[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Shan przyglądał się, jak potęŜna cięŜarówka z rykiem silnikawciąga jedną z przyczep na prowadzącą poza dolinę przełęcz.Spółka naftowa opuszczała roponośny teren.-Oni przygotowywali cud - oświadczył Tenzin z podzi-wem w głosie.- To właśnie mówił nam Lokesh w jaskini.Shan przyglądał się zarysom doliny.Istotnie tworzyła się nanowo.Gdy jezioro dosięgnie północnego końca doliny, drogaprzez przełęcz stanie się jego ujściem i wkrótce zostanie zmyta,przemieni się w strumień, który zamknie dostęp do doliny cięŜa-rówkom, czołgom i wszelkim innym pojazdom.Na południowymkrańcu woda podpłynie na kilkaset metrów do ruin wioski.JuŜteraz zmieniła wzgórek z kurhanem w maleńką wysepkę.Przy-bierając w takim tempie, za parę godzin całkowicie pokryje kur-han i dosięgnie terenu wykopalisk, pozostałości taoistycznejświątyni.Rana, która jątrzyła się przez stulecie, zostanie naresz-cie opatrzona.Obmyj je, zwiąŜ je, zwiąŜ dolinę, powiedziaławyrocznia ustami ich ukochanej Anyi.Shan spostrzegł, Ŝe Tenzin podwinął pod siebie nogi i siedzi zprzekrzywioną głową, z na pół otwartymi ustami, z podziwem woczach.Nieco dalej na stoku, na występie skalnym wychodzącym naobóz nafciarzy, siedzieli inni, opanowani przez ten sam czar.Shan dostrzegł tam Jenkinsa, Larkin oraz tuzin innych osób wy-glądających na kierowników spółki, a nawet dwóch ludzi w gar-niturach - przybyłych z wizytą dygnitarzy.Tybetańczycy takŜeciągnęli wolno w stronę występu, wszyscy wpatrzeni w obóz zniedowierzaniem na twarzach.Gdy Melissa Larkin spostrzegła Shana, wstała i podeszła doniego na niepewnych nogach.Usiadł i zaczekał na nią.-Powiedzieli mi, Ŝe poszedłeś szukać Winslowa i Jokara -odezwała się.- Martwiłam się.Zeszłej nocy kowboj miał woczach coś dziwnego.Jakby coś go rozdzierało albo wyrywałostąd.-Znalazłem go - odparł cicho Shan.- Skończyły mu się ta-bletki.On nie wróci.Jest tam, gdzie musiał pójść z Jokarem.Larkin zrozumiała.Ugięły się pod nią nogi i usiadła cięŜkoobok Shana.Machinalnie uniosła dłoń do ust i przygryzła kłykieć.568Oczy wypełniły jej się łzami.Spuściła głowę i wtuliła ją w opartena kolanach ramię.-Chciał, Ŝebyś o tym wiedziała.Ty i nikt więcej - dodałShan, gdy w końcu uniosła wzrok.Uśmiechnęła się przez łzy.-Kiedy pierwszy raz o nim usłyszałam, pomyślałam, Ŝe topo prostu jakiś nawiedzony urzędas.Potem, kiedy się spotka-liśmy.- Głos jej się załamał.Wpatrzyła się w powstające jezio-ro.- Poczuliśmy, Ŝe coś nas łączy.Tamtej nocy na Skale Miesza-nia powiedział, Ŝe moŜe znaliśmy się juŜ w innym wcieleniu.Myślałam, Ŝe Ŝartuje.Ale ostatnio nie wiem juŜ, co jest Ŝartem, aco.- Na chwilę odwróciła wzrok i otarła rękawem łzy.- Powie-dział mi o swojej Ŝonie.Ja mu opowiedziałam, jak mój narzeczo-ny zginął pod lawiną.Ostrzegałam go, nie sądziłam, Ŝe kiedy-kolwiek jeszcze mogłabym.- Łzy spływały jej po policzkach.Jenkins, siedzący dziesięć metrów dalej, patrzył na nią pustymwzrokiem.- Przyjechał zabrać moje zwłoki, a w końcu.z moje-go powodu.- Zaszlochała.-Nie - odparł Shan.- Tak właśnie miało się stać.- Opo-wiedział jej o liście Winslowa.Tu właśnie jest teraz moje miej-sce, napisał Amerykanin.- On by przyszedł - dodał jeszcze -spotkać się z tobą przy tym świętym jeziorze.Larkin skinęła głową, rzuciła mu smutny uśmiech i znówspojrzała na rozlewającą się wodę.-Nic nie poszło tak, jak się spodziewałam - stwierdziła, pa-trząc na wodę.- Nawet to - dodała, wskazując głową tworzące sięjezioro.- Nie spodziewaliśmy się, Ŝe będzie aŜ tyle wody.-Gdy byłem młody, miałem pewnego nauczyciela.- ode-zwał się ktoś słabym głosem.Odwrócili się i ujrzeli tuŜ obok siebie Lepkę.Starzec wpa-trywał się w nich smutnymi, wilgotnymi oczyma.-On mawiał, Ŝe są na ziemi miejsca, w których rosną wiel-kie dusze.Nazywał je dojrzewalniami, poniewaŜ dusze wzrastajątam szybciej.Mawiał, Ŝe kiedy wielu ludzi gromadzi sięw takich miejscach, pomnaŜa to ich moc, a wówczas mogą siędziać wielkie rzeczy i wielu ludzi znajduje cel Ŝycia.Twierdził,Ŝe tu właśnie jest jedno z takich miejsc i Ŝe dlatego właśnielamowie nigdy nie nazywali tej góry górą Yapchi, ale mieli dla569niej inną, dawną nazwę, która została zapomniana.Nikt nie uŜy-wał jej od wielu lat.- Stary rongpa spojrzał na ośnieŜony szczyt,po czym kucnął przy nich i ciągnął, zniŜywszy głos: -Ale mójojciec ją znał.To była długa nazwa, w starym dialekcie lamów,która znaczyła: „miejsce, gdzie obnaŜa się kręgosłup ziemi”.Mójojciec nazywał ją po prostu Kościaną Górą -szepnął [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •