[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dziewczyny nie dostałeś, ale gruzlicę.I Grunwaldu nie zobaczysz. Leż, leż, cholero  dodałniecierpliwie, a łóżko zachrobotało. Kręci się, jakby jejkto smoły nalał. Grunwald, prawda, Grunwald!  Profesor wyprostował się.Twarz powlokła się meduzim blaskiem,zgasła wraz z ostatnią rakietą i poszarzała jak wystygły popiół. Chodzcie wszyscy na Grunwald!Za oknem, w mroku, który zgasił rakiety, buchnął nagle rudy płomień, polizał czarne okna jak łaszącysię pies i rozkołysał sobą mrok jak dzwon.Cienie drzew wydłużyły się aż ponad dachi chwiały się jak świece. Chodzcie wszyscy na Grunwald!  zapiał Profesor.Pociągnął mnie do okna. Zobacz pan, zobaczpan!  wołał niecierpliwie.Obrócił się ku sali. Chodzcie wszyscy  rzekł prosząco. Wez pandziewczynę, niech i ona zobaczy. Wychyliłem się za parapet.W czarnej misce podwórza naokołodrgającej bani płonącego stosu, który rozbity wiatrem rozwiewał się jak grzywa pędzącego konia, stałmilczący tłum.Błyski ognia ślizgały się po twarzach i nasycały je krwią, którą zaraz wysysała ciemność.Suche deski płonęły z trzaskiem, a odpryski odlatywały w mrok.Zwiatło rakiet umilkło. Był pan w kościółku w osiedlu niemieckim? Nie?  Profesor już się opanował.Mówił poważnie,prawie surowo.Twarz jego, odziana w mrok, stała się znowu ostra i zmęczona.Ja tam codzienniechodzę.Spokojnie.Pełno Boga.Aż się wylewa.Amboneczka, w okieneczkach krateczki, maleńkiołtarzyk, sentencje z Biblii na ściankach.A pod jedną ze ścianek krzyżyki, na krzyżykach klepsydry,sami SS-mani! Rozumiesz pan? A kwiatów pod krzyżykami, zatrzęsienie kwiatów!  W oczach jegopłonął rudy blask ogniska. Tak Niemcy czczą swoich umarłych. A my?  mruknąłem z ubolewaniem. Pies z kulawą nogą nie zadba, jak człowiek zdechnie.Syn chorążego wstał z łóżka i przyczłapał nagi do okna.Dziewczyna w nocnej koszuli sunęła za nimcicho jak duch.Czarny Cygan podparł się na łokciu i z zazdrością patrzył za okno. My?  powtórzył Profesor w zamyśleniu. My jesteśmy tuż przy nich.My.Patrzcie!  krzyknąłdrapieżnie  patrzcie na ognisko! Na to czekam, to Grunwald!Na stos dorzucono świeżych sosnowych gałęzi.Ogień przygasł.Powiało gęstym, brudnym dymem.Wiatr odparł dym, płomień bryznął pod niebo.Z tłumu wytrząsł się ksiądz w sutannie.Biały kołnierzykściskał rudą szyję.Ksiądz podniósł obie ręce, jakby błogosławił.Gdzieś w głębi ciemności wywleczonoczłowieka w mundurze esesmańskim.Hełm z brzękiem spadł na beton dziedzińca.Tłum buchnąłBorowski, Bitwa pod Grunwaldem 17 śmiechem. Człowiekowi wciśnięto z powrotem hełm na głowę.Ksiądz ujął go za ramiona, dzwignął zwysiłkiem i wśród okrzyków tłumu cisnął człowieka w ogień.Twarz stojącej obok mnie dziewczyny poszarzała jak popiół.Oczy jej jak dwa węgle żarzyły sięprzerażeniem.Zgasły, przykryte powiekami.Wczepiła we mnie kurczowo palce. Was ist los?  zaszeptała szczękając zębami.Pogłaskałem ją uspokajająco po chłodnej dłoni.Wparłasię we mnie całym ciałem.Podnosił się od niej zapach, bił w nozdrza i wdrażał się w ciało. Was istlos?  usta jej skrzywiły się.Odgarnęła włosy znad czoła. Ruhig, ruhig, Kind  rzekł łagodnie Profesor. To pali się kukła SS-mana. To nasza odpowiedz na krematoria i na kościółek. I na martwą dziewczynę  warknąłem przez zęby.Sięgnąłem dłonią do tyłu.Ciepłe ciało dziewczyny przylgnęło do mnie szczelnie i drżało z podniecenia istrachu.Dyszała mi wprost w kark parnym, gorącym oddechem.Przed tłum wystąpił Aktor, gruby, mały, ogarnięty blaskiem jak czerwonym płaszczem, i podczas gdyksiądz ciskał w ogień coraz to nowe kukły, które jak podlane naftą rozrywały się słupem płomienia iskręcały się w tym ruchu jak żywe, on podniósł ramiona w górę, uciszył krzyczący tłum, jednym gestemdłoni rozszczepił go wzdłuż szerokiej ulicy, dzwignął głowę ku ciemnym dachom koszar i dał znak.Buchnęły kaskady rakiet.Niebo zapaliło się jak choinka, trysnęło bengalskimi ognikami i spadałokroplami na ziemię.Ze strychów odezwały się długie serie karabinów maszynowych [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •