[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy tak siedział z dłońmi na kierownicy pędzącego samochodu i z-ułaskawieniem w kieszeni, ogarnął go dziwny nastrój.Z tyłu, za samochodem unosiły się tumany kurzu.Niebo miało barwę pączka róży, a czarne bruzdy znowu się skurczyły.Przypomniał sobie opowieści o dniach, kiedy spadły pociski, obra­cając w perzynę wszystko, oprócz rejonów położonych na północnym wschodzie i południowym zacho­dzie; o dniach, kiedy zerwały się wichry, znikły chmury, a niebo straciło swój błękitny kolor; o dniach, kiedy zniszczony został Kanał Panamski i przestało działać radio; o dniach, po których samoloty nie mogły już latać.Żałował tego, bo zawsze chciał latać, wysoko jak ptak, nurkując i wzbijając się w górę.Poczuł chłód.Ekrany miały teraz przezroczystość kryształu i wyglądały jak sadzawki zabarwionej wody.Gdzieś przed nim, daleko, daleko przed nim leżało coś, co było może jedynym, poza Los Angeles, większym skupiskiem ludzkim, jakie nosił jeszcze na swych barkach świat.Jeśli zdoła dotrzeć tam na czas, może je ocalić.Rozejrzał się wokół.Zobaczył skały, piasek i ścianę rozwalonego garażu, który w jakiś niewyjaśniony sposób znalazł się na górskim zboczu.Długo jeszcze pozostał mu w pamięci, cho­ciaż dawno go już minął.Pogruchotany, zapadnięty, na wpół zasypany gruzem przypominał mon­strualną, zmurszałą czaszkę, którą nosiły kiedyś ramiona olbrzyma.Cisnął mocniej pedał gazu, chociaż ten doszedł już do oporu.Chwyciły go dreszcze.Niebo pojaśniało, ale nie regulował ekranu.Dlaczego to musiał być on? Przed sobą, nieco po prawej, dostrzegł gęste kłęby dymu.Podjeżdżając bliżej zobaczył, iż wydobywa się on z góry o ściętym wierzchołku, na miejscu którego uwił sobie gniazdo ogień.Skręcił gwałtownie w lewo, zbaczając na wiele, wiele mil z trasy, którą wcześniej obrał.Ziemia drżała od czasu do czasu pod kołami.Wokół opadały popioły, ale dymiący stożek został już daleko z tyłu i był ledwo widoczny na prawym ekranie.Zastanawiał się nad dniami, które już przeminęły, i nad tym co mu przyniosły.Jeśli uda mu się przejechać, zadecydował, poduczy się trochę historii.Parł do przodu, mija­jąc kaniony jak z obrazka, przeprawiając się przez płytkie rzeki.Nikt go nigdy przedtem nie prosił, żeby zrobił coś ważnego i miał nadzieje, że nikt już nigdy tego nie uczyni.Teraz jednak czuł, że potrafi tego dokonać.Chciał tego dokonać.Wokół, płonąc, dymiąc, drżąc, leżała Aleja Potępienia i jeśli nie uda mu się jej pokonać, umrze pół świata, a podwoją się szansę, że pewnego dnia cały świat stanie się taką Aleją.Greg ciągle spał.Spał snem człowieka wyczerpanego fizycznie i psychicznie.Tanner przymrużył oczy, zagryzł wargi i nie dotknął hamulca nawet wtedy, gdy zauważył sunącą po górskim zboczu kamienną lawinę.Zdołał ją ominąć i odetchnął.Ten rozdział był już dla niego zamknięty.Wyszedł bez jednego zadrapania.Jego umysł był powiększającym się pęcherzem o ściankach niczym rejestrujące wszystko wokół ekrany.Poczuł prąd powietrza i nacisk wywierany przez pedał gazu na jego stopę.Zaschło mu w gardle, ale to nie miało znaczenia.Kąciki oczu kleiły się, nie otarł ich jednak.Pędził przez zryte kraterami równiny Kansas i wiedział już, że wczuł się całkowicie w swoją role i że mu ona odpowiada.Denton, niech go licho, miał racje.Trzeba było to zrobić.Zatrzymał się nad krawędzią przepaści, a potem skie­rował się na północ.Trzydzieści mil dalej urwisko skończyło się, zawrócił wiec i pojechał z powrotem na południe.Greg mamrotał coś przez sen.Brzmiało to jak przekleństwo.Tanner powtórzył je cicho kilka razy i kiedy tylko natknął się na płaski teren, wykręcił znowu na wschód.Słońce stało wysoko na niebie i Tanner miał wrażenie, że unosi się lekki jak piórko w jego promieniach ponad brązową ziemią, podziobaną tu i ówdzie zielonymi szpilkami kiełkujących roślin.Zacisnął zęby i wrócił myślami do Denny'ego, który leżał teraz niewątpliwie w szpitalu.Lepiej, że jest tam niż w miejscu, do którego odeszli jego nie­dawni współtowarzysze.Miał nadzieje, że pieniądze, o których mu powiedział, ciągle jeszcze tam są.Poczuł nagle narastający ból w okolicy karku i ramion i dopiero teraz uświadomił sobie jak kurczowo ściska kierownice.Zamrugał oczyma i wziął głęboki oddech.Bolały go gałki oczne.Zapalił papierosa.Nie smakował mu, pykał go jednak dalej nie zaciągając się.Popił trochę wody i przyciemnił wsteczny ekran, na którym błyszczało zachodzące słońce.Wtedy właśnie usłyszał dźwięk, przypominający odległy grzmot pioruna i to ponownie obudziło jego czujność [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •