[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ściana za nim wyglądała na solidną,chociaŜ nieco popękaną.Ale oni wszyscy wiedzieli, jak działa me-chanizm.Trzeba wcisnąć w podłogę metalową dźwignię i jednocześnie136naciskając ceglany mur nad kłodami, moŜna było go przesunąć.Znali tenzgrzytliwy hałas i zimny, chemiczny zapach dobywający się ze środka, alenie wiedzieli, co zawiera schowek.Tylko Anne, kwatermistrzowi grupy,wolno było wchodzić do komnaty przywódcy.Reszta zawsze zostawała nazewnątrz, na straŜy.Kitty otarła się plecami o ścianę.- Nie ma sensu wykorzystywać tego wszystkiego od razu - powiedziała.- Musimy zaoszczędzić jak najwięcej i czekać, aŜ zyskamy większepoparcie.- Jeśli to kiedykolwiek nadejdzie - Stanley nie wrócił na kosz z węglem,ale niespokojnie chodził po piwnicy.- Nick ma rację.Plebejusze są jakwoły.Niczego sami nie zrobią.- Cała ta broń, która tam jest - powiedział tęsknie Fred.- Powinniśmywięcej zdziałać przy jej pomocy.Tak jak Mart.- Nie na wiele mu się to przydało - zauwaŜyła Kitty.- Premier nadałŜyje, prawda? A gdzie jest Mart? Poszedł na pokarm dla rybek.Celowo tak powiedziała, Ŝeby ich urazić i udało się jej.Stanley byłbliskim przyjacielem Marta.Jego głos stal się chrypliwy i nieprzyjemny.- Nie miał szczęścia.Kula nie była dość silna, to wszystko.Mógł poło-Ŝyć Devereaux i połowę gabinetu.Gdzie jest Anne? Dlaczego się niepospieszy?- Sam się oszukujesz.- Kitty twardo nie schodziła z tematu.- Ichzabezpieczenia były zbyt mocne.Martin nawet nie miał szans.Ilu magówzabiliśmy przez te lata? Czterech? Pięciu? I to niewiele wartych.Mówię ci,broń nie jest taka waŜna, potrzebujemy lepszej strategii.- Powtórzę szefowi, co powiedziałaś - rzekł Stanley.- Kiedy tylkowróci.- Pewnie, Ŝe powtórzysz, ty mały donosicielu - powiedziała to zjadli-wym tonem, ale i tak myśl o tym sprawiła, Ŝe przeszły ją dreszcze.- Jestem głodny - powiedział Fred.Nacisnął guzik na rękojeści noŜa iostrze znów wystrzeliło.Kitty spojrzała na niego.- Zjadłeś ogromny lunch.Widziałam.- Znowu jestem głodny.- CięŜka sprawa.137- Nie mogę walczyć bez jedzenia.- Fred nagle pochylił się do przodu,jego palce skręciły się, rozmazały, rozległ się świszczący dźwięk i nóŜspręŜynowy wbił się w cement między dwiema cegłami, osiem centyme-trów nad głową Stanleya.Ten powoli podniósł głowę i przyjrzał się drŜą-cej rączce.Twarz trochę mu pozieleniała.- Widzisz? - powiedział Fred.- Pudło.- ZałoŜył ramiona.- To dlatego,Ŝe jestem głodny.- Mnie się wydawało, Ŝe trafiłeś - rzekła Kitty.- Trafiłem? Chybiłem go.- Daj mi ten nóŜ, Stanley.- Kitty poczuła się nagle bardzo zmęczona.Stanley bez rezultatu próbował wyciągnąć nóŜ ze ściany, kiedy otwo-rzyły się drzwiczki nad stosem kłód i stanęła w nich Anne.Nie miała juŜmałej torebki, którą wcześniej niosła ze sobą.- Znowu się sprzeczacie? - zapytała cierpko.- Chodźcie, dzieci.Powrót do sklepu był równie mokry jak przeprawa do piwnicy i moralezespołu stało bardzo nisko, kiedy dotarli na miejsce.Weszli w oparachmgiełki i rozpryskach deszczu.Nick podbiegł do nich z twarzą lśniącą zpodniecenia.- Co takiego? - zapytała Kitty.- Co się stało?- Jest wiadomość - odparł, dysząc.- Od Hopkinsa.Wracają za tydzień.Mają nam powiedzieć o czymś bardzo waŜnym.O nowym zadaniu.Większym niŜ wszystkie dotychczasowe.- Większym niŜ Westminster Hall.- Słowa Stanleya zabrzmiały scep-tycznie.Nick uśmiechnął się- Z całym szacunkiem dla pamięci Marta, to będzie większe nawet odWestminster Hall.Hopkins w liście nie uprzedził o niczym, ale napisał, Ŝeto coś wywróci wszystko do góry nogami.To jest to, czego zawszechcieliśmy, czego chciało kaŜde z nas.Zrobimy coś, co zmieni nasze losyza jednym zamachem.Zadanie niebezpieczne, ale jeśli zabierzemy się doniego tak, jak trzeba, strącimy magów z ich grzędy.Londyn nigdy juŜ niebędzie taki sam.- JuŜ czas - powiedziała Anne.- Stanley, idź postawić czajnik na ogniu.Bartimaeus15yobraźcie sobie tę scenerię.Londyn w deszczu.Szare falewody spływające z nieba rozbijają się o chodniki z rykiemW większym niŜ huk armat.Silny wiatr szarpie deszczem wewszystkie strony, dmucha po gankach i gzymsach, napełniając kaŜdyspokojny zakątek zamarzającą mgiełką.Woda była wszędzie, odbijała sięod asfaltu, płynęła rynsztokami, gromadziła się w rogach piwnic istudzienkach kanalizacyjnych.Przelewała się z miejskich cystern.Spływała pionowo rurami, lała się w po dachówkach i ścianach, plamiąccegły jak krew.Kapała z pęknięć na sufitach.Wisiała w powietrzu wformie chłodnej białej mgiełki i wyŜej, niewidzialna, w czarnychprzestworzach nieba.Wsączała się w materię budynków i kości kryjącychsię w nich mieszkańców.W ciemnych miejscach pod ziemią szczury kuliły się w swoich lego-wiskach, nasłuchując bębnienia dochodzącego z góry.W skromnych do-mostwach ludzie zamykali okiennice, włączali światła i gromadzili sięprzy kominkach z parującymi filiŜankami herbaty.Nawet magowie wswych samotnych willach szukali schronienia przed niekończącym siędeszczem.Biegli do pracowni, ryglowali Ŝelazne drzwi i wzniecającchmury rozgrzewających kadzideł, śnili o odległych lądach.139Szczury, pospólstwo, magowie, wszyscy szukali bezpiecznego schro-nienia.Czy moŜna ich za to winić? Ulice były opustoszałe, cały Londynzaryglował drzwi do środka.ZbliŜała się północ, a burza nasilała się.Nikt przy zdrowych zmysłach nie wyszedłby na dwór w taką noc.Gdzieś, w siekącym deszczu, było miejsce, w którym spotykało sięsiedem dróg.Pośrodku skrzyŜowania stał granitowy cokół zwieńczonyposągiem jeźdźca, wielkiego człowieka na koniu.Człowiek wymachiwałmieczem, twarz mu zastygła w grymasie heroicznego okrzyku.Koń stałdęba, z tylnymi nogami ugiętymi, przednimi w górze.MoŜe opierał się wten sposób woli jeźdźca, moŜe gotował się do skoku w wir bitwy.A moŜe,po prostu, próbował zrzucić tego tłustego faceta, który siedział mu nagrzbiecie.Nigdy się nie dowiemy.Ale spójrzcie, pod brzuchem konia, wsamym środku cokołu, z ogonem elegancko ułoŜonym na łapach leŜałwielki szary kot.Kot nie zwracał uwagi na ostry wiatr szarpiący go za przemoczonefutro.Jego piękne, Ŝółte oczy wpatrzone były niezmiennie w mrok, jakbychciał przeszyć deszcz wzrokiem.Tylko z lekka połoŜone po sobie uszyświadczyły o niezadowoleniu z aury.Jedno ucho drgało co jakiś czas;poza tym moŜna by sądzić, Ŝe kot został wyrzeźbiony z kamienia.Noc pociemniała.Deszcz przybrał na sile.Ponuro podwinąłem ogon iobserwowałem drogi.Czas upływał.Cztery noce to nie jest szczególnie długi czas nawet dla ludzi, nie mó-wiąc o nas, wyŜszych istotach z Zaświatów*.Ale te ostatnie cztery nocenaprawdę mi się dłuŜyły.Patrolowałem śródmieście Londynu, polując nanieznanego rabusia.Nie byłem sam; miałem towarzystwo kilku innychnieszczęsnych dŜinów i całego tabunu diablików.Szczególnie diablikisprawiały nieustanny kłopot, ciągle ukrywały się pod mostami, wśli-zgiwały się w kominy, albo były tak wystraszone, Ŝe wyskakiwały* Gdzie czas, ściśle rzecz biorąc, nie istnieje.A jeśli istnieje, to tylko kołowy, nielinearny.Słuchajcie, to skomplikowana materia i chętnie przedyskutowałbym ją z wami,ale chyba to nie najlepszy moment.Przypomnijcie mi o tym później.140z własnej skóry* na odgłos uderzenia pioruna, czy widok własnego cienia.Trzeba je było trzymać w ryzach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-
Menu
- Index
- Anne McCaffrey Jezdzcy Smokow Smocze Oko
- McCaffrey Anne Smocze oko (SCAN dal 1041)
- Dick Philip K Oko Sybilli (SCAN dal 956)
- Jordan Robert Oko swiata cz 2
- Jordan Robert Oko Swiata t.1
- Robert Jordan Oko Swiata 2
- Robert Jordan Oko Swiata t.1
- Dick Philip K Oko Sybilli
- Zbigniew Nienacki Wielki Las (2)
- Nienacki Zbigniew Pan Samochodzik i Skarb Atanary
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- anieski.keep.pl