[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Musisz spróbować  rzekł Tony. Ale twój ojciec.on jest teraz postronie hotelu, Danny.Właśnie taki chce być.Hotel chce ciebie także, bo jestbardzo zachłanny.Tony go wyminął i pogrążył się w cieniu. Zaczekaj!  krzyknął Danny. Co mogę. Nadchodzi  odparł, nie zatrzymując się, Tony. Będziesz musiał ucie-kać.szukać kryjówki.trzymać się z dala od niego.Trzymaj się z daleka. Nie mogę, Tony! Ale już zacząłeś  powiedział Tony. Przypomnisz sobie o tym, o czymzapomniał twój ojciec.I zniknął.Skądś z bliska Danny usłyszał chłodno przymilny głos ojca. Danny? Możesz się nie chować, stary.Jedno małe lanie, nic więcej.Znieśto jak mężczyzna, a zaraz się skończy.Ona nie jest nam potrzebna, stary.Tylkomy dwaj, co? Jak będziemy już mieli to małe.lanie.za sobą, pozostaniemytylko my dwaj.Danny pobiegł.Za jego plecami wybuch irytacji zburzył nieudolnie tworzonepozory normalności. Wychodz, ty gówniarzu! Ale już!Biegł długim korytarzem, zdyszany i zasapany.Za róg.Po schodach.A tym-czasem ściany, tak wysokie i tak oddalone, zaczęły się obniżać; chodnik, do tejpory zamazany pod jego stopami, znów miał znajomy czarno-niebieski splątanydeseń; na drzwiach z powrotem pojawiły się numerki, a za drzwiami trwał je-den wielki, nieustanny bal, w którym uczestniczyły całe pokolenia gości.DokołaDanny ego powietrze migotało, ciosy młotka walącego w ściany rozbrzmiewały374 echem.Jakby przerwawszy cienkie błony płodowe, leciał ze snu nachodnik przed apartamentem prezydenckim; obok niego, zwalone na kupę, le-żały ciała dwóch mężczyzn w garniturach i wąskich krawatach.Skoszeni kulami,zaczynali się na jego oczach poruszać i wstawać.Zaczerpnął tchu, żeby wrzasnąć, lecz nie wydał głosu.(Sztuczne twarze! Nieprawdziwe!)Zblakli niczym stare fotografie i zniknęli.Z dołu jednak dobiegał nieustannie słaby stukot młotka walącego o ściany,niósł się w górę szybem windy i klatką schodową.Siła sprawująca władzę nadPanoramą, wcielona w jego ojca, błądziła po pierwszym piętrze.Za jego plecami cicho skrzypnęły otwierane drzwi.Tanecznym krokiem wybiegła przez nie kobieta w stanie rozkładu, ubranaw przegniły jedwabny szlafrok, z zaśniedziałymi pierścionkami na pożółkłych,spękanych palcach.Ociężałe osy niemrawo łaziły po jej twarzy. Wejdz  szepnęła do niego, z uśmiechem na czarnych wargach. Wejdzdo środka, zatańczymy taaango. Sztuczna twarz!  syknął. Nieprawdziwa!Odstąpiła w popłochu, zblakła i zniknęła. Gdzie jesteś?!  wrzasnęło to coś, lecz głos nadal rozbrzmiewał tylkow jego głowie.Wciąż słyszał tę rzecz z twarzą Jacka na pierwszym piętrze.i coś jeszcze.Przenikliwe wycie zbliżającego się silnika.Wstrzymał oddech.Czy to po prostu jeszcze jedna twarz z hotelu, jeszczejedno złudzenie? Czy też Dick? Choć pragnął  rozpaczliwie pragnął  wierzyć,że to naprawdę Dick, bał się ryzykować.Wycofał się głównym korytarzem, po czym skręcił w boczny, z szelestem stą-pając po puszystym chodniku.Pozamykane na klucz drzwi patrzyły na niego krzy-wo, jak w snach, w przywidzeniach, tyle że teraz znajdował się w świecie rzeczyprawdziwych, gdzie gra szła o wysoką stawkę.Ruszył w prawo i przystanął, z sercem głośno łomoczącym w piersi.Gorącepowietrze owiało mu kostki.Oczywiście wydobywało się z zasuwy kominowej.Tego dnia tata ogrzewał widocznie skrzydło zachodnie i( Przypomnisz sobie o tym, o czym zapomniał twój ojciec.)Co to takiego? Nieomal wiedział.Coś, co mogłoby uratować jego i mamę?Ale Tony mówił, że będzie musiał zrobić to sam.Co to jest?Osunął się po ścianie i wytężył umysł.Było to takie trudne.hotel nieustan-nie próbował mu wbić do głowy.obraz tej ciemnej, pochylonej postaci, którawymachiwała na boki młotkiem, dziurawiła tapetę.wzbijała kłęby gipsowegopyłu.375  Pomóż mi  wymamrotał. Pomóż mi, Tony.I nagle zdał sobie sprawę, że w hotelu zapanowało śmiertelne milczenie.Uci-chło wycie silnika(musiało nie być prawdziwe)i odgłosy balu, tylko wiatr bez końca jęczał i zawodził.Winda nagle ożyła z warkotem.Wjeżdżała na górę.A Danny wiedział, kto  co  jest w środku.Zerwał się na nogi, wzrok miał oszalały.Przerażenie ściskało mu serce.Dla-czego Tony wysłał go na trzecie piętro? Znalazł się tu w potrzasku.Wszystkiedrzwi były pozamykane na klucz.Strych!Wiedział, że jest strych.Byli tu we dwóch w dniu, kiedy tata rozkładał trutkęna szczury i ze względu na nie zabronił mu wejść na samą górę.Bał się, że mogągo pogryzć.Ale klapa w suficie znajdowała się w ostatnim krótkim korytarzykutego skrzydła.Oparty o ścianę stał bosak.Tata popchnął klapę bosakiem, zaturko-tały przeciwwagi, kiedy klapa się unosiła, a opuszczała drabinka.Gdyby on mógłsię tam dostać i wciągnąć za sobą drabinkę.Gdzieś w labiryncie korytarzy za jego plecami winda przystanęła.Metalicz-nie szczęknęła rozsuwana krata.Potem zaś głos  już nie w jego głowie, leczstrasznie prawdziwy  zawołał: Danny? Danny, chodz tu na chwilę, dobrze? Coś przeskrobałeś i chcę, że-byś przyszedł i zażył swoje lekarstwo, jak przystało mężczyznie.Danny? Danny!Z głęboko zakorzenionego nawyku posłuszeństwa rzeczywiście zrobił odru-chowo dwa kroki w stronę, skąd dobiegał głos, zanim się zatrzymał.Opuszczonewzdłuż boków ręce zacisnął w pięści.(Nieprawdziwa! Sztuczna twarz! Wiem, czym jesteś! Zdejmij maskę!) Danny!  ryknęło to coś. Chodz tutaj, szczeniaku! Chodz i zażyj je,jak przystało mężczyznie!  Donośny, głuchy łoskot, uderzenie młotkiem o ścia-nę.Głos ponownie wywrzasnął jego imię, tym razem jednak z innego miejsca.Przybliżył się.W świecie rzeczy prawdziwych zaczynało się polowanie.Danny pobiegł.Stąpając cicho po grubym chodniku, mijał pozamykane drzwi,wzorzyste jedwabne tapety, gaśnicę na rogu.Zawahał się, po czym wpadł w ostat-ni korytarz.Na jego końcu nic prócz zaryglowanych drzwi, żadnej możliwościucieczki.Ale nadal stał tam bosak, oparty o ścianę w miejscu, gdzie zostawił go tata.Danny go chwycił.Zadarł do góry głowę, żeby popatrzeć na klapę.Należałozaczepić hakiem o kółko w klapie.Należało.Zwisała z niej nowiusieńska kłódka yale.Na wszelki wypadek założona przezJacka Torrance a po zastawieniu pułapek, bo jego synowi mogło któregoś dnia376 strzelić do głowy, że warto zwiedzić strych.Zamknięte.Ogarnęła go groza.To nadchodziło od tyłu, niezdarnie, zataczając się, mijało apartament prezy-dencki, a młotek mściwie ciął powietrze.Danny stanął plecami do ostatnich zamkniętych drzwi i czekał. Rozdział pięćdziesiąty piątyTo, o czym zapomnianoWendy powoli odzyskiwała przytomność, szarość odpływała, jej miejsce zaj-mował ból: w plecach, w nodze, w boku.Wendy nie sądziła, żeby się mogłaporuszyć.Nawet palce ją bolały, choć początkowo nie wiedziała dlaczego.(%7łyletka, ona była powodem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •