[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Spotkali się za minibusem.Luter wiedział, że musisię spieszyć. Posłuchaj, mam mały kłopot. Luter, jesteśmy spóznieni.Powinniśmy wyjechać dwie godziny temu.Zza samochodu wypadł jeden z małych Trogdonów, strzelając z kosmicznego la-sera do niewidzialnego celu. Zajmę ci tylko chwilę  odparł Luter, próbując zachować spokój i niena-widząc siebie za to, że musi błagać o pomoc. Godzinę temu dzwoniła Blair.Wieczorem będzie w domu.Potrzebuję choinki.Zestresowana, rozgorączkowana twarz Wesa złagodniała, potem wykwitł naniej lekki uśmiech, a jeszcze potem Wes parsknął śmiechem. Wiem, wiem  mruknął zrezygnowany Luter. Co zrobisz z tą opalenizną?  spytał, chichocząc Wes. Przestań, dobra? Posłuchaj: potrzebuję choinki.W mieście już ich nie ma.Mogę pożyczyć waszą?Z garażu dobiegł ich krzyk Trish: Wes! Gdzie jesteś? Tutaj!  odkrzyknął Wes. Chcesz pożyczyć naszą choinkę? Tak.Zwrócę ją, zanim wrócicie.Przysięgam. To czysty absurd.75  Wiem, ale nie mam wyboru.Wszyscy będą siedzieć przy choince i dzisiaj,i jutro. Mówisz poważnie? Oczywiście.Pomóż mi, Wes.Wes wyjął z kieszeni pęk kluczy i zdjął z kółeczka klucz do garażu. Tylko nie mów Trish. Przysięgam, nic jej nie powiem. Jeśli zbijesz choćby jedną bombkę, zakatrupi nas obu. Trish nigdy się o niczym nie dowie, masz moje słowo. Wiesz, w sumie to komiczne. Tak, tylko dlaczego jakoś się nie śmieję?Uścisnęli sobie ręce i Luter spiesznie ruszył do domu.Był już na podjezdzie,gdy wtem wyrósł przed nim Spike Frohmeyer na rowerze. O czym rozmawialiście?  spytał. Słucham? Pan i pan Trogdon. Nie twoja. Nagle Luter dostrzegł szansę i ugryzł się w język.Potrze-bował sojuszników, nie wrogów, a Spike nadawał się na sojusznika jak nikt inny. Spike, przyjacielu  powiedział ciepło i serdecznie  potrzebuję twojejpomocy. O co chodzi? Trogdonowie wyjeżdżają i muszę zaopiekować się ich choinką. Po co? Choinki często się zapalają, zwłaszcza te z mnóstwem lampek.Pan Trog-don boi się pożaru, dlatego na kilka dni przenoszę ich drzewko do nas. Przecież wystarczy zgasić lampki. Niby tak, ale wiesz, te wszystkie kable i kabelki są niebezpieczne.Mógłbyśmi pomóc? Dam ci cztery dychy. Cztery dychy! Zgoda. Musimy mieć jakiś wózek. Pożyczę od Clemów. Byle szybko.I nikomu ani słowa. Dlaczego? To jeden z warunków umowy, dobra? Jasne, nie ma sprawy.Spike popędził po wózek.Luter odetchnął głęboko i rozejrzał się po ulicy.Wiedział, że go obserwują, śledzą już od dwóch tygodni.Jak to się stało, że mieligo za łajdaka? Dlaczego tak trudno jest choć raz na jakiś czas zrobić coś po swo-jemu? Coś, czego nikt inny zrobić nie śmie.Skąd ta niechęć u ludzi, których odtylu lat znał i lubił?76 Poprzysiągł sobie, że bez względu na to, co zdarzy się w ciągu kilku następ-nych godzin, nie będzie błagał sąsiadów, żeby przyszli na przyjęcie, że się do tegonie zniży.Po pierwsze, i tak by nie przyszli, ponieważ byli już gdzieś zaproszeni.Po drugie, nie zamierzał dawać im satysfakcji powiedzenia:  nie. Rozdział 14Drugim telefonem był telefon do Albittronów, starych przyjaciół z kościoła,którzy mieszkali o godzinę jazdy od nich.Luter powiedział im całą prawdę, a kie-dy skończył, Riley Albittron ryknął śmiechem. To Luter!  krzyknął do kogoś w pokoju, pewnie do Doris. Blair dzwo-niła.Dziś wieczorem wraca do domu. Na co Doris, czy ktokolwiek to był,histerycznie zachichotała.Luter pożałował, że do nich zadzwonił. Pomóżcie mi, Riley.Możecie do nas wpaść? Przykro mi, stary, ale idziemy na kolację do MacIlvainesów.Zaprosili naswcześniej. Trudno  mruknął Luter i odłożył słuchawkę.Telefon zadzwonił po chwili.To Nora, spięta i poirytowana. Gdzie jesteś?  warknęła. W kuchni.A ty? Utknęłam w korku na Broad, niedaleko centrum. Dlaczego jedziesz do centrum? Bo nie mogłam zaparkować w Dzielnicy.Nie mogłam nawet stanąć przykrawężniku.Nic nie kupiłam.Masz choinkę? Tak, prawdziwe cudo. Ubierasz? Tak.Puściłem sobie Jingle Bells w wykonaniu Perry ego Como, popijamadwokata i rozwieszam bombki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •