[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zapomniał o zwrotach grzecznościowych i postawił się jej.Nie widział żadnej drogi odwrotu.Tabini potraktowałby odwrót z pogardą.Podobnie jak Ilisidi, był o tym przekonany w chwili, kiedy zobaczył jej zaciśnięte szczęki, iskrę ognia w oczach, które były oczami Tabiniego.– A wy dajecie nam to, co pasuje do naszych zacofanych osobowości.Rzeczywiście, odgryzła mu się bezpośrednio.Skłonił się.– Przypominam sobie, że to wy wygraliście wojnę, nand’ wdowo.– Doprawdy?Te żółte, blade oczy były bystre, a zmarszczki wokół ust wdowy świadczyły o stanowczości.Uderzyła w niego.Oddał jej cios.– Tabini-aiji też podaje to w wątpliwość.Spieramy się.– Siadaj!Był to swego rodzaju postęp.Ukłonił się i przyciągnął do siebie stojący w pobliżu podnóżek, nie chcąc szarpać się z krzesłem, co chyba nie poprawiłoby jego wizerunku w oczach starej damy.– Ja umieram – rzuciła Ilisidi.– Wiesz o tym?– Wszyscy umierają, nand’ wdowo.Wiem o tym.Nie spuszczała z niego żółtych, okrutnych i zimnych oczu, a kąciki jej ust opadły w dół.– Bezczelny szczeniak.– Pełen szacunku, nand’ wdowo, dla tej, która przetrwała.Skóra w kącikach jej oczu zadrgała, a podbródek nieco się uniósł, sprawiając wrażenie surowości i siły.– Tania filozofia.– Nie dla twoich wrogów, nand’ wdowo.– A jak tam zdrowie mojego wnuka?Prawie go zaskoczyła.Prawie.– Tak dobrze, jak na to zasługuje.– A na jakie zdrowie zasługuje? – Chwyciła powykręcaną dłonią laskę opartą o krzesło i załomotała nią w podłogę.– Do cholery z tobą! – wrzasnęła w powietrze.– Gdzie ta herbata?Najwyraźniej rozmowa się skończyła.Bren był zadowolony, że to jej służący byli przyczyną tej irytacji.– Przepraszam, że ci przeszkodziłem – zaczął, podnosząc się.Laska uderzyła w kamienie.Wdowa spiorunowała go wzrokiem.– Siadaj!– Proszę wdowę o wybaczenie, mam.– pilne spotkanie, chciał powiedzieć, ale zamilkł.Tutaj to kłamstwo było niemożliwe.Laska uderzyła w podłogę raz, drugi.– Cholerne wałkonie! Cenedi! Herbata!Czy ona jest zdrowa na umyśle? zadał sobie pytanie Bren.Usiadł.Nie wiedział, co innego mu pozostaje.Nie był nawet pewien, czy w ogóle istnieją jacyś służący albo czy herbata figurowała w tym równaniu, zanim staruszka o niej wspomniała, ale przypuszczał, że osobisty personel aiji-wdowy wiedział, jak z nią postępować.Stary personel, powiedziała Jago.Niebezpieczny, dał mu do zrozumienia Banichi.Łup! Łup!– Cenedi! Czy ty mnie słyszysz?Z tego, co wiedział Bren, Cenedi mógł nie żyć od dwudziestu lat.Siedział na podnóżku, skamieniały niczym dziecko, rękoma oplatając kolana, gotów do osłonienia głowy i ramion, gdyby kaprys Ilisidi obrócił laskę przeciwko niemu.Ku jego uldze ktoś się jednak pojawił, atewski służący, którego na pierwszy rzut oka wziął za Banichiego, ale po bliższym przyjrzeniu się poznał swój błąd.Taki sam czarny mundur.Twarz pobruździł jednak czas, a włosy były gęsto przetykane siwizną.– Dwie filiżanki – warknęła Ilisidi.– Bez najmniejszego kłopotu, nand’ wdowo – odpowiedział służący.To Cenedi, domyślił się Bren, który wcale nie chciał herbaty, był po śniadaniu, zjadł wszystkie cztery dania.Wolał zniknąć sprzed oczu Ilisidi i uniknąć jej wrogich pytań zanim powie lub zrobi coś, co wpędzi Banichiego – kimkolwiek Banichi jest – w kłopoty.Albo Tabiniego.Jeśli babka Tabiniego jest, jak twierdzi, umierająca, to prawdopodobnie nie ma już powodów, by z tolerancją odnosić się do świata, który według jej oświadczenia nie wykazał się mądrością, pomijając jej osobę.Ta rozgniewana kobieta może być niebezpieczna.Lecz serwis do herbaty zwykle składał się z sześciu filiżanek i Cenedi umieścił jedną pełną filiżankę w dłoni wdowy, a drugą podał Brenowi, filiżankę, z której najwyraźniej miał się napić.Przez chwilę miał w uszach słowa mądrych atevich, powtarzane wszystkim dzieciom, nie bierz, nie dotykaj, nie rozmawiaj z obcymi.Ilisidi upiła łyczek, wpatrując się nieugiętym wzrokiem w Brena.Był przekonany, że jest rozbawiona.Może uważa go za głupca, ponieważ nie odstawił natychmiast filiżanki i nie pobiegł po radę do Banichiego albo ponieważ potężnie się zagalopował, spierając się z kobietą, której bał się niejeden ateva, i to nie z powodu jej szaleństwa.Wypił łyk.Nie widział innej drogi wyjścia, jak paniczna ucieczka, lecz nie było to wyjście kiedykolwiek dostępne paidhiemu.Pijąc, patrzył Ilisidi prosto w oczy, a kiedy nie poczuł niczego dziwnego w samej filiżance ani w herbacie, pociągnął drugi raz.Kiedy Ilisidi piła, sieć zmarszczek wokół jej oczu napinała się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •