[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ujrzałem, jak otwiera paszczę.Ujrzałem dwa rządki białych, zakrzywionych zębów i jej oddech zamroczył mnie.Poczułem kłapnięcie, poczułem, jak odgryza mi zranione skrzydło.Byłem tak przerażony, że przestałem czuć ból.Coraz bardziej byłem zamroczony, jakbym zasypiał.I widziałem jej zieloną, pomarszczoną skórę, poruszające się w trakcie przełykania podgardle i przymknięte ślepia, kiedy pożerała kawałek mnie.Pewnie poddałem się swemu losowi.Raczej.Ze smutkiem, chyba.Czekając, aż zje mnie do końca.Później, już zjedzony, mogłem zobaczyć z jej wnętrza, z jej duszy, poprzez jej wyłupiaste oczy, jakie zielone jest wszystko i jak wraca moja rodzina.Wchodzili do chaty równie podejrzliwie jak przedtem.Już go nie ma! Gdzie się więc podział? - pytając.Podchodzili do kąta karalucha maczakuj, rozglądając się, szukając.Pusto! Oddychali z ulgą, jakby wybawiono ich z niebezpieczeństwa.Uśmiechali się, zadowoleni.„Chyba już pozbyliśmy się tego ogromnego wstydu”, myśleli.Już niczego nie będą musieli ukrywać przed gośćmi.Będą już chyba mogli normalnie i zwyczajnie żyć.Tak skończyła się historia Tasurincziego-gregora znad Kimariato, rzeki tapira.Zapytałem Tasurincziego seripigariego, o znaczenie tego, co przeżyłem w złym zamroczeniu.Zastanawiał się przez chwilę i wykonał ręką ruch, jakby usuwając kogoś niewidzialnego.„Tak, to było złe zamroczenie”, przyznał w końcu, wciąż zamyślony.„Tasurinczi-gregor! Co za dziwny stwór! To nic dobrego.Przemiana w karalucha maczakuj musi być chyba dziełem kamagariniego.Nie jestem w stanie powiedzieć ci tego z całą pewnością.Musiałbym wznieść się przez pal w suficie i zapytać o to saankarite w świecie chmur.On mógłby wiedzieć, być może.Najlepiej będzie, jak o tym zapomnisz.Co wspominane, żyje i może ponownie się zdarzyć”.Ale nie potrafiłem zapomnieć i wciąż to opowiadam.Nie zawsze byłem taki, jakim mnie widzicie.Nie mówię o mojej twarzy.Tę plamę w kolorze zsiniałej kukurydzy miałem zawsze.Nie śmiejcie się, przecież mówię prawdę.Urodziłem się z nią.Naprawdę nie ma powodu do śmiechu.Wiem, że i tak mi nie wierzycie.Wiem, co sobie myślicie.„Gdybyś się taki urodził, Tasurinczi, twoje matki rzuciłyby cię do rzeki, przecież.Jeśli tu jesteś, jeśli wędrujesz, urodziłeś się czysty.Dopiero później ktoś albo coś uczynił cię takim, jaki dziś jesteś”.Tak sobie myślicie? Sami widzicie, odgadłem, nie będąc wróżbitą, bez dymu, bez zamroczenia.Wielokrotnie pytałem o to seripigariego: „Jak się ma taką twarz jak moja - co to może znaczyć?” Żaden saankarite nie potrafił tego wyjaśnić, zdaje się.Dlaczego Tasurinczi nadmuchał mnie właśnie takiego? Spokojnie, spokojnie, nie złośćcie się.Co krzyczycie? Dobrze, to nie był Tasurinczi.To może Kientibakori? Też nie? Dobrze.To nie był również Kientibakori.Czy seripigari nie twierdzi, że wszystko ma swoją przyczynę? Jeszcze nie trafiłem na odpowiedź, skąd się wzięła moja twarz.To znaczy, że niektóre rzeczy nie mają pewnie swej przyczyny.Po prostu się zdarzają.Nie zgadzacie się z tym, wiem, wiem.Wystarczy, że spojrzę wam w oczy, żeby to zgadnąć.Tak, to prawda, nieznajomość przyczyny nie oznacza, że ona nie istnieje.Przedtem tą plamą bardzo się przejmowałem.Nikomu o tym nie mówiłem.Sobie tylko, moim duszom.Chowałem to w sobie i sekret ten mnie zżerał.Tak powolutku mnie zżerał, od środka.Smutny żyłem, chyba.Teraz mnie to już nie obchodzi.Tak przynajmniej sądzę.Dzięki wam tak pewnie jest.Tak się pewnie stało, być może.Bo zdałem sobie sprawę, że tych, których odwiedzałem, żeby im pogawędzić, też to nie obchodziło.Po raz pierwszy zapytałem o to, wiele już księżyców temu, rodzinę, z którą żyłem nad rzeką Koshireni.„Możecie na mnie patrzeć? Czy mój wygląd was obchodzi? Czy to dla was ważne?” „To, co człowiek robi i czego człowiek nie robi, jest ważne”, wytłumaczył mi Tasurinczi, najstarszy w rodzinie.Mówił: „Ważne, czy wędruje zgodnie ze swym przeznaczeniem.Czy myśliwy nie dotyka tego, co upolował, a rybak tego, co złowił.Szacunek dla zakazów, znaczy.Ważne jest, czy potrafią wędrować, żeby słońce nie upadło.Żeby ład świata był zachowany.Żeby ciemności nie wróciły i zło.To jest ważne.Plamy na twarzy nie, być może”.Oto jest mądrość, mówią.Chciałem wam raczej powiedzieć, że nie byłem przedtem tym, kim jestem teraz.Zanim zostałem gawędziarzem, byłem tym, kim teraz wy jesteście, czyli słuchaczami.Tym byłem: słuchaczem.Stało się to niechcący.Powolutku, pomalutku to się stało.Nawet nie zdając sobie z tego sprawy, zacząłem odkrywać swoje przeznaczenie.Powoli, spokojnie.Po kawałku objawiało mi się.Nie z sokiem tytoniu ani z wywarem z ayahuaski.Ani z pomocą seripigariego.Sam do tego doszedłem.Chodziłem to tu, to tam, szukając wędrujących ludzi.Jesteś tam? Ehej, tutaj jestem.Zachodziłem do ich domów i pomagałem im czyścić z chwastów poletka manioku i zakładać pułapki.Co się dowiedziałem, że nad tą rzeką, przy tym wąwozie pojawiła się rodzina wędrujących ludzi, natychmiast szedłem do nich w odwiedziny.Nawet jeśli musiałem odbyć bardzo długą wędrówkę i pokonać Wielki Przełom, szedłem.I docierałem w końcu.I spotykałem ich tam.Przyszedłeś? Ehej, przyszedłem! Niektórzy mnie znali, inni zaczęli mnie poznawać.Wpuszczali mnie do siebie, jeść dawali, pić dawali.Posłania z maty użyczali.Przez wiele księżyców przebywałem z nimi.Czułem się członkiem rodziny.„A po co przywędrowałeś aż tutaj?” - pytali mnie.„Nauczyć się, jak przygotowuje się tytoń do wciągania przez dziurki od nosa”, odpowiadałem im.„I nauczyć się, jak skleja się dziegciem kosteczki ze skrzydła indyczki kanari, by wciągać tytoń”, mówiłem im.Pozwalali mi słuchać wszystkiego, o czym mówili, uczyć się tego, kim są [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •