X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rambla  mi doszłam do Barcelonety i skręciłam na plażę, chcącodnalezć miejsce, z którego wraz z Julianem patrzyłam na morze.Słup442 ognia z magazynu w Puerto Nuevo był widoczny z daleka, na wodzierozlewał się bursztynowy ślad, a spirale ognia i dymu wspinały się do niebajak ogniste węże.Gdy w końcu tuż przed świtem udało się strażakomposkromić płomienie, z magazynu nie zostało nic  jedynie konstrukcja zcegieł i metalu, na której wsparty był dach.Natknęłam się na Lluisa Carbó,od dziesięciu lat pracującego tu jako nocny stróż.Przyglądał się dymiącymszczątkom, nie wierząc własnym oczom.Brwi i włosy miał osmalone,skóra błyszczała mu jak mokry brąz.Dowiedziałam się od niego, żepłomienie wystrzeliły zaraz po północy i strawiły dziesiątki tysięcyksiążek, do świtu obróconych w rzekę popiołu.Lluis trzymał jeszcze wdłoniach kilka książek, które udało mu się uratować, zbiory wierszyVerdaguera i dwa tomy Historii rewolucji francuskiej.Tylko tyle ocalało.Jacyś ludzie ze związków zawodowych przybyli z pomocą strażakom.Jeden z nich powiedział mi, że wśród zgliszcz znaleziono ciałopoparzonego mężczyzny.Uznano, że nie żyje, ale któryś z nich zauważył,że oddycha; przewieziono go do szpitala del Mar.Rozpoznałam go po oczach.Płomienie wżarły się w jego skórę, ręce iwłosy.Bicze ognia zdarły z niego ubranie i całe ciało było żywą, jątrzącąsię raną pośród bandaży.Leżał w jednoosobowej sali na końcu korytarza zwidokiem na plażę, szpikowany morfiną i czekano, aż umrze.Chciałamwziąć go za rękę, ale jedna z pielęgniarek uprzedziła mnie, że podbandażem prawie nie ma ciała.Ogień spalił mu powieki i jego spojrzeniewyrażało wieczną pustkę.Pielęgniarka, która zastała mnie płaczącą napodłodze, zapytała, czy wiem, kto to jest.Odpowiedziałam, że tak, że tomój mąż.Gdy pojawił się drapieżny ksiądz, żeby udzielić ostatniegonamaszczenia, przegnałam go z krzykiem.Trzy dni pózniej Juli�n wciążżył.Lekarze orzekli, że to cud, że chęć życia trzyma go na tym świecie zsiłą, jakiej medycyna nawet nie próbuje sobie przypisać.Jakże się mylili.To nie była chęć życia.To była nienawiść.Tydzień pózniej, skoro owociało wytrawione śmiercią nie chciało zgasnąć na zawsze, przydzielono muoficjalnie nazwisko Miquela Molinera.Miał tak leżeć przez jedenaściemiesięcy.Zawsze w milczeniu, z płonącym spojrzeniem, bez chwiliwytchnienia.Przychodziłam do szpitala codziennie.Niebawem pielęgniarki zaczęłydo mnie mówić po imieniu i zapraszać do swojego pokoju.Wszystkie byłykobietami samotnymi, silnymi, czekały, aż ich mężczyzni wrócą z frontu.Niektórzy wracali.Nauczyły mnie przemywać rany Juliana, zmieniać mu443 opatrunki, powlekać świeże prześcieradła i słać łóżko z leżącym na nimnieruchomym ciałem.Nauczyły mnie również żegnać się z nadziejąujrzenia znów mężczyzny, któremu kiedyś te kości służyły.Po trzechmiesiącach zdjęłyśmy mu bandaże z twarzy.Juli�n był trupią czaszką.Niemiał ani ust, ani policzków.Była to twarz bez rysów, spalona kukła.Oczodoły zrobiły się ogromne i nadawały tej twarzy szczególny wyraz.Pielęgniarki nie przyznawały się do tego przede mną, ale czuły odrazę,prawie lęk.Zgodnie z zapewnieniem lekarzy w miarę gojenia na cielechorego miała się wykształcić swego rodzaju sina powłoka przypominającaskórę gada.Nikt nie miał dość odwagi, żeby wspomnieć o stanie jegoumysłu.Wszyscy zakładali, że Juli�n  Miquel  postradał zmysły w czasiepożaru, że wegetuje i żyje dzięki obsesyjnej opiece żony, okazującej hartducha w sytuacji, w której wiele innych uciekłoby z przerażeniem.Japatrzyłam w jego oczy i wiedziałam, że w środku nadal jest Juli�n , żywy,wypalający się powoli.Oczekujący.Stracił wargi, ale lekarze byli zdania, że struny głosowe nie zostałyuszkodzone, a oparzenia języka i krtani już dawno się zagoiły.Przypuszczali, że Juli�n nie wydaje głosu, gdyż zniszczony został jegoumysł.Pewnego popołudnia, pół roku po pożarze, gdy byliśmy sami wpokoju, pochyliłam się i pocałowałam go w czoło. Kocham cię  powiedziałam.Ze zwierzęcej szczęki, do jakiej sprowadzały się teraz jego usta,wydobył się szorstki, chrapliwy dzwięk.Oczy miał zaczerwienione od łez.Chciałam osuszyć mu je chusteczką, ale powtórzył ten sam dzwięk.To było: Zostaw mnie. Zostaw mnie.Wydawnictwo Cabestany zbankrutowało dwa miesiące po pożarzemagazynu w Pueblo Nuevo.Stary Cabestany, który umarł w tym samymroku, przewidywał kiedyś, że syn doprowadzi firmę do ruiny w ciągusześciu miesięcy.Niepoprawny optymista.Próbowałam znalezć pracę winnym wydawnictwie, ale wojna obracała wszystko wniwecz.Uważanopowszechnie, że szybko się skończy i będzie lepiej.Ale wojna miała trwaćjeszcze dwa lata, a to, co nas oczekiwało, było chyba jeszcze gorsze.Poroku od pożaru lekarze orzekli, że zrobili to, co było do zrobienia.Wobecnapiętej sytuacji potrzebna była sala szpitalna.Zasugerowano mi, żebym444 oddała Juliana do jakiegoś zakładu, na przykład Santa Lucia, aleodmówiłam.W pazdzierniku tysiąc dziewięćset trzydziestego siódmegoroku zabrałam go do domu.Od owego  zostaw mnie nie powiedział anijednego słowa.Powtarzałam mu co dzień, że go kocham.Siedział w fotelu przy oknieprzykryty kocem.Dawałam mu soki, grzanki z chleba i  jeśli udało mi sięzdobyć  mleko.Codziennie czytałam mu przez parę godzin.Balzac, Zola,Dickens.Zaczynał nabierać ciała.Niedługo po powrocie do domu mógłjuż poruszać dłońmi i całymi rękoma.Kręcić głową.Czasami, gdywracałam do mieszkania, znajdowałam na ziemi walające się koce iporozrzucane przedmioty.Pewnego dnia zobaczyłam, jak próbuje wlec siępo podłodze.Półtora roku po pożarze, w burzową noc, obudziłam się opółnocy.Ktoś siedział na moim łóżku i gładził moje włosy.Uśmiechnęłamsię, kryjąc łzy.Odnalazł jedno z moich luster, choć wydawało mi się, żewszystkie pochowałam.Aamiącym się głosem powiedział, że zamienił sięw jednego ze swoich wymyślonych potworów, Laina Couberta.Chciałamgo pocałować, udowodnić, że jego wygląd nie jest dla mnie odrażający, alemi nie pozwolił.Wkrótce w ogóle nie pozwalał się dotykać.Z dnia nadzień odzyskiwał siły.Kręcił się po domu, podczas gdy ja wychodziłam wposzukiwaniu czegoś do jedzenia.%7łyliśmy z oszczędności pozostawionychprzez Miquela, ale niebawem musiałam zacząć sprzedawać biżuterię i staregraty.Gdy już nie było innego wyjścia, wzięłam pióro Victora Hugo,kupione w Paryżu, i poszłam je sprzedać, za ile się da.Obok siedziby rząduwojskowego znalazłam sklep, który przyjmował tego typu rzeczy.Mojesolenne zapewnienie, że to pióro należało do Victora Hugo, nie zrobiło nawłaścicielu specjalnego wrażenia, niemniej poznał się na mistrzowskiejrobocie i zapłacił mi, ile mógł, zważywszy na panującą nędzę.Gdy powiedziałam Julianowi, że je sprzedałam, bałam się, że wpadniew gniew.Ograniczył się tylko do stwierdzenia, że dobrze zrobiłam, bonigdy na nie nie zasługiwał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •  

    Drogi użytkowniku!

    W trosce o komfort korzystania z naszego serwisu chcemy dostarczać Ci coraz lepsze usługi. By móc to robić prosimy, abyś wyraził zgodę na dopasowanie treści marketingowych do Twoich zachowań w serwisie. Zgoda ta pozwoli nam częściowo finansować rozwój świadczonych usług.

    Pamiętaj, że dbamy o Twoją prywatność. Nie zwiększamy zakresu naszych uprawnień bez Twojej zgody. Zadbamy również o bezpieczeństwo Twoich danych. Wyrażoną zgodę możesz cofnąć w każdej chwili.

     Tak, zgadzam się na nadanie mi "cookie" i korzystanie z danych przez Administratora Serwisu i jego partnerów w celu dopasowania treści do moich potrzeb. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

     Tak, zgadzam się na przetwarzanie moich danych osobowych przez Administratora Serwisu i jego partnerów w celu personalizowania wyświetlanych mi reklam i dostosowania do mnie prezentowanych treści marketingowych. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

    Wyrażenie powyższych zgód jest dobrowolne i możesz je w dowolnym momencie wycofać poprzez opcję: "Twoje zgody", dostępnej w prawym, dolnym rogu strony lub poprzez usunięcie "cookies" w swojej przeglądarce dla powyżej strony, z tym, że wycofanie zgody nie będzie miało wpływu na zgodność z prawem przetwarzania na podstawie zgody, przed jej wycofaniem.