[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ani płakać, dlatego że widziałem tego brzdąca.Spłonęła rumieńcem.- Kiedy mi pozwoliłeś wejść do swojej kajuty, żebym się przebrała - rzekła - zobaczyłam fotografie.Czy to twoja rodzina?- Żona i dwoje dzieci - potwierdził z pewną dumą.- Sharon.Dwight chodzi już do szkoły podstawowej, Helen pójdzie dopiero jesienią.Teraz chodzi do przedszkola o parę domów dalej na tej samej ulicy.Moira zdążyła się już przekonać, że Sharon i dzieci to dla niego rzeczywistość, rzeczywistość znacznie konkret­niejsza niż ten problem połowicznego rozpadu substancji promieniotwórczych w dalekim zakątku świata, gdzie los rzucił go po wojnie.Spustoszenie półkuli północnej było dla niego tak samo czymś nierzeczywistym jak dla niej.Zniszczeń po tej wojnie wcale przecież nie widział, tak samo jak nie widziała ich ona; myśląc o swym domu rodzinnym, po prostu sobie nie wyobrażał, że tam jest już zupełnie inaczej niż wówczas, gdy odjeżdżał stamtąd.Mało miał wyobraźni i dzięki temu mógł w Australii zachować pogodną równowagę i spokój ducha.I oto teraz znów Dwight wkracza na grunt bardzo śliski.Nie ma rady, trzeba go w tym jakoś podtrzymać.Trochę lękliwie Moira zapytała:- Co twój synek będzie robił, kiedy dorośnie?- Chciałbym, żeby poszedł do Akademii.Do Akademii Marynarki Wojennej.Żeby służył na okrętach, jak ja.To dobre życie dla chłopca.nie znam lepszego.Czy zostanie kapitanem.no, to już inna sprawa.W matematyce jest dość słaby, ale za wcześnie jeszcze na ocenę.On dopiero dziesięć lat skończy w lipcu.Chciałbym jednak doprowa­dzić go do Akademii.Myślę, że i on chce.- Bardzo lubi morze? Dwight skinął głową.- Mieszkamy blisko brzegu.Więc on w lecie prawie całymi dniami pływa, jeździ łódką z motorkiem.- Umilkł zamyślony.- Tak się opalają - rzekł po chwili - wszystkie dzieciaki jednakowo, na brąz.Nieraz mi się wydaje, że opalają się mocniej niż my, dorośli, chociaż tak samo wystawiamy się na słońce.- Tutaj też są brązowe - zauważyła.- Nie zacząłeś go uczyć żeglarstwa?- Jeszcze nie - powiedział.- Kupię żaglówkę, kiedy na następny urlop wrócę do domu.Wstał z poręczy i stojąc przy Moirze popatrzył w łunę nieba na zachodzie.- To chyba będzie we wrześniu - rzekł cicho.- Pora dosyć późna jak na żeglowanie tam, w Mystic.Już nie wiedziała, co mu powiedzieć.Odwrócił się do niej.- Ty pewnie uważasz, że mam źle w głowie.Ale w ten właśnie sposób ja to widzę - wyjaśnił posępnie - i jakoś nie potrafię myśleć o tym inaczej.W każdym razie nie popłakuję nad niemowlętami.Stanęła także, gotowa już do odejścia.- Wcale nie uważam, że masz źle w głowie - powie­działa.W milczeniu wrócili molem na plażę.Rozdział czwartyNazajutrz rano wszyscy w domu Holmesów czuli się dosyć dobrze - nie tak jak w tamtą pierwszą niedzielę, którą kapitan Towers u nich spędził.Wieczór sobotni upłynął pod znakiem umiaru, bez nadużywania alkoholu, więc nocny sen był prawdziwym odpoczynkiem.Przy śniadaniu Mary nadal pewna, że im więcej gość będzie przebywał poza domem, tym mniejsze jest prawdopodo­bieństwo zarażenia odrą Jennifer, zapytała, czy kapitan chce pójść do kościoła.- Chciałbym - odpowiedział.- Jeżeli to pani nie po­psuje planów.- Oczywiście, że nie - zaręczyła.- Niech pan robi wszystko, na co ma pan ochotę.Myślę, że po południu moglibyśmy wybrać się do klubu, chyba że pan woli coś innego.- Chętnie bym popływał znowu - rzekł Dwight.- Ale pod wieczór będę musiał już wracać na okręt.po kolacji najpóźniej.- Nie może pan zostać do jutra?Wiedział, jak bardzo ona się przejmuje tą odrą.- Nie.Muszę tam być dzisiaj.Zaraz też po śniadaniu dla jej spokoju wyszedł na papierosa do ogrodu.Ustawił sobie leżak tak, żeby wi­dzieć zatokę, i tam zastała go Moira, gdy już pomogła Mary pozmywać naczynia.Usiadła przy nim.- Naprawdę pójdziesz do kościoła? - zapytała.- Tak jest.- Mogę pójść z tobą?Odwrócił głowę i spojrzał na nią zdumiony.- No oczywiście.Chodzisz co niedziela? Uśmiechnęła się.- Nawet w największe święta nie chodzę - przyznała.- Ale może byłoby lepiej, żebym chodziła.Może nie piłabym tyle.Rozważał to przez chwilę.- Możliwe - rzekł z powątpiewaniem.- Chociaż nie wiem, co ma jedno z drugim wspólnego.- Tylko czy na pewno nie wolisz pójść sam?- No, nie - powiedział.- Zawsze mi bardzo miło w twoim towarzystwie.Po ich odejściu Peter Holmes wyciągnął gumowy wąż żeby podlać ogród, zanim słońce zacznie mocniej przypie­kać.Wkrótce potem z domu wyszła jego żona.- A gdzie Moira? - Rozejrzała się po ogrodzie.- Poszła do kościoła.Z kapitanem.- Moira? Do kościoła?Znad węża uśmiechnął się do niej od ucha do ucha.- Możesz wierzyć albo nie, ale naprawdę poszła na nabożeństwo.Dosyć długo Mary milczała.- Mam nadzieję - rzekła w końcu - że to się na złe nie obróci.- Dlaczego miałoby się obrócić na złe? - zapytał Pe­ter.- On to bardzo porządny facet, a ona wcale nie jest taka zepsuta, kiedy się ją zna bliżej.Nawet mogliby się pobrać.Potrząsnęła głową.- W tym jest coś dziwnego.Mam nadzieję, że to się na złe nie obróci - powtórzyła.- Jakby się obróciło, nie nasze zmartwienie - zauwa­żył.- Ostatnio wiele rzeczy wygląda trochę niesamowicie.Przytaknęła i gdy skierował strumień wody z węża na trawnik, zaczęła spacerować, to tu, to tam się zatrzymu­jąc.Po jakimś czasie powiedziała:- Tak sobie myślę, Peter.Czy moglibyśmy wyciąć te dwa drzewa, jak sądzisz?Podszedł do niej i popatrzył na drzewa.- Musiałbym zapytać właściciela - powiedział.- Dla­czego ich tu nie chcesz?- Brak nam miejsca na uprawianie warzyw - wyjaśni­ła.- A warzywa w sklepach takie drogie.Gdybyśmy wycięli te drzewa i wyrównali gałęzie akacji, moglibyśmy mieć warzywniak stąd aż dotąd - pokazała rękami.- Na pewno byśmy zaoszczędzili prawie funta tygodniowo, uprawiając wszystko sami dla siebie.I jaka to przyje­mność w dodatku!Obejrzał drzewa z bliska.- Potrafiłbym je ściąć, owszem.I byłoby sporo opału.Na razie to drewno zielone, oczywiście za świeże, żeby nim palić tej zimy.Trzeba by je ułożyć w stertę i zostawić na przyszły rok.Jedyna trudność to wykopanie pniaków.Ciężka robota z tym, wiesz.- Dwa pniaki zaledwie.I ja mogłabym pomóc - zgło­siła swą gotowość Mary - podkopywać po troszeczku, kiedy ciebie nie będzie.Gdyby się dało je usunąć i prze­kopać tę ziemię przed końcem zimy, mogłabym już posiać coś na wiosnę i mielibyśmy jarzyny przez całe lato.- Rozważała to sobie.- Groszek i fasolę - zadecydowała.- I dynie.Zrobiłabym zapas dżemu z dyń.- Dobra myśl - pochwalił.Obrzucił drzewa wzrokiem od góry do dołu.- Nie są zbyt duże - stwierdził.- I dla tej sosenki byłoby lepiej, gdyby się je ścięło.- Jeszcze jedno chciałabym zrobić - Mary nabrała rozmachu.- Zasadzić tu kwitnący gumowiec.o tutaj.To by latem wyglądało prześlicznie.- Gumowce potrzebują około pięciu lat na to, żeby zakwitnąć.- Nie szkodzi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •