[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszystko poszło jak po maśle.Peggy Weld miała bardzo zdrowe nerki.Adamasystował Lew Chinowi, kiedy ten wycinał jedną z nich, a następnie poddał ją perfuzji iposzedł na sąsiednią salę, żeby zobaczyć, jak Meomartino będzie pomagał Kenderowi wtransplantacji.Reszta dnia minęła spokojnie, bez żadnych niespodziewanych wydarzeń.Adambardzo się ucieszył na widok Gaby, która zgodnie z umową przyjechała po niego wczesnymwieczorem.W drodze prawie nie rozmawiali.Krajobraz był bardzo przyjemny na swój surowy,jesienny sposób, wkrótce jednak zapadł zmrok i za oknami nie było już widać nic opróczprzemykających cieni; w środku, w przyćmionym świetle deski rozdzielczej majaczyłasylwetka Gaby, śliczna i za każdym razem trochę inna, kiedy wyprzedzali jakieś rozsądniejprowadzone auto albo hamowali, żeby nie wpaść na ciężarówkę.Jechała stanowczo zaszybko; pędzili, jakby ścigali się z diabłem albo przynajmniej z Lyndonem Johnsonem.Zauważyła, że na nią patrzy, i uśmiechnęła się.- Patrz na drogę - powiedział.Kiedy znalezli się na pogórzu, temperatura spadła.Adam opuścił szybę i napawał sięaromatem jesieni w powietrzu, który jakby spływał ze śliwkowych wzgórz, aż w końcu Gabypoprosiła, żeby zasunął szybę, ponieważ bała się, że się przeziębi.Ośrodek jej ojca nazywał się Pender s North Wind.Była to bardzo duża wiejskaposiadłość, która pamiętała lepsze czasy.Gaby skręciła, przejechała pomiędzy dwomakamiennymi rzygaczami i po chwili byli na żwirowym podjezdzie prowadzącym podmajaczący w ciemnościach wiktoriański budynek, w którym światła paliły się tylko wśrodkowych oknach na parterze.Widok był cokolwiek niesamowity.Wysiadając z auta, usłyszeli dochodzący gdzieś z pobliża wysoki, żałosny krzykjakiegoś zwierzęcia albo ptaka, powtarzający się niczym błagalna litania.- Boże - odezwał się Adam.- A co to takiego?- Nie mam pojęcia.Kiedy Adam wyjmował torby z bagażnika, na spotkanie wyszedł im jej ojciec.Był towysoki mężczyzna, szczupły i wysportowany, ubrany w spodnie z niebieskiego drelichu orazniebieską bluzę.Włosy miał siwe, lecz gęste i falujące.Prezentował ten typ wyrazistej urody,który musiał robić porażające wrażenie, gdy był młodszy, chociaż i teraz był z niego nie bylejaki przystojniak.Adam zwrócił jednak uwagę, że wyraznie obawiał się pocałować córkę.- A więc dojechałaś.I to z przyjacielem.Cieszę się, że tym razem kogoś przywiozłaś.Przedstawiła ojcu Adama, uścisnęli sobie dłonie, a pan Pender, człowiek o pogodnym,choć hardym spojrzeniu, zakomenderował:- Mów mi Bruce.A torby zostaw tutaj.Dopilnujemy, żeby ktoś się nimi zajął.-Poprowadził ich chodnikiem obok pola golfowego, gdzie wokół zapalonych latarń wirowałyostatnie ćmy, aż w końcu zatrzymali się przed lśniącym lustrem wody.- Tego jeszcze nie widziałaś, prawda? - zwrócił się do córki.- Nie - odparła.- Olimpijskie wymiary, odpowiedni na profesjonalne zawody.Szkoda, że niewidziałaś, jak w lecie w upalne dni kłębiły się w nim tłumy gości.Kosztował mnie majątek,ale warto było.- Jest bardzo ładny - odparła jakoś dziwnie oficjalnie.Weszli bocznymi drzwiami, zeszli po schodach, przemierzyli długi wąski korytarz i pochwili znalezli się w piwnicznym barze.Pomieszczenie zaprojektowano na jakieś dwieścieosób.Przed ogromnym kominkiem, w którym po trzech kłodach skakały i strzelały płomienie,siedziały kobieta i dwie dziewczynki.Wszystkie były na bosaka i wyciągały identycznieszczupłe stopy w stronę ognia, który odbijał się w szeregu trzydziestu palców niczym wmałych krwistoczerwonych muszelkach.- Przywiozła przyjaciela - oznajmił ojciec.Pauline, macocha Gaby, była zadbanymrudzielcem, a jej bujne ciało wciąż wyglądało młodo, choć nie tak młodo, jak zdawała sięgłosić fryzura.Dziewczynki, Susan i Buntie, były jej córkami z poprzedniego małżeństwa,miały jedenaście oraz dziewięć lat i wchodziły w trudny wiek.Ich matka mówiła niewiele, akiedy już się odezwała, każde słowo sprawiało wrażenie wcześniej przygotowanego istarannie przemyślanego.Bruce Pender wrzucił w ogień kolejną kłodę, mimo że na gust Adama w barze byłostanowczo za gorąco.- Jedliście? - spytał.Jedli, ale tak dawno temu, że Adamowi kiszki grały marsza.Oboje pokiwali jednakgłowami, Bruce Pender przygotował więc drinki.Miał ciężką rękę.- Masz jakieś wiadomości od matki? - spytał Gaby.- Radzi sobie.- Nadal jest mężatką?- O ile wiem, to tak.- Zwietnie.Fajna z niej babka.Szkoda tylko, że jest, jaka jest.- Susan, Buntie, chyba najwyższy czas, żebyście poszły do łóżka - odezwała sięPauline.Dziewczynki próbowały protestować, ale posłusznie wstały, założyły kapcie izaspanymi głosami powiedziały dobranoc.Adam zwrócił uwagę, że Gaby pocałowała je zciepłem, na które nie potrafiła się zdobyć w stosunku do ojca ani macochy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-
Menu
- Index
- Dickson Gordon R Smoczy Rycerz T1 Smok i jerzy
- Gordon R. Dickson Smok i Jerzy 2 Smoczy rycerz, t. 1
- Gordon R. Dickson Smoczy rycerz T2
- Dickson Gordon R Zolnierzu nie pytaj
- Dickson Gordon R Smoczy rycerz t.2
- Dickson Gordon R Smoczy rycerz t.1
- Gordon R. Dickson Smoczy rycerz t.2
- Dickson Gordon R. Nekromanta (2)
- K. J. Yeskov Ostatni Wladca Pierscienia (2)
- Myrcik Dominik Na krawedzi prawdy 1
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- osy.pev.pl