[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Znaleźć magika! – zanim ty to zrobisz, dodała w myślach.Nie można go zabić, jest jedyną szansą wydostania się stąd.Przebiegła przez puste pomieszczenia, kierując się w górę.Krótkie schody wyglądały znajomo.Wspięła się po nich i na końcu korytarza znalazła komnatę.* * *Abu Ibn Infra siedział zamyślony na magicznym dywanie, obserwując ją ponad cienkimi, spiczastymi palcami.W pobliżu przykucnął na swych dłoniach Azrifel.Rozejrzała się po pokoju.Nie było nikogo więcej.Głos zabrał Infra.– Czemu Twoje Potwory Zaatakowały I Wyrżnęły Moich Ludzi? – przetłumaczył Azrifel.– Oczekiwaliśmy lepszego traktowania – odparła.– Dlaczego Przybyłaś Z Kraju Złodziei I Kłamców Z Dwoma Zdradliwymi Demonami.– Oni nie są demonami – przerwała ostro.– To inteligentne, żywe istoty.Po prostu należą do innych ras.A teraz przejdźmy do latającego dywanu.– TO DEMONY.Poczuła delikatny ciąg powietrza.Odwróciła się na czas, by dojrzeć materializację dwóch postaci.Kungowie.Nie były to doskonałe kopie, poruszały się dziwnie, jakby ich twórca oblókł je w kształty nie znając anatomii pierwowzorów.Abu musiał wezwać duchy, by się z nią rozprawiły, a gdzieś istniało coś, co zaobserwowało, że Kungowie są doskonałymi wojownikami.Dodało też co nieco od siebie.Podczas walki prawdziwy Kung używa jedynie krótkiego miecza i małej tarczy, mając dwie ręce wolne na wypadek walki wręcz.Ci tutaj trzymali broń w każdej dłoni, i to w każdej inną.Jeden nawet kręcił młynka gwiazdką na łańcuchu.Wyglądali jak kosiarki do trawy przeszkadzające sobie na wzajem.Kin popatrzyła na twarze, martwe i bez wyrazu, i powstrzymała się od ucieczki.Musiałby biec w dół, z tym czymś za plecami.Z nadzieją wzniosła miecz.Szarpnął jej rękę.Ból przeszył ramię, zadzwonił o zęby.Gdy Kungopodobne postacie skoczyły, zaskrzeczał.Wszelki ruch zwolnił.Przez różową poświatę widziała stwory sunące powoli, jakby biegły przez galaretę.Dźwięku nie słyszała w ogóle.Poczuła za to senny napływ nienawiści i z zainteresowaniem spojrzała na unoszące się ostrze.Nie odczuła żadnego wstrząsu, gdy strzaskało topór, weszło w ramię, przecięło szare ciało bez krwi czy kości i rozłupało następny miecz.Odsunęła się przed pchnięciem dzidą, powolnym jak ziewnięcie ślimaka, wykonała długi, płynny skok i cięcie w kark.Na czas wykręciła stopy, delikatnie wylądowała, okręciła się i pozwoliła ostrzu przelecieć jak kosa.Teraz pora na trzeciego napastnika, cofającego się przez czerwoną mgłę.Miecz runął do przodu.Skoczyła za nim czując, jak jej ciało skręca się niczym ogon komety.Uderzył prosto w pierś i tam go zostawiła.Poleciała prosto na ścianę.Uderzyła w nią, czując delikatne iskierki.Zaczęła opadać na podłogę, odległą o kilkanaście kilometrów.Nie miała żadnego prawa przyjąć ją tak twardo.* * *Czuła się tak, jakby jedna strona jej ciała była wielkim siniakiem.Mięśnie barku paliły żywym ogniem, ramię jakby przeszło przez sito.Przez błogosławione kilka sekund mogła obserwować oszałamiające doznania obiektywnie, podziwiając własny umysł jak kalejdoskop.Nagle subiektywność powróciła, i to gwałtownie.Z tyłu dobiegło chlaśnięcie i miękki, głuchy łomot.Odwróciwszy obolałą głowę, zobaczyła Abu rozpłaszczonego na ścianie poniżej długiej, czerwonej plamy.Leżała tak, ciesząc się chłodem podłogi.Następnie palcami lewej ręki, która zaledwie strasznie bolała, przewędrowała ku wysuniętej dłoni maga.Rozprostowała jego palce i powoli przysunęła lampę sobie przed nos.Nie wyglądała na nic specjalnego.Potarła powierzchnię.– Jestem Azrifel, Niewolnik Lampy – oznajmił Demon śpiewnym głosem.– Twoje Życzenie Jest Dla Mnie Rozkazem.– Sprowadź mi doktora – wycharczała.Demon znikł, rozległ się słaby huk.Powrócił o całą agonię później.W jego ramionach, niezdarnie kopiąc i jęcząc, tkwił niewielki człowieczek o twarzy bladej jak papier, ubrany w czarną pelerynę.– Co to? – zapytała.– Johannes Angelego Z Uniwersytetu W Toledo.Uniosła lampę i walnęła nią o płyty posadzki.Azrifel wrzasnął, mały uczony zawtórował mu i zemdlał.– Mam na myśli lekarza, ty koniu – jęknęła.– Zabierz tego faceta z powrotem i przyprowadź właściwego doktora.To takie pudło długie na dwa i pół metra, Demonie, i ma na sobie światełka i przyciski.DOKTOR, kapujesz? Och, do diabła, nawet ludzki doktor wystarczy.Znów uderzyła lampę.Azrifel zawył i znikł.Tym razem trwało to dłużej.Kiedy wrócił, miał na plecach jakąś postać, trzymającą w ramionach wielkie pudło.Spojrzała mętnym wzrokiem na znajomy, zielony kombinezon internisty Centrum Medycznego Kompanii.Mężczyzna zeskoczył na ziemię, lądując zgrabnie jak ktoś mający ograniczony dostęp do zabiegów odmładzających.Rozpoznała Jena Teremilta.W miarę jak ból narastał, jego twarz chwiała się.Dobry, stary Jen.Jakieś sto czterdzieści lat temu prawie go poślubiła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-
Menu
- Index
- Brooks Terry Piesn Shannary (SCAN dal 738) (
- Brooks Terry Potomkowie Shannary (SCAN dal 8 (2)
- Brooks Terry Kapitan Hak scr
- Goodkind Terry Pierwsze prawo magii
- Ziemianski Andrzej Achaja Tom 2 (2)
- Estep Jennifer Akademia Mitu 03 Tajemnice Gwen Frost
- Brown Dan Kod Leonarda da Vinci (4)
- Harry Harrison Zlote lata Stalowego Szczura (S
- Eddings Dav
- Ludlum Robert Przesylka z salonik
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- apo.htw.pl