[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Przecież ja wiem, kto to jest Tom Walter z Toronto’Powiedziała to z taką zgrozą i w takim osłupieniu, że wszyscy porzucili swoje zajęcia.Jeden ojciec nadal spokojnie skrobał ryby.Teresa patrzyła na nas wytrzeszczonymi oczami.— No! — popędziła ją moja mamusia.— Kto taki?— Jubiler — powiedziała Teresa cokolwiek nieprzytomnie.— To znaczy nie żaden jubiler, tylko badylarz.To znaczy nie żaden badylarz, tylko handlarz biżuterią.To znaczy nie handlarz, tylko właściwie kolekcjoner, to znaczy niezupełnie kolekcjoner…— To znaczy, że w końcu co? — spytała Lucyna.— Rzeźnik?— Głupia jesteś, jaki rzeźnik?! Hobbysta.Od roślin ogrodowych…— Zdecyduj się na coś, na litość boską — poprosiłam ją łagodnie.— Kto to jest? Powiedz jakoś po kolei, czym handluje, co kolekcjonuje i jakie ma hobby.Może do czegoś dojdziemy.Teresa spojrzała na mnie błędnym wzrokiem.— I ta zołza jest jego żoną? — krzyknęła nagle okropnie wstrząśnięta.— No nie, tego już za wiele! Myślałam, że może sama sobie zmieniła nazwisko, a ona wyszła za niego za mąż?! Więc to ona? Zwariowała chyba, bigamistka! I jeszcze zamierza wystawić rufą do wiatru tego George’a i tę Vivien.Wyrżnęła pięścią w stół, aż podskoczyło wszystko, Lilka zdążyła złapać termos.Ojciec dosłyszał brzęk, zwrócił wreszcie uwagę na stłoczoną przy stole grupę.— Co się stało? — spytał niepewnie.— Mam już nie skrobać?— Skąd masz tę kartkę?! — wrzasnęła Teresa, odwracając się gwałtownie ku niemu.— Milczeć wszyscy, ja go przesłucham! Nie wtrącać się! Mów, skąd to masz?!Dosłyszeć ojciec dosłyszał, ale nie widząc pocztówki, nie pojął, o co chodzi.Zbliżył się do stołu z karpiem w ręku, karpia wytarł dokładnie o spódnicę Lucyny i z ciekawością obejrzał znalezisko.— Co to takiego? — spytał.— To ja ciebie pytam, co to takiego?— A skąd ja mam to wiedzieć? Jakiś śmieć…— Czekaj — powiedziałam pospiesznie, widząc, że Teresa zbliża się do apopleksji.— Ja mam do ojca większą wprawę.Tato, ta pocztówka była pod twoim śniadaniem! Skąd się tam wzięła?!— A, pocztówka — powiedział ojciec.— No właśnie, to chyba tej pani, co mnie wiozła.Zauważyłem, jak już odjechała, i nie mogłem jej oddać.Razem było, paczka z kanapkami, jakieś serwetki i to.Papierowe serwetki.Widocznie się jej zaplątało.Nabrałam powietrza w płuca.— Skąd wyjęła paczkę z kanapkami?! — ryknęłam potężnie.— Aż takiej półeczki nisko przed sobą, takiej samej jak ty ją masz w samochodzie…— Zgadza się — stwierdziłam normalnym głosem.— Ja też tam kładę wszystko, jak leci.Widocznie zamierzała ją wysłać i po ciemku nie zauważyła, że wręczyła ojcu.To była panna Edyta oczywiście, może uzgodnijmy teraz, kto to jest ten rzeźnik, pardon, ten handlarz, pardon, ten hobbysta…— Jadzia mówi, że on żyje, a ona się wcale nie rozwiodła — powiedziała Teresa, ciągle jeszcze wytrącona z równowagi.— Ten hobbysta, to jest właśnie ten milioner, którego nie znam…— Jak go nie znasz, to skąd go znasz? — wtrąciła Lucyna.— …Ale doskonale znam jego adres.Koresponduję z nim, bo on ma fioła na punkcie ogródka, raz mi przysłał nasiona, a raz ja mu posłałam tych kwiatków, co miałam od was, zapomniałam, jak one się nazywają, i jeszcze mu posłałam nasiona tej waszej fioletowej róży, co to miało z tego nic nie być, a on sobie wyhodował…— Z nasion? — przerwała znów Lucyna.— No z nasion, no co ci poradzę, ja nie umiałam, a on umiał.On ma syna i córkę z pierwszego małżeństwa, jest ciężko chory, niedługo pewnie umrze, a ona chce ich oboje wydziedziczyć.Ja ich znam, są bardzo sympatyczni.— To znaczy, że to jest ogrodnik? — spytała moja mamusia.— Jaki tam ogrodnik, to jest handlarz drogimi kamieniami i biżuterią, ale od czasu, jak się wzbogacił, więcej kolekcjonuje, niż handluje.Ale na tym handlu się dorobił.— A to nie jest przypadkiem ten jubiler, co cię oszukał na pierścionku? — wtrąciła ciocia Jadzia nieufnie.— Oszalałaś, przecież wam mówię, że to milioner! On nie pracuje, on sobie robi interesy dla przyjemności!— Znaczy, kupczy — sprecyzowała Lucyna.— Bo nie wyobrażam sobie, żeby milioner handlował.To źle brzmi.— Milioner kupczy, uważasz, że to brzmi lepiej?— Dajcie spokój z kupczeniem, bo mi znów pomieszacie w głowie — powiedziałam stanowczo.— Zdaje się, że zaczynam być bardzo mądra.Już coś nie coś rozumiem, tylko pojąć nie mogę, po co ona przyjechała do Polski.Może ten jej Dorobek jednak umarł i chciała dostać świadectwo zgonu?— Dorobek żyje — odparła z kąta za stołem ciocia Jadzia z niespodziewaną energią.— A nawet gdyby umarł pięć razy, bardzo wątpię, czy starałaby się o świadectwo zgonu.W ogóle wątpię, czy by się mogła do niego przyznać.— Dlaczego?— Bo tam były jakieś wojenne nieprzyjemności, nie wiem jakie, ale wiem, że były.I ona miała, i on, ale on chyba więcej.Spojrzałam na Marka.Obejrzał jeszcze raz pocztówkę i spokojnie wrócił do skrobania ryb.Nie miałam najmniejszych wątpliwości, że wie już wszystko, bo skoro mnie rozjaśniło się w głowie, jemu musiało rozjaśnić się tym bardziej i w znacznie większym stopniu.— Powiedz coś! — zażądałam.— Wychodzi tu na jaw coraz więcej, ale jakieś to wszystko zagmatwane.Nie siedź tak, jakby cię wcale nie było!— No właśnie! — powiedziała Teresa z pretensją.— Co to wszystko znaczy?— Ja bym się chciał dowiedzieć, kto tam mieszka w Tończy — odparł Marek grzecznie i bez nacisku.— Ktoś z rodziny?— Maryśka — odpowiedziała moja mamusia bez wahania.— Siedzi tam przez cały lipiec, ma urlop.Ale oni nie mieszkają w domu, tylko w wozie Drzymały.W domu podobno nikt nie mieszka.— A do kogo to teraz należy?— Do spadkobierców wujka Witolda.Ich jest ośmioro i w żaden sposób nie mogą się pogodzić.Dlatego Maryśka mieszka w wozie Drzymały.Marek wydawał się rozumieć, co moja mamusia mówi.Lilka patrzyła na nas podejrzliwie.— Dawno mnie nie było w Warszawie — zauważyła.— Gzy nie możecie mi wyjaśnić, co oznacza to, co mówicie? Co to jest wóz Drzymały?— Maryśka z Henrykiem sprowadzili tam sobie taki budowlany barak na kółkach — poinformowałam ją.— Urządzili go ładnie i tam spędzają urlopy.Podobno stoi w polu pod drzewami [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •