[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po dwóch stronach wody bieliły się dwa obszerne domy, a jeden z nich dźwigał na sobie garb niewysokiej wieży.Banda ujrzawszy przybysza umilkła, co pozwoliło ogłuchłemu światu odetchnąć na krótką chwilę.— Czuwaj! — zawołał Adaś.— Czuwaj! — odkrzyknęli mołojcy i otoczyli go kołem.— Czy wolno mi tu odpocząć?— Bardzo prosimy! — rzekła z uśmiechem dziewczyna.— Skąd prowadzą bogowie?— Ani bogowie tego nie wiedzą, ani ja nie wiem —— zaśmiał się Adaś.— Jestem taki Marek, co jedzie na jarmarek.Chodzę, aby nie siedzieć.Panna–jenerał skinęła przyjaźnie głowę na znak, że jeszcze jeden wesoły rzezimieszek przyda się na tym radosnym świecie.Adaś oznajmił, że się zwie Cisowski, co zapewne nikomu nie będzie wadziło, więc i oni wymienili z kolei swoje nazwiska.— Niemczewscy?… Gilewicz?… Kropka?… — zdumiał się Adaś.— Zaraz, zaraz.Coś mi się zdaje, szlachetni mężowie, i ty, dostojna pani, że ja już gdzieś słyszałem te świetne nazwiska, kiedyś i teraz, bardzo niedawno… Za pozwoleniem! Czy ten dwór na prawo to Głodówce, a ten na lewo Wiłiszki?— Tak jest! — rzekła panna z odrapanymi kolanami.— Wszystkie te nazwiska zna pan zapewne z książki Makuszyńskiego “Złamany miecz”.— Prawda! — zawołał Adaś.— Użył sobie na nas pan Makuszyński, użył… — mówiła panienka.— Powypisywał nieprawdopodobne historie o naszych rodach.— Więc to wszystko nieprawda?— Trochę prawdy w tym jest, ale po co zaraz o tym pisać? Od roku wszyscy się z nas śmieją… Żebyśmy go tak dostali w swoje ręce!— Niech go Bóg strzeże! — zaśmiał się Adaś.— Ile was tu jest?— Siedmioro! — z dumą rzekła panienka.— Za pozwoleniem — rzeki żywo Adaś.— Czy tu gdzieś w okolicy nie mieszkają państwo Gąsowscy?.— Owszem.Niedaleko stąd.Kolega ich zna?— Słyszałem o nich.Jest tam jakaś panna, podobno śliczna?— E, zaraz śliczna! Podobna do ludzi, ale nic nadzwyczajnego.Nigdy tu u nas nie była, bo zadziera nosa.I jakiś sztubak podobno; przyjechał do nich na wakacje… Ignaś widział go na stacji i mówi, że to hebes.— A co to znaczy “hebes”?— W dzień małpa, a w nocy kretyn.Zresztą niech go kaczka kopnie! Kolega zje u nas obiad?— Jeżeli będzie można…— A jutro u nas — wtrącił milczący dotąd, bardzo miły chłopiec.— Kolega Adam Gilewicz, jeśli się nie mylę? — zapytał Adaś uprzejmie.— Bardzo serdecznie dziękuję, lecz jutro będę już daleko.Ponieważ wieś była smutna, więc należało schwytać miłego gościa chociaż na jeden dzień.Banda otoczywszy go wiodła w triumfie do Wiliszek.Dwóch wiatronogich gońców pobiegło przodem, aby go oznajmić, pora obiadowa była bowiem bliska.Po krótkiej chwili można było zauważyć krzykliwy rozruch w kurniku, niespodziewany bowiem gość na wsi przychodzi razem ze śmiercią niewinnego kurczęcia.Dziw to był zresztą, że w tym domu w ogóle było jeszcze cokolwiek do zjedzenia; uczeni obliczyli ściśle, że w skali żarłoczności dwóch drapichrustów dorównuje jednemu rekinowi, a w Wiliszkach było tego tałatajstwa pięcioro, bo i powiewną panienkę z wszelką słusznością należało wpisać do rejestrów bandy.Pani Niemczewska, właścicielka Wiliszek, mile przyjęła gości nie zadając mu żadnych pytań: a skąd? a po co? Był młody i młodość o przyprowadziła.Żadne inne racje nie były potrzebne.Poprosił go serdecznie, aby zanocował przed dalszą drogą i po obiedzie odwiedzili Głodówce, gdzie pozna szlachetnego człowieka, znanego mu zresztą ze “Złamanego miecza” — pana Rozbickiego.:— Zaprowadzimy go tam po południu — rzekła panienka.— Nie, Irenko! — powiedziała pani Niemczewska.— Niech oni go zaprowadzą.Ty zostaniesz w domu.— Ależ, mamusiu! Ta robota poczeka…— Czeka już od wczoraj, a miała być gotowa dzisiaj.— To obrzydliwe — mówiła panienka z rozpaczą.— Jak można w czasie wakacji męczyć porządnego człowieka? Proszę sobie wyobrazić — rzekła zwróciwszy się do Adasia — że mi każą tłumaczyć jakiś francuski list…— Francuski list? — zapytał Adaś dziwnym głosem.— Tak.I do tego pisany jakąś niemożliwą, starą francuszczyzną.— Starą francuszczyną?… A któż teraz pisze takie listy?— Ten list nie jest pisany teraz.To jakaś stara, odwieczna epistoła… Tu niedaleko, w Żywotówce, mieszkają jacyś obcy i wczoraj jeden z nich przyniósł do nas ten list i zaczął błagać, aby mu go przetłumaczono.Powiedział, że to bardzo ważny dla niego dokument, że sam nie rozumie francuskiego języka i nie zna nikogo w okolicy, co by mu ten list przełożył.Ponieważ przypuszczał, że ktoś u nas w domu będzie to mógł uczynić, więc prosił i prosił, a mamusia nie umie nigdy odmówić, więc nieszczęście spadło na mnie.— A kiedy ten obcy ma przyjść po odpowiedź? — spytał Adaś pilnie bacząc, aby nie zdradzić niepokoju.— Wieczorem — odpowiedziała pani Niemczewska.Adaś rozmyślał gwałtownie, po czym rzekł:— Proszę pani, czy ja nie mógłbym pani pomóc?— Och! — zawołała panienka.— Z nieba pan spadł.— Pan jest zmęczony — mówiła pani Niemczewska.— Możesz to zrobić sama.List jest krótki.— Tym prędzej go przetłumaczymy! — rzekł Adaś z gorączkowym pośpiechem.— Ja znam dość dobrze język francuski, a czego ze starego języka nie zdołamy przetłumaczyć, tego się we dwoje domyślimy.Namiętnie zresztą lubię stare szpargały.Nie mógł się doczekać końca obiadu: przestał jeść, jak gdyby się lękał, że wszystko wypadnie mu z drżących rąk.Ponieważ przy stole panował rejwach, więc nie był zmuszony do brania udziału w rozmowie.Miał czas na rozważania.“Więc tak się stało, jak myślałem: opryszki wyłudziły list od Francuza albo zabrały go przemocą.Nie może to być list inny.Ale co zrobili z nim samym? Co za przypadek, co za szczęśliwy przypadek… Och, kiedyż skończy się ten obiad?”Obiad długo nie chciał się skończyć, tym bardziej że omal nie przyszło do bitki pomiędzy piegowatym dryblasem i małym, zadzierzystym chłopaczkiem, który wołał siedmioma głosami, że został nikczemnie skrzywdzony przy podziale leguminy, porwanej przez zachłannego dryblasa [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •