[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po dotarciu do brzegu morza, zwrócili się na południe, cały czas kryjąc się za osłonądrzew.Głusza i Weszka badali drogę przed nimi oraz polowali, Skradacz zaś towarzyszyłKyleowi, Chłopak był niezadowolony.Czuł się bezużyteczny, prawą rękę miał na temblaku.Nie musiał już uciekać jak szalony i miał czas zastanowić się nad swą sytuacją.Poczuł sięzaniepokojony.Szczerze mówiąc, wszystko to było cholernie tajemnicze.Zaprzysiężona iszamanka mówiły, że ma jakąś osłonę.Co to miało znaczyć? Kto go osłaniał? Czy możeraczej co? Co więcej, nie chciał być niewdzięczny, ale dlaczego ci trzej mężczyznizadawali sobie tyle trudu, by go uratować? Wyglądało na to, że rzeczywiście zdezerterowali,ale czemu zrobili to akurat teraz i z nim? Z drugiej strony, to mogła być dla nich najlepszaokazja.We czterech mieli większe szanse niż we trzech.Skradacz powiedział też, że Gwardiaodpłynęła na Quon.Kyle zatrzymał się nagle.Skradacz szedł jeszcze chwilę przed siebie, a potem równieżprzystanął, opierając dłoń o pień sosny.- Co się stało?Młodzieniec wzruszył ramionami, poprawiając temblak.- Cos' mi przyszło do głowy.Mówiłeś, że Gwardia miała już odpłynąć, gdy zgłosiliściesię na ochotnika do pościgu za mną.Jak mieliście potem dogonić resztę?Zwiadowca przesunął hełm w górę i starł pot z czoła.- Dopiero teraz na to wpadłeś? Wydawało mi się, że to oczywiste.- Uniósł bukłak itrysnął sobie do ust strumieniem wody.Podsunął naczynie Kyle'owi, ale ten potrząsnął głową. Mężczyzna wskazał na widoczne na zachodzie migotliwe morze.- Mieliśmy zaprowadzić cięna brzeg, znalezć łódz i pożeglować na Quon.- To nie jest śmieszne, Skradacz.Zwiadowca otarł kropelki z wąsów, uśmiechnął się i rozejrzał wokół w poszukiwaniumiejsca, gdzie można by usiąść.Zdecydował się na omszały głaz.- Przepraszam.- Zdjął hełm i potarł mokre od potu włosy.-Nie bój się chłopcze.To byłżart.- Skinął na Kyle'a, zapraszając go, by usiadł.- Nie, naprawdę zdezerterowaliśmy zGwardii.W niej nie ma przyszłości.Kyle usiadł obok niego.- Nie rozumiem.- Nie ma szansy na awans, tak? Zresztą oni są okaleczeni.Zgniją, chyba że coś nimipotrząśnie.- Zaprzysiężeni nie robią wrażenia zgniłych.Są silni.Zwiadowca zbył jego słowamachnięciem dłoni.- Nie o to mi chodzi.Chciałem powiedzieć, że oni są ślepi na terazniejszość.%7łyją wprzeszłości.- Potarł zawieszony na szyi woreczek.- Jakby maszerowali w przyszłośćzwróceni ku niej plecami.Rozumiesz? Kyle nie rozumiał.Z pewnością można to byłowyczytać z jego twarzy, gdyż zwiadowca zaczerpnął tchu i zaczął od nowa.- Pytałeś o Głuszę i Weszkę.Rzeczywiście jesteśmy spokrewnieni.Inni mogliby nazwaćich moimi kuzynami, i to dalekimi, ale ty uznałbyś ich za moich braci.Tam, skądprzychodzimy, wszyscy jesteśmy Zagubieni.To jest to samo co tutaj.Wszyscy są uwięzieniw przeszłości.Opuściliśmy dom, bo mieliśmy już tego dość.Wyobraz sobie, jak głęboki byłnasz niesmak, kiedy się przekonaliśmy, że w Gwardii jest tak samo.Kyle pokiwał głową.-Teraz chyba rozumiem.Skradacz uśmiechnął się chłodno.- Mniejsza z tym.Sprawdzmy, co mamy do jedzenia.Siedzieli w cieniu wysokichcedrów, przeżuwając wędzone mięso królika.Potem zjedli dzikie jagody z nieznanego imgatunku.Chłopak pomyślał, że może to od nich dostał biegunki.Chłodny wietrzyk osuszałmu z potu plecy i włosy.Po chwili zjawił się Weszka.- Czyżbym zakłócił wam przeklętąprzez Kaptura ucztę?- Bynajmniej - zapewnił Skradacz.- Chcesz trochę jagód?- Nie.Okrutnie skręca mi od nich kiszki.- Przyszedłeś opowiedzieć nam o swojej niestrawności? - zainteresował się zwiadowca.Weszka przesunął dłonią po siwych, kędzierzawych włosach.-Jeśli już o tym mowa, niestrawność dokucza mi od chwili, gdy wyciągnąłeś nas na tęprzeklętą przez Poliel ekspedycję.To cholerny skandal.- Mrugnął do Kyle'a.- Ten facet matyle zdolności organizacyjnych, co wiewiórka podczas cyklonu.- Przemawia przez ciebieniestrawność, Weszka? - Nie.Będziesz wiedział, kiedy to się wydarzy. - W takim razie co masz nam do powiedzenia?Weszka przykucnął.Miał na sobie skórzaną kamizelkę, dzięki której jego ręce wydawałysię wyjątkowo potężne.Nad łokciami i poniżej nich nosił skórzane opaski.Złapał garść gałęziw szerokie, łopatowate dłonie.- Znalezliśmy nad morzem maleńką, żałosną osadę rybacką.Tak zapuszczaną, jak to tylko możliwe.Ale mają tam zupełnienową łódz, czekającą na zepchnięcie do wody.To cholerny dar od bogów.- I to właśnie cię niepokoi.- Ehe.Jak o tym pomyślę, łapią mnie mdłości.Ale może to tylko niestrawność.- Dobra.Poobserwujemy ją przez pewien czas.Ty i Głusza pójdziecie przodem.W porządku.- My zaczekamy tutaj? - dodał Skradacz, zwracając się do Kyle'a.- A potem ukradniemyłódz.- Dobra.Ale muszę was ostrzec, że nie mam pojęcia o żeglowaniu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •