[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Fantastyczne! — westchnęła pani Krystyna i rozejrzała się.— No dobrze, a gdzie małpy?— Zaraz będą.O…Chaber, który wyskoczył pierwszy i na którego rozmiary krajobrazu nie podziałały zupełnie, z miejsca ruszył w obchód parkingu.Podbiegł do krzaków i nagle zatrzymał się.Powęszył jakoś nieufnie i podejrzliwie, uczynił jeszcze krok i zastygł w klasycznej pozie psa myśliwskiego, wystawiającego zwierzynę.Wyciągnięty jak struna, z uniesioną łapą, nosem celując wprost w suche zarośla.Po chwili cofnął się, obejrzał na Janeczkę i przysiadł, jakby nieco zdezorientowany.— O Boże, będzie konflikt! — zaniepokoiła się pani Krystyna.— Nic nie będzie — powiedziała stanowczo Janeczka.Otrząsnęła się z oszołomienia i przykucnęła przy psie.— Chaber, to są małpy.Dobre małpy.Nie ruszaj małp, nie wolno.Pokaż tylko, gdzie są małpy, i nie ruszaj.Dobry piesek, kochany.Dobre małpy.Chaber zrozumiał.Ucieszył się nawet wyraźnie, że wyjaśniono mu sprawę.Jego panią interesowała ta jakaś zwierzyna łowna, łagodna i nieszkodliwa, nieznana mu dotychczas, pachnąca dziwnie i obco.Należało ją wytropić i zostawić w spokoju.Ruszył wokół parkingu i natychmiast okazało się, że małpy są wszędzie.Poukrywane w zaroślach dookoła, gdzieś w dole i na zboczu góry, zwlekały z pokazaniem się, być może w obawie przed psem.Po kilku chwilach jednakże postanowiły najwidoczniej zaryzykować i zaczęły wyłazić.Starały się wprawdzie trzymać z daleka od Chabra i okrążać go szerokim łukiem, ale do ludzi nie bały się zbliżyć.Panią Krystynę i jej dzieci ogarnął wręcz szał zachwytu.Małpy brały owoce z ręki, wyrywały je sobie wzajemnie, napraszały się natrętnie, wskakiwały na maskę samochodu i do razu zaprezentowały indywidualności.Jedne były skromne i nieśmiałe, drugie bezczelne, chciwe i nachalne, inne pełne godności i dobrze wychowane.Niektóre miały na plecach dzieci, śmieszne, małe małpiątka.Dwa kilogramy moreli, które pan Chabrowicz nabył, postanowiwszy nie skąpić rodzinie, poszły błyskawicznie.— Z prawdziwą przyjemnością przyjadę tu jeszcze raz — oznajmiła pani Krystyna.— Dzikie małpy, na swobodzie, to jest coś prześlicznego.— Żeby mi tylko któraś nie wlazła do samochodu! — zatroskał się pan Roman.— Chaber może przypilnować.Zaraz, gdzie Chaber?Rozejrzeli się.Chaber oderwał się od hecy z małpami, ponieważ znalazł sobie wodę do picia.Ze zbocza góry spływał srebrzysty strumyczek, tworzący u podnóża, przy szosie, miniaturowe jeziorko.Spragniony pies chłeptał chciwie.— Czy to jest dobra woda? — spytała z niepokojem Janeczka.— Tatusiu, czy mu ta woda nie zaszkodzi? Tyle było gadania o wodzie! Czy on to może pić?— Może — uspokoił ją pan Roman.— To są górskie źródełka i woda w nich jest nieskalanie czysta.Pełno tu tego, podjedziemy dalej i umyjemy sobie ręce po małpach.Pić jej na surowo nie należy, bo ma inną florę bakteryjną niż nasza, ale psu to nie zrobi różnicy.— No dobrze, to dlaczego ta woda tam, na dole, jest taka brudna, skoro z gór spływa czysta? — zaciekawiła się pani Krystyna.— Wygląda jak gnojówka…— Ona wcale nie jest brudna, tylko zamulona.Jest w niej glina, taki pył, który tworzy zawiesinę.Wszystkie ouedy, znaczy te tutejsze rzeki, tak wyglądają.W dodatku płyną w korytach, które robią wrażenie wyrąbanych siekierą, zobaczycie po drodze.— To gdzie tu się można kąpać?— W morzu.Do morza mamy dwieście kilometrów i też tam pojedziemy.Ruszajmy wreszcie, bo do domu kawał drogi.Dobrze, że nie kupiłem tych moreli więcej…Droga, już wcześniej nieprawdopodobnie kręta, zrobiła się kręta jeszcze bardziej i ciągle wspinała się pod górę.Uparcie szła po zboczu, z jednej strony mając stromą ścianę, a z drugiej wielki dół.Dogonili jakąś ciężarówkę, która kurzyła okropnie, i wlekli się za nią.— Widoki tu są przepiękne, ale czy te zakręty nigdy się nie skończą? — spytała z lekką irytacją pani Krystyna.— Zanim dojedziemy do domu, zdążysz się stęsknić za zakrętami — odparł pan Roman nieco jadowicie.— Te tutaj jeszcze nie są najgorsze, a za jakąś godzinę już z nich wyjedziemy.Porządną karuzelę obejrzysz sobie na trasie z Tissemsilt do Khemis Miliany.— Tam, gdzie ci zabronili jechać w nocy? — zainteresował się Pawełek.— Tak.Teraz już mógłbym jechać w nocy, bo poznałem drogę, ale zacząć w nocy, to rzeczywiście niebezpieczna zabawa.Zresztą i tutaj jest nieźle, sami widzicie, żadnych zabezpieczeń, żadnych oznakowań, nie dość, że nie ma barierki, ale nawet kreski na jezdni, nic!— Zakręt — zawiadomiła Janeczka.— Stoi znak: zakręt w prawo.— Rzeczywiście, nowość.Jeden zakręt…— Mam nadzieję, że tam się nie wybieramy? — powiedziała pani Krystyna, wskazując wyłaniającą się zza zbocza ogromną, łysą górę.— Owszem — odparł zgryźliwie pan Roman.— Tam właśnie leży Medea…Medea, wbrew spodziewaniem, była dużym, pięknym, zazielenionym miastem.Przejechali przez nią bez zatrzymywania.Pani Krystynie bardzo się tu podobało.— Jeżeli Tiaret też jest taki… — zaczęła.— Nie rób sobie złudzeń — przerwał pan Roman.— Tiaret jest mniejszy i brzydszy.I brudniejszy.Boję się, że doznasz rozczarowania.Pawełek całą trasę oglądał w podziwie.Nie umiał sobie wyobrazić, żeby mogło istnieć coś jeszcze gorszego i bardziej krętego.Postanowił niezłomnie, że nie wyjedzie z tej Algierii, dopóki nie zobaczy tamtej drugiej, najokropniejszej drogi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •