrócił się i przybrał swoją ulubioną minę na poły gburowatą, na poły dobroduszną.- Więc, Dostojny Panie - rzekł doń Tolomei - jestem wam potrzebny?- Ta.ak - odparł olbrzym.- Mam do was dwie prośby.- Pierwsza, jak sobie wyobrażam, to pieniądze?- Pst! - syknął d'Artois.- Czy każdy musi wiedzieć, że wypruwacie ze mnie flaki i że jestem wam winien mają­tek? Chodźmy do was pogadać.Wyszli z galerii.Już w swoim gabinecie na pierwszym piętrze i przy zamkniętych drzwiach Tolomei powiedział:- Dostojny Panie, jeśli chodzi o nową pożyczkę, oba­wiam się, że to nie jest możliwe.- Dlaczego?- Drogi Szlachetny Panie Robercie - odparł rozważnie Tolomei - kiedy wytoczyliście proces waszej stryjnie Mahaut o dziedzictwo hrabstwa Artois, to ja opłaciłem koszty.Wyście przegrali ten proces.- Ależ przegrałem go wskutek podłości.Sami to wiecie! - wykrzyknął d'Artois.- Przegrałem wskutek intryg tej suki, Mahaut.oby zdechła!.Dano jej Artois, żeby przez jej córkę powróciło do korony Franche-Comte.Łajdacki targ.Przy sprawiedliwym sądzie byłbym już dawno parem królestwa i najbogatszym baronem Francji.I będę nim, słyszycie mnie, Tolomei, będę nim!I walił olbrzymim kułakiem w stół.- Życzę wam tego - rzekł Tolomei, nie tracąc nad sobą panowania.- Ale na razie przegraliście proces.Zaniechał kościelnych manier i był znacznie bardziej poufały z Artois niż z arcybiskupem.- W każdym razie otrzymałem kasztelanię Conches i obietnicę hrabstwa Beaumont-le-Roger z pięciu tysiącami liwrów dochodu - odparł olbrzym.- Ale wasze hrabstwo nie jest jeszcze ukonstytuowane i nic mi jeszcze nie zwróciliście.Wprost przeciwnie.- Nie mogę uzyskać wypłaty moich należności.Skarb zalega mi z wypłatami za dobrych kilka lat.-.z których sporą część już u mnie zastawiliście.Trzeba wam było pieniędzy na pokrycie dachu w Conches i na stajnię.- Spaliły się - przerwał Robert.- Dobrze.A potem potrzeba wam było pieniędzy na opłacenie waszych stronników w Artois.- A cóż bym bez nich robił? Właśnie dzięki tym wiernym kompanom z Fiennes, Souastre, Caumont i innym wy­gram pewnego dnia moją sprawę z bronią w ręku, jeśli będzie trzeba.A teraz powiedzcie mi, messer bankierze.Olbrzym zmienił ton, jakby miał dość zabawy w beszta­nego żaka.Chwycił kciukiem i wskazującym palcem za suknię bankiera i zaczął wolniutko podnosić głos.- Powiedzcie no.Opłaciliście mój proces, koszta stajni, moich stronników, zgoda [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •